MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Polami bliżej

ANDRZEJ KOZICKI
Ten leśny dukt był najłatwiejszym etapem rajdu.
Ten leśny dukt był najłatwiejszym etapem rajdu. AUTOR
TARNOBRZEG. Uczestnicy kolejnej pieszej eskapady Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego śmiało mogą powiedzieć, że w zimowej szkole przetrwania byliby prymusami. Brnąc po kolana w śniegu leśnymi duktami i polnymi bezdrożami w sześć godzin pokonali prawie dwudziestokilometrową trasę Wąchock - Bodzentyn. Niektórym starczyło jeszcze sił na śpiewanie.

Śnieżyce, które prawie odcięły Góry Świętokrzyskie od świata, nie wystraszyły amatorów łazikowania - wszystkie miejsca w autobusie były zajęte. Rajd zaczął się od zwiedzania dwunastowiecznego klasztoru cystersów w Wąchocku. - Romański kapitularz uznawany jest za jeden z najwspanialszych zabytków w Polsce. Włoscy architekci, którzy przy tym pracowali nadali filarom i oknom niespotykaną w tamtej epoce lekkość. Tylko u nas podstawy filarów mają rzeźbienia. Znajdują się tu również unikatowe siedemnastowieczne organy - opowiadał oprowadzający wycieczkę zakonnik.
Z Wąchocka "taternicy" pomaszerowali na Wykus, partyzanckiej bazy "Ponurego". Droga tak była zasypana śniegiem, że z trudem pokonałyby ją nawet sanie. Większość uczestników rajdu pozakładała ochraniacze na spodnie. Ale znalazł się również taki, który brnął przez zaspy z zawiniętymi do kolan spodniami. "Normalna" droga szybko się skończyła i przez następne parę kilometrów trzeba było brodzić w śniegu, pokonać pochyłą, zbudowaną z dwóch kłód oślizgłą kładkę. Oprócz uczestników rajdu po lesie błądzili tylko kłusownicy.

Skala trudności rosła

z każdym kolejnym kilometrem. Zaznaczony na mapie szlak turystyczny prowadził leśną przesieką zasłaną połamanymi drzewami. Nic więc dziwnego, że wszyscy westchnęli, kiedy po godzinie tego swoistego toru przeszkód padło hasło "robimy postój?". W przeciwieństwie do wycieczki sprzed dwóch tygodni tym razem udało się zapalić ognisko, dzięki czemu można było podgrzać kiełbasę, kaszankę i udka (turystka, która zazwyczaj przynosiła indycze odnóża, tym razem ograniczyła się do nieco mniejszych gabarytów).

Wyruszając na ostatni odcinek

do Bodzentyna nie spodziewano z jakimi to będzie związane perypetiami. Szlak skończył się na rozstaju. Na nic się zadało studiowanie mapy, szykanie pomocy w GPS. Niektórzy widząc, że zapada zmrok zaczęli przebąkiwać o robieniu szałasów i igloo. - Chyba będziemy bohaterami telewizyjnego reportażu "Zaginęli w Górach Świętokrzyskich - ktoś złowieszczył. - Bodzentyn jest tam, gdzie te światła w oddali. Będzie parę kilometrów z hakiem. Idźcie na skróty polami - oświadczył mieszkaniec osady Bronkowice.
Prawie półtoragodzinny marsz polami w śniegu czasami sięgającymi do pasa wydawał się nie mieć końca. Kiedy w końcu ukazał się Bodzentyn i zbawienny autobus, potwornie zmęczeni ludzie zdobyli się jeszcze na śpiew. - Za dwa tygodnie spotykamy się na wycieczce na Pogórze Strzyżowskie. Będziemy zwiedzać bunkier Hitlera - najczęściej powtarzało się podczas pożegnania w Tarnobrzegu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24