Pan Artur z przedstawicielem dużego towarzystwa ubezpieczeniowego po raz pierwszy spotkał się w 2007 r.
- Jerzy K. przyszedł do warsztatu samochodowego, w którym pracuję i oferował polisy na 15 proc. - mówi 32-latek z Rzeszowa. - Namawiał nas wszystkich, regularnie dzwonił, zapraszał do siedziby firmy mówiąc, że to najlepszy czas na inwestowanie - wspomina.
Miał certyfikat "złotego sprzedawcy"
Pan Artur, który pracował na dwa etaty i od dawna zbierał na własne mieszkanie w końcu wybrał się do biura. Nic nie wzbudziło jego podejrzeń, bo jak się okazało 57-letni dziś Jerzy K. był kierownikiem agentów, zajmował osobne biuro, którego ściany obwieszone były certyfikatami wiarygodności. Przedstawiciel towarzystwa posługiwał się też pieczęciami i drukami z logo firmy.
Rzeszowianin wpłacił mu najpierw 20 tys. zł. Jerzy K. regularnie kontaktował się ze swoim klientem, pokazując wykresy i zestawienia rosnących zysków. Po roku pan Artur poprosił o ich wypłacenie. Bez problemu je dostał. Dopiero później okazało się, że pieniądze pochodziły z puli wyłudzonej od innych klientów. Wpłaty gotówkowe i przelewy zamiast do firmy, którą reprezentował, trafiały na prywatne konta Jerzego K. w Anglii. Tam miał też wspólnika.
Szybki zysk zachęcił pana Artura do dalszego inwestowania. Pieniądze pożyczał od znajomych i przyjaciół. W sumie wpłacił 100 tys. zł. Tych pieniędzy już nie odzyskał. Nie był jedyny, bo oszust naciągnął w ten sposób jeszcze 44 inne osoby. Wśród nich Ewę Sobierajską.
- Powierzyłam mu oszczędności całego życia, sprzedałam nawet działkę odziedziczoną po dziadku wartą 310 tys. zł - ubolewa.
- Do głowy mi nie przyszło, żeby sprawdzać agenta, który przyjmuje w firmowym biurze. Tak, jak nie sprawdzamy lekarzy pracujących w przychodni - opowiada rzeszowianka. Straty poszkodowanych sięgają w sumie miliona złotych.
Ubezpieczyciel: to nie nasza wina
Jerzy K. stanął już przed sądem. Przyznał się do zawierania umów z klientami. Za oszustwa został skazany na 3 lata bezwzględnego pozbawienia wolności, ale pieniądze, które wyłudził odzyskali nieliczni. Firma odcięła się od działań swojego agenta i to na niego zrzuciła odpowiedzialność za wszystkie szkody.
Jednak w sądach do dziś toczą się sprawy, jakie wytoczyli towarzystwu oszukani klienci. Wczoraj w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie po trzech latach zapadł wreszcie pomyślny wyrok w sprawie pana Artura. Towarzystwo ma wypłacić mu 86 tys. zł z odsetkami i pokryć koszty zastępstwa procesowego.
- Sąd uznał, że Jerzy K. dokonując transakcji w siedzibie firmy, posługując się jej pieczęciami działał w imieniu towarzystwa, dlatego to ono ponosi odpowiedzialność za jego działania. Na nim spoczywa też obowiązek nadzoru nad pracownikiem - tłumaczył adwokat Andrzej Sierżęga z kancelarii Lex Control, reprezentujący pana Artura w sądzie.
Wyrok jest nieprawomocny. Obrońca pozwanego towarzystwa powiedział nam, że o ewentualnym odwołaniu zdecyduje po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem decyzji sądu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Tak żyje "Biały Cygan" Bogdan Trojanek. Zna Viki Gabor, adoptował dziecko z klasztoru
- Skrzynecka przesadza z retuszem? Tak wymalowała się na wycieczkę. Jak w tym chodzić?
- Taka jest Roxie za kulisami "TzG". Prawda o jej zachowaniu wyszła na jaw [WIDEO]
- Jakie wykształcenie ma Jolanta Kwaśniewska? Będziecie zaskoczeni!