Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawsze lubił rządzić

TOMASZ RYZNER
- Możemy godzinami dyskutować o tym, co powinniśmy robić. Ale demokracja kończy się w momencie, gdy zaczyna się trening lub mecz. Wtedy rację mam tylko ja - powtarzał Hubert Wagner.
- Możemy godzinami dyskutować o tym, co powinniśmy robić. Ale demokracja kończy się w momencie, gdy zaczyna się trening lub mecz. Wtedy rację mam tylko ja - powtarzał Hubert Wagner. ARCHIWUM
Mówi się, że w Polsce sukces ma wielu ojców. W 1976 roku było inaczej. Gdy na igrzyskach w Montrealu polscy siatkarze wygrali w finale ze Związkiem Radzieckim 3:2, niemal cały splendor i sławę po sukcesie zawłaszczył Hubert Wagner. Trener ówczesnej drużyny stał się z miejsca żywą legendą.

Wzorem trenerskiej osobowości była wtedy skromność i poczciwość prezentowana przez Kazimierza Górskiego, trenera futbolowej reprezentacji, naszej "srebrnej jedenastki". Wagner był jego przeciwieństwem: w obejściu szorstki i chropawy, w słowach dosadny, stanowczo zbyt zuchwały jak na PRL-owskie standardy. Mógłby się jeszcze urodzić z dziesięć razy, ale dyplomatą nigdy by nie został. W Polsce takich ludzi określa się słowem "kontrowersyjny". Nigdy się nie zmienił, dlatego miał tylu zwolenników, co wrogów, którzy nie mogli mu wybaczyć zarówno sukcesów, jak i braku pokory.

Rządził od małego

Pochodził z Poznania. Już w szkole podstawowej lubił rządzić w klasie. Na siatkówkę namówił go nauczyciel. Co zobaczył w niewysokim chłopaku? Raczej nie talent. Sam Wagner, choć należał do czołowych rozgrywających w ekstraklasie, przyznawał, że wirtuozem nigdy nie był. Miał inne zalety: ogromną ambicję, chęć zwyciężania i odwagę kierowania grupą. Już jako 16-latek kapitanował drużynie, w której nie brakowało 30-latków.
W latach 1961-71 rozegrał ponad 200 meczów w narodowej kadrze. W 1967 roku zdobył brązowy medal mistrzostw Europy. Był na olimpiadzie w Meksyku (1968). Cztery lata później przeżył jedno z pierwszych dużych rozczarowań. Miał najlepszy sezon w lidze, ale trener Tadeusz Szlagor bał się jego charakteru i nie wziął na igrzyska do Monachium. Polska zajęła dopiero dziewiąte miejsce.
Działacze szukali nowego szkoleniowca. Wagner akurat zakończył karierę. Trenerem chciał być od zawsze, nie ukrywał tego. Miał ledwie 31 lat, więc proponowano mu juniorów, potem młodzieżówkę. W końcu jednak zarząd PZPS zdobył się na odwagę i powierzył kadrę facetowi bez doświadczenia, za to z nadzwyczajną pewnością siebie.

Demokracja i autokracja

Na spotkaniu z drużyną mowa była krótka: - Możecie gadać, że jestem najgłupszym trenerem na świecie. To mnie nie obchodzi. Ale musicie nie tylko dokładnie słuchać, co mówię, ale i święcie wierzyć, że mam rację. A komu się nie podobają te zasady, niech pakuje manatki.
Wiadomo było, że tym kimś może być Edward Skorek - siatkarz wspaniały, do tego obdarzony równie silną osobowością. Panowie nie przepadali za sobą, ale po kilku dniach spotkali się, pogadali po męsku i... - Już nigdy nie miałem tak uczciwego kapitana w drużynie - wspominał Wagner po latach.
Swoją filozofię współżycia z zespołem wykładał nie raz. - Możemy godzinami dyskutować o tym, co powinniśmy robić. Ale demokracja kończy się w momencie, gdy zaczyna się trening lub mecz. Wtedy rację mam tylko ja - mówił w wywiadach.

Pierwsze mistrzostwo

Polacy nie mieli wiele czasu. W 1974 roku miały się odbyć mistrzostwa świata. Wagner z miejsca zagnał zespół do roboty. Pracowano więcej i ciężej. Nikt na cuda nie liczył, a z dalekiego Meksyku Polacy wrócili jako mistrzowie globu. Wagner miał już całkowicie wolną rękę. Mógł się skoncentrować na celu numer 1 - olimpiadzie w Montrealu. Przykręcił śrubę jeszcze bardziej. Usunął z kadry Stanisława Gościniaka, najlepszego zawodnika MŚ, bo ten na chwilę zapomniał o wcześniejszych ustaleniach i liznął trochę zawodowej gry w USA.
Wtedy właśnie narodziła się legenda "Kata", trenera-satrapy, zmuszającego siatkarzy do nadludzkiego wysiłku. Po latach okazało się, że była to opinia raczej na potrzeby mediów. - Nie lubię tego określenia - mówi Marek Karbarz, były zawodnik Resovii, olimpijczyk z Montrealu. - Pewnie, harowaliśmy ostro, ale każdy się na to zgodził, bo tylko tak można było marzyć o sukcesie, o pokonaniu Związku Radzieckiego.
Oprócz sportowej zaprawy, w kadrze dbano o morale. Wygranej z radziecką ekipą Wagner nie traktował jak misji, ale dwa lata wcześniej, podczas Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych w 1973 roku, na widok idących z naprzeciwka Rosjan powiedział zawodnikom przez zęby: - Jak któryś pierwszy powie cześć, to przypierdolę!
Ogranie teamu z Kraju Rad wydawało się wtedy więcej niż trudne, ale trener ani myślał się asekurować. Zawsze powtarzał, że srebrny medal to co najwyżej "dobry wynik". Zuchwale zapowiadał złoto w Montrealu. Komentarze były mało przychylne i złośliwe. Pojawiały się określenia: szarlatan, fantasta. On to lekceważył, bo po Meksyku wiedział już, że jego ekipę stać na wszystko.

Królowie piątego seta

W Kanadzie Polakom nie szło łatwo. Większość meczów wygrywali po morderczej walce. W finale igrzysk czekała ekipa znad Wołgi, która dotąd nie straciła seta.
Tę noc miliony Polaków spędziły przed telewizorami. Po czterech partiach było 2:2. W piątym secie Polacy zniszczyli rywala i po 146 minutach niemożliwe stało faktem. Lech Cergowski, dziennikarz "Przeglądu Sportowego" nalał po meczu Wagnerowi pół szklanki wódki i powiedział: - Pij, teraz możesz mieć wszystkich w d....
Po powrocie zawodnicy zafasowali po półtora tysiąca dolarów i po talonie na samochód. Wagner zapowiadał, że Polska przez lata nie znajdzie w świecie rywala, ale po tej olimpiadzie dalsze wyrzeczenia w kadrze nie były już prostą sprawą. O zawodostwie można było tylko pomarzyć, więc zespół nie miał ochoty wchodzić w kolejny kierat. Wagner rozstał się drużyną. Próbował pracy z kobiecą reprezentacją (lata 1978-79), ale ta z różnych względów nie wypaliła.
Po kilku latach wrócił do męskiej drużyny. Efekt był obiecujący. W 1983 roku Polacy wywalczyli srebro na mistrzostwach Europy. Za rok, na olimpiadzie w Los Angeles, miało być jeszcze lepiej. Na drodze do spełniania planów stanęła polityka. Igrzyska zbojkotował Związek Radziecki i Polacy nie odważyli się postąpić inaczej. - Spotykałem się z Hubertem w ostatnich latach wiele razy. Właśnie tamtą nieobecność w Ameryce uważał za największą porażkę. Marzył mu się drugi złoty medal olimpijski - mówi Wiesław Radomski, były zawodnik Resovii i reprezentacji. W 1985 roku ekipa znad Wisły zajęła czwarte miejsce w ME. "Kat" znów odszedł.

Wyjście na prostą

Kolejne lata to raczej mroczny okres w jego życiu. Popadł w poważne problemy z alkoholem. Wydawało się, że jest skończony, ale wyszedł na prostą. Poukładał sprawy osobiste, po wielu latach miał wreszcie kontakt z synem Grzegorzem, świetnym siatkarzem. Zaczął się pojawiać jako komentator w telewizji. Próbował pracy z dorosłą kadrą, ale po roku stracił zaufanie działaczy. W tej sytuacji zaangażował się w pracę związku. Został sekretarzem generalnym PZPS-u. W marcu 2002 roku, po jednym z burzliwych zebrań, zasłabł w samochodzie i nie odzyskał przytomności. Lekarze stwierdzili, że nie wytrzymało serce.
- Najbardziej brakuje mi tej niewyparzonej gęby - mówi Radomski. - Ceniłem jego komentarze w telewizji. Nie owijał w bawełnę. Jeśli ktoś zagrał beznadziejnie, to nazywał to głupotą. Mówili, że trudno z nim było wytrzymać. Znałem go 40 lat i mam inne zdanie. Wymagał wiele nie tylko od innych, ale i od siebie. Lubiłem go, ostatnio często gadaliśmy. Miał wiele pomysłów na poprawę w siatkówce. Szkoda, że nie dostał czasu na ich zrealizowanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24