Tadeusz Wojdon urodził się we wsi Wolica Ługowa, w dzisiejszym powiecie ropczycko - sędziszowskim, jako dziesiąte dziecko. Po nim na świat przyszła jeszcze dwójka rodzeństwa. Naukę rozpoczął tuż po I wojnie światowej. Był uczniem bardzo zdolnym. Maturę pisemną zdawał z języka polskiego, historii i łaciny, ale już ustną tylko z historii, bo z innych przedmiotów został zwolniony, tak dobrze mu poszło. W 1930 r. zdawał na studia, na wydział prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Przez 2 lata mieszkał w akademiku i utrzymywał się z korepetycji z przedmiotów ścisłych, głównie z matematyki. Później jednak, ze względu na brak pieniędzy, musiał kształcić się zaocznie. Naukę skończył w 1935 r. Mimo dużej biedy w rodzinie, był jednym z trzech synów, którzy ukończyli studia na UJ. Podczas II wojny światowej pracował w różnych zawodach i działał w AK. Z narzeczoną, która pochodziła z bogatszej rodziny we wsi, przygotowywali i wysyłali paczki m.in. z kaszą, makaronem, fasolą dla więźniów w niemieckim obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Oczywiście, potajemnie. Do obozu przemycali je partyzanci.
W 1944 r., po wkroczeniu Rosjan do Polski, przez rok pracował w starostwie w Ropczycach, a później w Dębicy. Dwa lata później rozpoczął pracę w Narodowym Banku Polskim w Rzeszowie. Przez 15 lat w wydziale kredytów, a następne 15 w wydziale organizacji. Ponieważ nie był partyjny, nie mógł pracować na kierowniczych stanowiskach, ale był ceniony za wiedzę.
- Dziadziu mógł zostać sędzią, bo po wojnie brakowało ludzi mądrych, zdolnych, wykształconych, a jeszcze po UJ. Zaproponowali mu to nawet, dodając jednak, że powinien się zapisać do partii - opowiadał nam Jacek Adamowicz, wnuk pana Tadeusza. - Powiedział, że nigdy tego nie zrobi i przez to nigdy też nie zrobił kariery. Tłumaczył, że nie mógłby być sędzią w sprawach politycznych. Jego koledzy z pracy śmiali się, pokazując palcami: możesz być taki wielki, a jesteś taki malutki. Przez całe życie przeżywał, jak go traktowali, szykanowali, wzywali na przesłuchania do Urzędu Bezpieczeństwa i na rzeszowski zamek.
W 1976 r. przeszedł na emeryturę. Mieszkał w Rzeszowie, zajmował się ukochaną działką, wnukami. Uwielbiał wycieczki do lasu na grzybobranie, w okolice Głogowa. Jego sekretną receptą na dobrą kondycję był codzienny naparstek nalewki. To mikstura z hodowanego w domu aloesu, czerwonego wina i miodu. W małżeństwie przeżył 60 lat. Dochował się córki i syna, 4 wnuków i 2 prawnuczek.
- Od ubiegłego roku dziadziu był w kiepskiej formie, nie wstawał z łóżka. Opiekowali się nim rodzice - mówi wnuk.
W 105. urodziny pana Tadeusza z kwiatami i życzeniami odwiedzili prezydent Tadeusz Ferenc i Jerzy Wiktor, kierownik USC w Rzeszowie. Teraz też planowana była wizyta.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?