Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agnieszka z "MasterChefa": Nie oddałam swojego fartucha!

Beata Terczyńska
Smaki kuchni włoskiej są jednak troszkę inne niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni - mówi Agnieszka Sulikowska-Radi.
Smaki kuchni włoskiej są jednak troszkę inne niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni - mówi Agnieszka Sulikowska-Radi. Wojciech Zatwarnicki
Nie jestem Gordonem Ramsayem i nie ma u mnie piekielnej kuchni - mówi Nowinom Agnieszka Sulikowska-Radi, półfinalistka pierwszej edycji "MasterChefa", szefowa kuchni w rzeszowskiej restauracji "Qchnia 28".

- Powiedz szczerze, naprawdę w "MasterChefie" kazali wam oddawać fartucha?

- Tak, ale uprosiliśmy, by na pożegnanie dano nam je na pamiątkę. Dostałam biały, bo czarny gdzieś zaginął na planie. Wisi w domu, na honorowym miejscu. Mam też mnóstwo zdjęć i fajnych wspomnień.

- Porzuciłaś dla Rzeszowa Italię?

- Nie. Jestem jedną nogą i nawet fragmentem drugiej w Polsce, ale częścią we Włoszech, gdzie nadal mamy sady oliwkowe, którymi w tej chwili zajmuje się mąż. Nie zrezygnowaliśmy z produkowania oliwy.

- Jak to się stało, że zostałaś szefem kuchni rzeszowskiej restauracji?

- Po "MasterChefie" akurat przez kilka tygodni byłam w Polsce i w zaprzyjaźnionej restauracji prowadziłam wieczorki kulinarne. Tak się złożyło, że na jednym z nich zjawili się właściciele Qchni28 z propozycją, żebym u nich została szefem kuchni. Długo się nie zastanawiałam. Zawsze chciałam sprostać takiemu wyzwaniu.

Pomyślałam, że taka okazja drugi raz może się nie powtórzyć i przejęłam stery. Mam świetną ekipę chłopaków, którym nie muszę non stop patrzeć na ręce, bo naprawdę dobrze gotują i mamy też podobne smaki. Dzięki temu mogę być spokojna, kiedy wyjeżdżam do Włoch, gdzie właśnie robię kurs sommeliera od oliwy i muszę co kilka tygodni stawiać się na kolejnych etapach szkolenia.

- Dotąd gotowałaś dla rodziny i znajomych, a teraz karmisz dużo więcej ludzi. Czułaś stres przed nowym wyzwaniem?

- O tak. Musiałam przestawić się z kuchni domowej na profesjonalną. Z piekarnika w swojej kuchni na piec konwekcyjno - parowy. Na początku obsługa wydawała się magią, ale po trzech dniach już czułam się tak, jakbym całe życie gotowała w takiej kuchni.

Choć jestem fizykiem z wykształcenia, już dawno pochłonęła mnie pasja gotowania. Zaczynałam, tradycyjnie, od "zmywaka", a potem kilka lat pracowałam jako kelnerka we włoskich restauracjach. Nowe obowiązki nie były więc zimnym prysznicem, bo wiedziałam, czego się spodziewać. Co nie zmienia faktu, że na starcie nie było łatwo. Szczególnie ogarnianie kilku zamówień na raz.

- Bycie szefem kuchni to nie tylko umiejętność gotowania. Trzeba być dobrym psychologiem?

- Bardziej dobrym strategiem. Sztuką jest zamawianie towarów tak, żeby przychodziły na czas i w takiej ilości, by mieć cały czas świeże produkty i by ich wystarczało. Na szczęście nie mamy w karcie takich rzeczy, które zmuszałyby nas do mrożenia jedzenia.

- Jak liczną grupą zarządzasz?

- Nie lubię słowa "zarządzać". Nie jestem Gordonem Ramsayem i nie ma u mnie piekielnej kuchni. U nas jest pogodnie. Nie przeklinamy, nie krzyczymy na siebie. Jesteśmy kilkuosobową drużyną.

- Mieszkańcy Podkarpacia kochają włoskie specjały?

- Układając pierwsze menu, wydawało mi się, że Polska kocha włoską kuchnię i mogę przenieść tu jej kalkę. Okazało się, że kocha, ale bardziej wyobrażenie o włoskim jedzeniu. Smaki są jednak troszkę inne niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Niektóre dania, jak carbonara, we włoskiej wersji nie jest daniem, które mogłoby zawojować nasze podniebienia ze względu na brak sosu, z jakim je tu kojarzymy.

Mamy we Włoszech sos jajeczno-serowy, ale bez uwielbianej przez rodaków śmietany. Tam głównym składnikiem jest makaron, a sosu dajemy niewiele. W Polsce dodaje się boczek, a powinien być policzek wieprzowy, rarytas ciężki do dostania. Pewnie więc oryginał nie znalazłby tylu koneserów, jak spolszczona wersja.

- Co takiego można u ciebie zjeść, czego nie mieliśmy okazji spróbować nie będąc we Włoszech?

- Na pewno pierożki ravioli z camembertem i puree z selera lub z gruszką w sosie z gorgonzoli. Często przywożę z Włoch różne specjały i częstuję nimi gości. Niektóre odmiany makaronów, pasty z trufli, a ostatnio można było spróbować świeżych fig z mojego ogródka.

- Udział w programie "MasterChef"…

- Wywrócił do góry nogami wszystko. To, że tutaj jestem, też jest konsekwencją.

- Masz kontakt z kolegami z pierwszej edycji "MasterChefa"? Zdaje się, że byliście zgraną paczką, co telewizji nie udało się ukryć?

- Oczywiście, że mam. Z Basią Ritz, która wygrała pierwszą edycję, słyszymy się codziennie przez telefon. Nieraz są to godzinne pogaduchy. Mamy wrażenie, jakbyśmy się znały całe życie. Historia tej znajomości jest ciekawa. Poznałyśmy się w kolejce na castingu w Gdyni, gdzie przyjechało ok. 300 osób. Potem gotowałyśmy obok siebie, wyjadając sobie z garnków. Razem przechodziłyśmy kolejne etapy, aż do półfinału. Basia jest właśnie w trakcie pisania książki.

Z resztą ekipy też słyszymy się regularnie, czasem odwiedzamy. Mikołaj Rej ma swój program kulinarny w telewizji. Miłosz Wyrwicz został szefem kuchni w brazylijskim hotelu. Kibicujemy sobie. Ostatnio odwiedziła mnie ekipa TVN, która przygotowywała materiał o uczestnikach pierwszej edycji do programu prowadzonego przez Agnieszkę Szulim "Na językach". Stare, dobre czasy mi się przypomniały.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24