Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Wspomnienie czytelnika, Stanisława Habera z Rzeszowa

Stanisław Haber
Wybuch II wojny światowej zapoczątkowała brutalna i zdradziecka napaść hitlerowskich hord na Polskę w dniu 1 września 1939 r. Byłem wówczas żołnierzem.

6 Pułku Strzelców Podhalańskich w Samborze w stopniu kaprala nadterminowego pełniącego funkcję dowódcy drużyny w 7 kompanii strzeleckiej 3 batalionu. Funkcję tę pełniłem od 1 stycznia 1938 r. po wojenny wrzesień 1939 r. z przerwą na udział w dywizyjnym kursie dla podoficerów zorganizowanym przez dowództwo 6 Pułku Strzelców Podhalańskich z rozkazu dowódcy 22 Dywizji Piechoty Górskiej, której sztab stacjonował w Przemyślu. Kurs trwał od października 1938 r. do marca 1939 r.

Do pułku trafiłem w dniu 18 września 1937 r. po ukończeniu 3-letniej Szkoły Podoficerskiej Piechoty dla Małoletnich nr 3 w Nisku. Pułkiem dowodził wówczas pułkownik Jan Kotowicz, rzeszowiak, były legionista, uczestnik pierwszej wojny światowej, a po jej zakończeniu organizator i współorganizator jednostek Wojska Polskiego i dowódca niektórych z nich. We wrześniu 1939 r. dowódca Brygady Górskiej KOP, wchodzącej w skład Armii Karpaty dowodzonej przez gen. Fabrycego.

Od stycznia 1938 r. po wrzesień 1939 r. pułkiem wchodzącym w skład 22 Dywizji Piechoty Górskiej, której dowództwo stacjonowało w Przemyślu, dowodził pułkownik dyplomowany Mieczysław Dobrzański. Pułk był stacjonarnie podzielony. Dwa bataliony 1 i 3 stacjonowały w Samborze, 2 batalion w niedalekim Drohobyczu. Od 15 lipca do 15 sierpnia pułk przebywał na letnim ćwiczebnym obozie w Starym Samborze. Z obozu powrócił do koszar 2 tygodnie wcześniej, z powodu narastającego konfliktu polsko-niemieckiego.

W koszarach pułk przygotowywano pod każdym względem do przewidywanego we wstępnym planie mobilizacyjnym wyjazdu transportem kolejowym do przygranicznego rejonu na zachód od Katowic, gdzie przewidywano koncentrację jednostek organizowanej Armii Kraków dowodzonej we wrześniu 1939 r. przez gen. Antoniego Szyllinga.

W dniach 30 i 31 sierpnia bataliony załadowywały się do odpowiednich do potrzeb wagonów podstawionych na tzw. rampy stacyjne i po sformowaniu pociągu z wagonów zajętych przez 2 Drohobycki Batalion i wagonów załadowanych przez 1 i 3 batalion w Samborze pociąg wyruszył wczesnym wieczorem 31 sierpnia na przewidywaną trasę: Chyrów - Przemyśl -Rzeszów - Kraków - Katowice.

Zdaniem wielu żołnierzy, wyjazd pułku w rejon koncentracji Armii Kraków nastąpił zbyt późno, gdyż z powodu napaści armii hitlerowskiej na Polskę wczesnym rankiem 1 września pułk i niektóre jednostki przewidziane do składu Armii Kraków nie mogły dotrzeć na miejsce koncentracji i zostały wyładowane w Trzebini za Krakowem i skierowane w rejon Olkusza, gdzie zorganizowały pierwszą linię obronną przez okopanie się. Na tej linii jednostki te przetrwały 2 doby i w trzecim dniu dostały rozkaz opuszczenia okopów z powodu huraganowego ognia artylerii niemieckiej, ataku bombowego lotnictwa oraz silnego ostrzału z granatników i dział broni pancernej.

Byli pierwsi zabici i ranni. Zaistniała groźba okrążenia armii, co wziął pod uwagę gen. Szylling i rozkazał obronny odwrót w kierunku Skalbmierza i Buska Zdroju. Tu Armia Kraków, a w niej mój 6 Pułk Strzelców Podhalańskich zorganizowały drugą linię oporu i stoczyły krwawą bitwę ponosząc dotkliwe straty osobowe i w sprzęcie. Zginęło kilkadziesiąt żołnierzy 6 Pułku Strzelców Podhalańskich, w tym kilku oficerów i podoficerów. Zginął dowódca 2 batalionu mjr Wilczak, dowódca 1 batalionu kpt. Ziółkowski, dowódca 8 kompanii 3 batalionu kpt. Ohorok. Zginął na moich oczach mój serdeczny kolega z kompanii, plutonu i kursu dywizyjnego dla podoficerów, kapral zawodowy Stefan Kobos, dowodzący 4 drużyną w 7 kompanii dowodzonej przez podporucznika służby zawodowej Busztę.

Kolega pozostał na polu bitwy z powodu niemożliwości zorganizowania tymczasowego pochówku wskutek niesprzyjającej sytuacji bojowej. Według mojego przypuszczenia został niebawem zabrany z pola bitwy przez mieszkańców wsi Bronina, w rejonie której poległ i został pochowany na miejscowym cmentarzu.

Po przegranej bitwie w okolicach Buska mocno "przerzedzone" i zdezorganizowane znacznie siły Armii Kraków, w tym mój 6 Pułk Strzelców Podhalańskich, podjęły dalszy odwrót na trasie Baranów Sandomierski, Rozwadów, Nisko, Frampol, Tarnogród, Zamość, Tomaszów Lubelski, po przekroczeniu Wisły pod Baranowem nękane ciągle przez niemieckie Luftwaffe. Resztki Armii Kraków i Karpaty zostały w rejonie Tomaszowa Lubelskiego włączone do nowo zorganizowanej, raczej teoretycznie niż praktycznie, Armii Lublin pod dowództwem gen. Piskora. Dostała ona zadanie przebicia się przez pierścień okrążenia i przedostania się do rejonu tzw. korytarza rumuńskiego i opuszczenia Polski, przekraczając granicę polsko-rumuńską i poddając się internowaniu w Rumunii. Próba przebicia się siłą przez obręcz okrążeniową nie powiodło się i gen. Piskor wydał rozkaz poddania się i złożenia broni. Miało to miejsce 25 września. Była to tragiczna i bolesna operacja.

Resztki mojego 6 pułku, w tym ja, złożyły broń w rejonie wsi Zielone. Niemcy bezpośrednio po rozbrojeniu spędzili żołnierzy do tworzonych kolumn jenieckich, które pod eskortą zaczęli kierować do pobliskiego Józefowa, gdzie był punkt zborny i załadunkowy do wagonów kolejowych wysyłanych z jeńcami do obozów jenieckich w Niemczech. Ja też znalazłem się w jednej z kolumn, z której
w czasie jej przemarszu przez las prysnąłem wraz z dwoma żołnierzami z mojej drużyny. Spodziewaliśmy się puszczenia za nami serii z broni maszynowej od eskortujących żołnierzy, jednakże nic takiego nie nastąpiło. Pod moim kierownictwem obraliśmy kierunek "przedzierania się" między stacjonującymi gdzieniegdzie załogami armii niemieckiej na Lubaczów - Jarosław.

Przedzieraliśmy się przeważnie nocą, w dzień odsypiając częściowo gdzie popadło nieprzespane noce, dokonując rozpoznania terenu na obranej trasie i zdobywając byle co do zjedzenia. Omijaliśmy wioski i osiedla, żywiliśmy się głównie owocami z drzew owocowych rosnących na obrzeżach wiosek, pomidorami, marchwią, rzepą, zdarzało się kromką chleba i kubkiem mleka otrzymanymi od niektórych mieszkańców mijanych wiosek.

W okolicy Oleszyc w powiecie lubaczowskim przebraliśmy się w cywilne, mocno zniszczone ciuchy męskie, w które zaopatrzył nas chłop rolnik pracujący w polu
w zamian za nasze też sfatygowane mundury. Wyglądaliśmy żałośnie, ale sądziliśmy, że podczas dalszej wędrówki będziemy bezpieczniejsi w cywilu niż w mundurach.

W dniu 2 października dotarliśmy do rejonu Jarosławia. Tu rozdzieliliśmy się
z moimi współtowarzyszami, którzy kierunek dalszej wędrówki obrali na wschód skąd pochodzili, ja obrałem kierunek na zachód do mojej rodzinnej miejscowości Pobitno pod Rzeszowem, dziś dzielnicy Rzeszowa. Ale sprawa nie była prosta. Trzeba było przekroczyć San będący linią demarkacyjną, czyli graniczną między Rzeszą a ZSRR na mocy umowy Ribbentrop - Mołotow.

Tu Niemcy na moście na Sanie zorganizowali punkt przepustowo-kontrolny dla powracających z wojennej tułaczki uchodźców, którzy uchodząc przed zajmującymi tereny Polski we wrześniu 1939 r. Niemcami chronili się na wschodnich terenach Polski. Szansę przekroczenia Sanu przez ten punkt mieli ci, którzy mogli się legitymować jakimkolwiek dokumentem stwierdzającym zamieszkanie na terenach na zachód od granicy demarkacyjnej. Byli to głównie kolejarze, pocztowcy, urzędnicy, pracownicy niektórych zakładów przemysłowych, budowlanych, rolnicy. Ja, nie mając żadnego dokumentu, zaryzykowałem zgłoszenie się do kontroli licząc, że może słabą łamaną niemczyzną dogadam się i zostanę przepuszczony. Jednakże zawiodłem się.

Kontrolerzy przekazali mnie uzbrojonemu żołnierzowi nakazując odprowadzenie mnie do grupy młodych mężczyzn liczącej około 25 osób i koczującej pod gołym niebem na rżysku po skoszonym zbożu oddalonym około 150 m od punktu przepustowego. Tu spotkałem mojego kolegę z czasów uczęszczania do ostatnich klas Szkoły Powszechnej w Rzeszowie wraz z 16-letnim chłopcem, bliskim krewnym kolegi. Zrobiło mi się trochę raźniej, ale to nie złagodziło mojej obawy co do dalszego losu pod opieką Niemców. Okazało się bowiem, że grupa ta była przewidziana do wysyłki na roboty do Rzeszy. Późnym popołudniem grupa ta liczyła około 30 osób i została skierowana pod eskortą do pobliskiej wsi położonej niedaleko Sanu. Mieliśmy szczęście. Dostaliśmy kwaterę do przenocowania u bardzo dobrych i życzliwych gospodarzy. Po krótkiej gawędce i poinformowaniu gospodarzy o przypuszczalnym naszym losie, gospodyni zakrzątnęła się koło kuchni gotując gar kartofli, które okrasiła stopioną słoniną i podała je do zjedzenia z kwaśnym mlekiem. Ach, co to była za rozkosz smakowa. Gospodarz zajął się wymoszczeniem legowiska noclegowego na sianie przetrzymywanym na strychu.

Po posiłku zaprowadził nas na strych zapowiadając, by się nie rozbierać, tylko zdjąć buty i że około 2 godziny w nocy zbudzi nas i wyprowadzi do Sanu, wskaże miejsce przebrnięcia w bród rzeki, mającej niski poziom wody. I tak się stało. Po doprowadzeniu do rzeki zapowiedział, byśmy nie ubierali się zaraz na drugim brzegu i dla bezpieczeństwa odskoczyli około 200 metrów od brzegu i tam dopiero się ubrali. Wiedział, że brzeg Sanu od strony zachodniej jest patrolowany przez Niemców, niejednokrotnie z psem tropiącym i jego podopieczni mogliby wpaść po raz drugi w łapy żołnierzy niemieckich.

Po ubraniu się wzięliśmy kurs na Przeworsk. Tu poszliśmy na stację kolejową
i zasięgnęliśmy języka u kolejarzy w sprawie ewentualnej możliwości skorzystania z transportu pociągiem towarowym w kierunku Rzeszowa. Okazało się, że taka możliwość zaistnieje, gdyż formowany jest pociąg towarowy złożony głównie z wagonów węglarek i jego odjazd jest przewidziany za około 2 godziny. Wsiedliśmy więc do jednego z wagonów i dojechaliśmy do Rzeszowa. Mieliśmy szczęście, gdyż pociąg zatrzymał się pod zamkniętym semaforem wjazdowym, co ułatwiło nam wysiadkę i udanie się do rodzimych wsi. Moi towarzysze do niedalekiej Wilkowyi, ja do też bliskiego Pobitnego.

Do rodzinnego domu powróciłem 10 października. Rozpoczął się nowy etap mojego życia. Jednakże odmienny od etapu sprzed wrześniowej wojny polsko-niemieckiej. Etap trudny, zwłaszcza w okresie tuż powojennym, ale etap ciekawy, barwny i obfitujący w wydarzenia, które decydowały o moim usytuowaniu zawodowym i społecznym, a także rodzinnym. Ale to odrębny temat. (…)

Tę garść wspomnień z okazji 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej spisał żołnierz września 1939 roku, weteran walk o Niepodległość, porucznik WP w stanie spoczynku, 91 i ½ letni prawnik, emeryt od 1975 roku. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, krzyżem i medalem pamiątkowym za udział w wojnie obronnej we wrześniu 1939 r., uhonorowany Złotą i Srebrną Odznaką Związku Inwalidów Wojennych, Srebrną Odznaką i tytułem Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej nadanym przez b. GKTFiT.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24