Ekonomista: strefy ekonomiczne to korzyści i miejsca pracy

- W podrzeszowskiej strefie ekonomicznej Aeropolis wczoraj otwarto kolejny nowoczesny zakład. Łącznie w rejonie lotniska działa już 27 firm, a kolejne walczą o miejsce na swoje inwestycje. Czy z ekonomicznego punktu widzenia to dobry znak?

- Strefy ekonomiczne działają w całym kraju od kilkunastu lat i mają się dobrze. Dzięki nim także na Podkarpacie przyjeżdżają zagraniczni inwestorzy, którzy tworzą tutaj nowe miejsca pracy. To, że jest ich dużo, to dobry znak. Nie podoba się to tylko Unii Europejskiej, która twierdzi, że ulgi podatkowe zabijają konkurencję w przemyśle. Według mnie to nie duża konkurencja wśród firm, ale właśnie takie podejście jest największym problemem.

PRZECZYTAJ:Jest praca dla inżynierów - w Jasionce otwarto nowy zakład

- Nie obawia się pan, że w przypadku likwidacji ulg takie firmy będą rezygnować z działalności w Polsce?

- Nie. Każdy taki biznes jest budowany w oparciu o skrupulatne wyliczenia. Właściciele tych firm zdają sobie sprawę, że u nas korzystają nie tylko z ulg podatkowych. Pamiętajmy, że wydając u nas dziesiątki, a często nawet setki milionów złotych wiążą się z regionem na dłuższy czas. Oni nie przychodzą tutaj kupując gotowego zakładu, ale lokują kapitał w fabryki od fundamentów, przez maszyny, aż po dach. Ewentualne wyższe podatki nie mogą w takiej sytuacji oznaczać natychmiastowego przeniesienia firmy w inne miejsce. Przez kilkanaście lat musi ona tutaj działać.

Bardzo istotna sprawa to także korzystna relacja między kosztem, a jakością pracy w naszym regionie. Mamy mnóstwo doskonale wykwalifikowanych pracowników, którzy pracują u nas taniej niż mieszkańcy zachodniej Europy. To także ma olbrzymie znaczenie dla inwestorów.

- Podkarpacie to w tej chwili 90 procent krajowego przemysłu lotniczego. Do tej pory fachowców dla tej branży kształciła głównie Politechnika Rzeszowska. Ale na nowoczesne technologie stawia także uniwersytet. Czy mamy szansę stać się także naukowym zagłębiem lotniczym?

- Nie sądzę. W ogóle do podziału kierunków technicznych między nasze dwie uczelnie podchodzę sceptycznie. Moim zdaniem to nie ma sensu. Od lat politechnika kształci specjalistów na wysokim poziomie i to w zupełności wystarcza. Nauka na takich kierunkach na dwóch uczelniach jest złym pomysłem z dwóch powodów. Po pierwsze w regionie brakuje specjalistów, którzy zapewnią odpowiedni poziom kształcenia zarówno na politechnice, jak i uniwersytecie.

Drugi problem to brak studentów. Zamiast kształcić po 50 osób na dwóch uczelniach, powinniśmy umocnić jeden wydział, na jednej uczelni i tam zebrać wszystkich stu chętnych. Tymczasem uczelnie źle zabrały się za pozyskiwanie unijnych pieniędzy. Zamiast tworzyć za nie nowy wydział na uniwersytecie, trzeba było rozbudować już istniejący na politechnice, wynosząc go na wyższy poziom. To wpłynęłoby na jakość kształcenia.

- Specjaliści dobrze oceniają poziom wykształcenia naszych absolwentów kierunków technicznych. Ale mimo tego większość z nich zaraz po zatrudnieniu przechodzi mnóstwo szkoleń. To wynik braków w programie nauczania?

- Absolutnie nie. Z załogą firmy jest jak z dobrą drużyną piłkarską. Trener dostaje do dyspozycji świetnych graczy, ale musi popracować z nimi nad pewnymi schematami taktycznymi, zagraniami i w ten sposób stworzyć z nich kolektyw. Absolwent wyższej uczelni, nawet świetnie wykształcony także musi nauczyć się obsługi maszyn i poznać zasady działania firmy. Tak to działa.