Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Giercuszkiewicz - ostatni hipis bluesa. Co dalej z tratwą na Jeziorze Solińskim, gdzie mieszkał perkusista Dżemu? [ZDJĘCIA]

Jakub Hap
Jakub Hap
W Bieszczadach perkusista - znany m.in. z gry w Dżemie - odzyskał spokój. W domku na tratwie "Blues" mieszkał ponad 20 lat
W Bieszczadach perkusista - znany m.in. z gry w Dżemie - odzyskał spokój. W domku na tratwie "Blues" mieszkał ponad 20 lat Arkadiusz Gola, Ryszard Gierula
Z Dżemem Michał Giercuszkiewicz nagrał piosenki, które zapewniły grupie popularność. Przyjaźnił się z Ryszardem Riedlem, współpracował ze Skrzekiem, Winderem. Przez ponad dwie dekady mieszkał w drewnianym domku na tratwie w Bieszczadach. Choć "Gier" nie żyje od 2020 roku, klimatyczny obiekt we wsi Werlas nadal przyciąga turystów - zwłaszcza fanów bluesa. Wkrótce może się to zmienić. Istnieje bowiem ryzyko, że zostanie rozebrany.

Giercuszkiewicz wywodził się ze śląskiego środowiska bluesowego. Na świat przyszedł w Katowicach 29 września 1954 r. Ojciec był inżynierem-górnikiem, matka opiekowała się domem. Mieli w mieszkaniu fortepian, młody „Gier” pierwszych melodii uczył się na nim z pomocą wujka, wykładającego w szkole muzycznej. Bardziej ciągnęło go jednak do basu i bębnów. Ostatecznie wybrał bębny. Miał talent, szybko robił postępy.

- Michał to perkusista bardzo muzykalny - chwalił po latach kolegę po fachu współpracownik Giercuszkiewicza i lider SBB Józef Skrzek, ikona polskiego bluesa i rocka progresywnego.

Dżem to nie wszystko

W pierwszych latach profesjonalnego grania „Gier” związany był z takimi grupami jak Apogeum, Kwadrat, Bezdomne Psy oraz - przede wszystkim - z Dżemem. Kultowej formacji nie współtworzył od początku jej istnienia, ale to z nim za perkusją zarejestrowała w katowickim studiu Polskiego Radia wydany w 1982 r. debiutancki singiel „Paw” / „Whisky”, ale też singiel „Dzień w którym pękło niebo” / „Wokół sami lunatycy” (1984 r.) oraz pierwszy longplay „Cegła” (1985 r.), który zapewnił Dżemowi popularność. Z tego krążka pochodzą piosenki „Whisky” i „Czerwony jak cegła”. Stały się szlagierami - nie tylko w środowisku blues-rockowym. Do dziś grane są przy ogniskach, na biesiadach, nawet podczas zabaw weselnych. To dżemowa” klasyka z najlepszego dla grupy okresu, z nieodżałowanym Ryszardem Riedlem za mikrofonem.

Michał Giercuszkiewicz z Dżemem nagrywał, ale zaliczyli też wiele wspólnych koncertów. M.in. w ramach festiwali w Jarocinie i Brodnicy, na Rawie Blues, Olsztyńskich Nocach Bluesowych. Występu podczas FAMY w Świnoujściu w 1984 r. można posłuchać na płycie „Dzień, w którym pękło niebo” (1985 r.). „Giera” nie ominęło koncertowanie Dżemu poza granicami Polski - w Berlinie Zachodnim, Szwajcarii, Jugosławii czy NRD.

Najlepszy kumpel Ryśka

Dla Ryszarda Riedla, starszy od niego o dwa lata perkusista był bratnią duszą. Mocno się przyjaźnili. Połączyła ich miłość do muzyki, podobny sposób postrzegania świata z niesłabnącym pragnieniem wolności, ale również - niestety - uzależnienie od narkotyków. Nie jest tajemnicą, że w 1986 r. „Giercuszkiewicz wyleciał z Dżemu z tego powodu. Jak przyznał po latach, nie miał o to żalu, bo współpracownicy „biorących” bluesmanów rozdzielili ich w dobrej wierze - przekonani, że tylko w ten sposób możliwe będzie uratowanie Ryśka. Nie udało się, w 1994 r. heroina doprowadziła Riedla do śmierci.

Pojawiały się głosy, że to właśnie najlepszy kompan wokalisty był współwinny tragedii, rzekomo przekazując mu w szpitalu, gdzie umarł (został tam zawieziony przez „Giera” - red.), substancję, która go zabiła.

- Posądzili mnie o taką straszną rzecz. Żyłem z tym parę lat, a ja wiedziałem, że to nie ja (…). To był mój kumpel. Ja tego nie dałem Ryśkowi i nigdy bym nie dał. Chciałbym, żeby żył - mówił Giercuszkiewicz ze łzami w oczach w telewizyjnym dokumencie Krzysztofa Magowskiego „Sie macie ludzie” (2004 r.), poświęconym legendarnemu frontmanowi Dżemu.

Wypowiadająca się w tym materiale siostra Riedla zaprzeczyła, jakoby zgon jej brata nastąpił po przyjęciu narkotyków, choć - jak twierdził sam „Gier” - w fałszywe oskarżenia na chwilę uwierzyli nawet żona Ryśka Gola i ich syn Sebastian.

W Bieszczadach znów był wolny

Giercuszkiewicz - mający również w muzycznym CV granie z Krzakiem, Śląską Grupą Bluesową, kilku projektach Józefa Skrzeka, w tym SBB, oraz epizody w kapelach Ości i Cree - gdzie śpiewa „młody Riedel” - w przeciwieństwie do sławnego przyjaciela zdołał wyzwolić się ze szponów nałogu i uratować życie. Nie krył, że droga ku temu była ciężka i wyboista. Przez narkotyki rozpadło się jego małżeństwo z Barbarą. Wiele wycierpiał, ale w końcu odzyskał radość życia i szczególnie umiłowaną wolność.

Spokój, który pomógł muzykowi zapanować nad swoimi demonami, „Gier” odnalazł w Bieszczadach. Miał tam kuzynkę, przyjechał raz, drugi i urok osobliwego, górskiego krajobrazu na południu Podkarpacia skradł mu serce. Na stałe sprowadził się w te strony w połowie ostatniej dekady ubiegłego wieku. Zamarzył sobie życie w symbiozie z naturą, w drewnianym domku na tratwie i taki też wybudował na Jeziorze Solińskim.

- Najpierw, przez osiem, może dziesięć lat mieszkał w Teleśnicy za Wyspą Skalistą. Tam był całkowicie odcięty od świata, bez prądu, a dotrzeć w to miejsce można było tylko łódką. Później przeniósł się do Werlasu. Zrobił sobie nowy domek na wodzie, bliżej ludzi, zacumowany kilkanaście metrów od brzegu w Zatoce Teleśnickiej. Ten miał już doprowadzoną elektrykę, ciepłą wodę, komfort życia był w nim o niebo lepszy. Michał sprawił sobie też auto i mógł wrócić do muzyki, koncertów z kolegami. Pojazd wprawdzie nie nadawał się, żeby jechać nim w Polskę, ale umożliwiał dojechanie do autobusu - wspomina Ryszard Gierula, żeglarz z Przemyśla, który od kilku dekad oddaje się swej pasji nad Soliną.

„Węgorz”, bo tak w środowisku żeglarskim nazywany jest nasz rozmówca, dobrze poznał Giercuszkiewicza. W ostatnich latach życia perkusisty często spotykali się w Bieszczadach i dużo rozmawiali.

- Na tej nowej tratwie miał już elegancko. Była łazienka, piecyk opalany drewnem, którego przecież w okolicy zawsze było pod dostatkiem. Michał wyjeżdżał muzykować, najlepszy przyjaciel Leszek Winder (gitarzysta znany m.in. z grupy Krzak i Śląskiej Grupy Bluesowej, którą Giercuszkiewicz współtworzył od powstania w 2003 r. - red.) go do tego mobilizował. Ale większość czasu spędzał jednak w Werlasie. Dobrze się tu czuł - podkreśla Gierula.

20 metrów kwadratowych

Wiosną 2006 r., na tratwie nazwanej „Blues” odwiedził artystę dziennikarz i pisarz Wojciech Malicki, wówczas pracujący w Nowinach. „Gier” zaprowadził gościa do swojego domku po zamarzniętym jeziorze. Pokazał, jak mieszka na wodzie w towarzystwie wilczura „Fokkera” i małego, ale sympatycznego kota. Na powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych zmieścił prowizoryczną kuchnię z piecykiem i wędzarnią, a nawet wannę oraz pralkę. Wtedy „czysty” był już od jedenastu lat. Wyznał, że gdy odkrył Bieszczady, Riedel jeszcze żył. Chciał zabrać go nad Solinę, zrobić mu tam odwyk i wraz z dwoma starymi kumplami założyć wspólną kapelę. Jednak nie zdążył…

W rozmowie z Malickim „Gier” wrócił też wspomnieniami do początków eksperymentów z narkotykami. Zaliczył je jako 16, -17-latek.

- Wierzyliśmy, że gdy się „nagrzejemy”, będziemy tworzyć klimaty muzyczne jak Jimi Hendrix. Tak to się zaczęło... - powiedział.

Z dostępem do niedozwolonych substancji nie było problemu. Jego kumpel miał rodziców lekarzy i wystarczyło dyskretnie „pożyczyć” pieczątkę i samodzielnie zrobić receptę. Ale raz kolegów poniosło i okradli jedną z aptek. Trafili przed sąd. Wtedy młody katowiczanin nie kontrolował już swoich destrukcyjnych ciągotek.

Z narkotykowego bagna, w którym utknął po uszy, wyzwolił się dzięki olbrzymiej sile woli.

- Nie jeździłem na odwyki. Inni jeździli, ale wyjeżdżali stamtąd jeszcze bardziej przekręceni. Ja wiedziałem jedno - jak sam sobie nie pomogę, to żaden lekarz nie pomoże. Tak jest chyba z każdym nałogiem, mogą podprowadzić, pokierować, ale tak naprawdę to ty musisz chcieć - stwierdził w poświęconym mu filmie „30 lat wymówek” Armanda Urbaniaka, który ukazał się już po śmierci artysty w 2022 roku.

W Werlasie swój chłop

Giercuszkiewicz podkreślał, że w bieszczadzkim zaciszu nauczył się prawdziwie żyć.

- To nie tak, że przed czymś, albo przed kimś uciekałem w tę głuszę. Po prostu w Katowicach, gdzie mam mieszkanie, nigdy nie miałem na nic czasu. Ciągle ktoś dzwonił, żeby mnie gdzieś wyciągnąć, ciągle się spieszyłem, ciągle byłem niewyspany. A tu, cisza i spokój. Mam czas na wszystko... - mówił „Gier” podczas wywiadu z Wojciechem Malickim.

Lubił być sam ze sobą, ale w Werlasie nie stronił od ludzi. Miejscowa społeczność szybko go zaakceptowała, bo „Gier” to był swój chłop. Choć jako muzyk miał się czym pochwalić, emanował skromnością, nie przechwalał się osiągnięciami. Źle czuł się w sytuacjach, kiedy turyści prosili go o wspólne zdjęcie. Nie uważał się za gwiazdę i nie przypominał jej - wszak nigdy nie dbał o wygląd.

- Ale to był wspaniały człowiek, naturalny, autentyczny. Bił od niego spokój, nigdy się nie spieszył - uśmiecha się Ryszard Gierula.

Żeglarz doskonale pamięta walkę, jaką jego znajomy z Jeziora Solińskiego stoczył w ostatnich miesiącach życia. Rak wątroby, operacja, późniejsze komplikacje.

- Tak sobie czasem myślę, że może by się uratował, gdyby po wyjściu ze szpitala, kilka dni po tym, jak był operowany, udał się w miejsce odpowiednie dla osoby w jego stanie. Ale on wolał wrócić na swoją tratwę, taki już był - podsumowuje przemyślanin.

Przed odejściem spełnił marzenie

Michał Giercuszkiewicz zmarł na Śląsku 27 lipca 2020 r., dwa miesiące przed 66. urodzinami. Mimo trwającej pandemii i związanych z nią obostrzeń, na mszy pogrzebowej w Archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach stawiło się sporo ludzi, którym barwny muzyk był bliski i nie mogli nie towarzyszyć mu w ostatniej drodze. Ceremonię uświetnił, zasiadając przy kościelnych organach Józef Skrzek, przejmująco wykonał m.in. utwór SBB „Z miłości jestem”. Wybrzmiała też harmonijka.

Na pogrzebie nie zabrakło kolegów „Giera” ze Śląskiej Grupy Bluesowej, pośród żałobników byli też inni artyści, muzycy zespołu Cree, Irek Loth z grupy KAT, bluesman Adam Kulisz oraz fani zmarłego i zespołów, w których grał. Katowicki samorząd reprezentował prezydent Marcin Krupa, w uroczystości uczestniczył także europoseł z Rybnika Łukasz Kohut.

Urna z prochami Giercuszkiewicza złożona została w rodzinnym grobie na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza.

Tuż przed śmiercią „Gier” zdążył wydać solową płytę „Wolność”. Marzył o niej przez trzydzieści lat. Na albumie zagrali jego znamienici przyjaciele - m.in. Józef Skrzek, Leszek Winder, Anthimos Apostolis, Antoni Gralak i Jorgos Skolias. Do premierowych utworów dodany został krążek z nagraniami archiwalnymi, w tym Dżemu. To właśnie pracy nad tym wydawnictwem, już podczas zmagań Giercuszkiewicza z nowotworem poświęcony jest wspomniany film „30 lat wymówek”, który można obejrzeć w internecie.

Los tratwy niepewny

W Werlasie wyjątkowego artystę upamiętniono pomnikiem i sceną jego imienia. Nadano je także zatoce, gdzie znalazł azyl. Pamięć o „Gierze” w sercu Bieszczad nie zginie - również za sprawą organizowanego od 2022 r. w Zagrodzie Żbyr Festiwalu „Tratwa Blues” - z udziałem muzycznych współpracowników byłego perkusisty Dżemu. Czarne chmury zawisły jednak nad jego tratwą.

Obiekt, przyozdobiony podobizną Giercuszkiewicza (po śmierci muzyka namalował ją sanocki streetartowiec Arkadiusz Andrejkow), i cała związana z nim historia niewątpliwie dodają uroku okolicy Jeziora Solińskiego, mimo tego istnieje ryzyko, że niebawem zostanie rozebrany. Powód? W świetle obecnie obowiązujących przepisów znajduje się tam nielegalnie.

Jak powiedział nam przed kilkoma dniami Konrad Mróz, kierownik operacyjny w Wydziale Komunikacji Zewnętrznej i Biurze Prasowym PGE Polska Grupa Energetyczna S.A., działania umożliwiające uzyskanie koniecznego pozwolenia wodnoprawnego może podjąć wyłącznie właściciel tratwy. - A ten pozostaje nieznany - tłumaczy Mróz.

- Rozwiązaniem sprawy, pozwalającym na pozostawienie obiektu nad Soliną byłoby odnalezienie osoby lub podmiotu, który może podjąć się jej (...) legalizacji, a następnie sprawowania nad nią stałego nadzoru technicznego - dodaje.

Przed tygodniem nasz rozmówca zapewniał, że oddział ZEW Solina-Myczkowce spółki PGE Energia Odnawialna próbuje nawiązać kontakt ze spadkobiercami Michała Giercuszkiewicza. W czwartek przekazał, że sytuacja wciąż pozostaje nierozwiązana. Jak jednak ustaliliśmy, w Werlasie są osoby, które mogą - i chcą - uratować tratwę „Blues”. Lokalnej społeczności oraz przyjaciołom „Giera” zależy, by przetrwała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24