MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Henryk Wiktorini. Bieszczadzki traper znad zatoki

Stanisław Siwak
Henryk Wiktorini, nad zatoką noszącą jego imię
Henryk Wiktorini, nad zatoką noszącą jego imię Fot. S. Siwak
Jedna z zatok jeziora solińskiego nosi geograficzną nazwę Henryka Wiktoriniego. To na cześć legendarnego, bieszczadzkiego olbrzyma, który od kilkudziesięciu lat zmaga się z surową tutejszą przyrodą.

Zamieszkanie w leśnej głuszy, z dala od cywilizacji, było świadomym wyborem młodego Henia. Mimo, że jak nikt inny poznał zwyczaje bieszczadzkiej zwierzyny, pan Henryk nigdy nie polował. Do dziś nie posiada żadnej dubeltówki. Nie zna też smaku dziczyzny!

Bardzo szanuje i dba o przyrodę. Kilka lat temu, gdy miłośnicy mocnych wrażeń zaczęli urządzać rajdy i terenowymi samochodami niszczyć brzegi jeziora solińskiego, potrafił zaalarmować cale Podkarpacie, z marszałkiem województwa na czele.

Chciał trochę pokowboić

Na początku lat 60. kiedy zapanowała moda na Bieszczady przyjechał młody Henio z grupą rówieśników trochę pokowboić. Odkrył urokliwą dolinę otoczoną wzgórzami porośniętymi bukowym lasem. Postanowił tu osiąść. Zaczynał od skromnego szałasu, potem wybudował solidny dom i ranczo. Od zawsze utrzymywał się z hodowli koni, bydła i owiec.

Często święta spędza samotnie. - Ale to dla mnie nie pierwszyzna, bo dojechać ciężko w bieszczadzką głuszę - opowiada legendarny traper znad zatoki.

I dodaje, że młodsza córka wyjechała za granicę. Starsza córka skończyła studia i mieszka w Poznaniu, a syn żyje na drugim końcu Polski, w Szczecinie.

Najmłodsza córka, Dalia, przebywa od paru lat we Włoszech. Zapuściła już tam korzenie i raczej osiądzie w Italii na stałe - ocenia tato. Czy Dalia wyjechała tam w poszukiwaniu rodzinnych korzeni? Jego przodkowie wywodzili się ze słonecznej Italii. Prapradziadek, jako generał napoleoński, brał udział w kampanii na Moskwę. Poległ w bitwie z armią Kutuzowa, a jego grób znajduje się nad Zbruczem.
Po II wojnie światowej, kiedy Stalin uznał, ze wschodnie tereny polski już nie wrócą do macierzy, rodzina Wiktorinich nie chciała żyć na sowieckiej Ukrainie. Osiadła w Polsce.

Dokarmia dziki, nie zna smaku dziczyzny

W ciągu 50 lat życia w zatoce nad jeziorem solińskim musiał nauczyć się skutecznej walki z podchodzącymi do rancho wilkami, dzikami a nawet bieszczadzkimi misiami. Nigdy nie był myśliwym. Twardo przestrzega zasad wyznawanej przez siebie filozofii życiowej. Jest autentycznym przyjacielem przyrody i stara się z nią żyć w ściślej symbiozie.

Na początku lat 60. kiedy zapanowała moda na Bieszczady przyjechał młody Henio w te strony z grupą rówieśników. Zauroczony książkami Jacka Londona o twardych traperach, postanowił pójść w ich ślady. Chciał ujarzmić przynajmniej cząstkę bieszczadzkiej przyrody. Szybko dołączyło do niego kilku przyjaciół, entuzjastów mocnych przygód. Hodowla bydła podupadła, bo młodzieńcy przedkładali konne wyprawy na Połoninę Wetlińską nad prozaiczne i mozolne doglądanie stada.

Kiedy kolesiom znudziła się romantyka wypraw w góry wyjechali do swych miast. Jedynie Henio został na ranczo. Szybko uczył się tajników hodowli koni i bydła. A także skutecznej walki z podchodzącymi do stada wilkami, dzikami a nawet niedźwiedziami.

- To nieprawda, że niedźwiedź unika siedzib ludzkich albo nie zbliży się do bydła, gdy człowiek jest w pobliżu - przyznaje farmer znad Soliny.

Podczas letnich, wakacyjnych miesięcy turyści chcą z bliska zobaczyć rancho i porozmawiać z bieszczadzkim samotnikiem. Na najczęściej zadawane pytanie, z czego żyje, pan Henio odpowiada - z przyzwyczajenia.

Jednak grono przyjaciół wie, że utrzymuje się z prowadzenia gospodarstwa. U niego w obejściu zawsze było i jest stado koni, kilka krów i owiec.

Zeszłej zimy Henryk tylko dwa razy dotarł do cywilizacji. Ale nie żałuje. Przywykł do swojej samotności. Prowadzone przez niego gospodarstwo jest samowystarczalne. Zawsze pamięta o tym, aby zapasy przygotować już latem. - Od wielu lat odżywiam się w prosty sposób. Nie lubię wyszukanych potraw - zaznacza.

Pan Henryk, mimo że ma siedemdziesiątkę na karku, ciągle cieszy się dobrą kondycją fizyczną. Sprawia to życie na łonie natury i ciągłe zmaganie się z trudną i kapryśną bieszczadzką przyrodą.

Kilka razy w roku odwiedzają go przyjaciele

Bywał tu nieżyjący już aktor Bogusz Bilewski. Przez wiele lat bieszczadzki traper przyjaźnił się z Bilewskim. Poznali się jeszcze w latach 60. Henryk do złudzenia przypominający sylwetką Bilewskiego, zastępował aktora w scenach jazdy konnej w filmie "Ranczo Teksas". Od tamtego czasu Bogusz, co roku spędzał przynajmniej kilka letnich tygodni u przyjaciela nad brzegiem Soliny. Czasem zaglądał inny z przyjaciół, znany krakowski pisarz, Zbigniew Święch.

Najczęściej przybywali sprawdzeni przyjaciele z niedaleka. Najsłynniejszy przewodnik beskidzki, znany gawędziarz Stasio Orłowski z Orelca oraz śp. Janek Szelc, miłośnik gór i poeta z Sanoka.
Gdy słońce chowało się za bieszczadzkie wzgórza, przyjaciele rozpalali ognisko a Janek Szelc czytał swoje wiersze.

Jeden z najpiękniejszych wierszy "Henryk" z tomiku "Gwiazda Małej Rawki" zaczyna się tak:
Są przebierańcy // z gliny // udający pionierów // On - sam z siebie // z prawdy i legendy // odziany w milczenie // z tych co ujeżdżali czas // bez upadku // i wzięli kobietę // by oszukać samotność // w twarzy spokój // jak na jeziorze // tylko iskry w oczach // zdradzają walkę // w samym środku strefa ciszy // gdzie uwiła gniazdo // Niepewność // jego słabość // i największa siła.

.

Traper zbudował nowe rancho

Niedawno pan Henryk wyprowadził się znad swej zatoki, ukochanego miejsca, w którym przez dziesiątki lat zmagał się z surową bieszczadzką przyrodą. Po prostu sprzedał swe rancho w dolinie jednemu z biznesmenów.

W Bieszczadach już krążą mity i legendy na temat tej transakcji. Sam bieszczadzki olbrzym także mówi o niej niechętnie. Twierdzi, że wiek już nie ten, bo przecież przekroczył siedemdziesiątkę i nie może z taką intensywnością, jak dawniej zajmować się rolnictwem, a więc i uprawą swych rozległych włości.
Wybudował więc pan Henryk znacznie mniejsze rancho, w odległości czterech kilometrów od swej dotychczasowej, owianej legendą siedziby. Tyle, że w miejscu jeszcze bardziej oddalonym od cywilizacji.
Tradycyjnie, jak to u Henryka, nie ma w nowym rancho energii elektrycznej. Kiedy potrzebuje w gospodarstwie prądu, uruchamia specjalną prądnicę napędzaną niewielkim motorem spalinowym.
- Utrzymuję się z hodowli koni, bo rumaki towarzyszą mi przez całe życie, od wczesnej młodości. Te zwierzęta ukochałem najbardziej - powtarza legendarny bieszczadnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24