MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kwiaty dla kniazia

ANNA KONIECKA. WŁADYSŁAW BOROWIEC
ANNA KONIECKA
O rodzinie Feliksa Dzierżyńskiego złego słowa nie powiem, ani ja, ani nikt w Iwieńcu - zastrzega o.Walery z miejscowego klasztoru franciszkanów. Gdy drepczemy po ciemku po mieścinie przycupniętej na końcu komunikacyjnej mapy Białorusi, o. Walery zwierza się: - Widzicie, czasy się zmieniły i do muzeum Dzierżyńskiego coraz mniej ludzi przyjeżdża. Ja bym chciał sprowadzić do Iwieńca relikwie innego słynnego Polaka. On jest z waszych stron, spod Rzeszowa. I czyni cuda - sam jestem świadkiem. Byłby Iwieniec cudami słynący, pielgrzymki by do nas jeździły.

Dla towarzyszy z KGB kultowym miejscem było do niedawna iwienieckie muzeum F. Dzierżyńskiego, które obowiązkowo każdy musiał zaliczyć, a także pobliskie Dzierżynowo, gdzie "Miecz i płomień proletariackiej rewolucji" się urodził. Urządzano tam regularnie przysięgi nowych członków KGB. Dlatego do przysiółka, gdzie teraz jest jedna chałupa i trochę ruin schowanych wśród lasów, prowadzi doskonała droga.
Na dziewięciotysięczny Iwieniec (60 km od Mińska, 3 godziny autobusem) splendory nie spłynęły. Jedyne fabryczki - ceramiczna i cukierków - ledwo zipią, ścieki spuszczane na ostro śmierdzą jak klozet w hotelu, nawet nie ma gdzie zjeść. Administratorka hotelu Tatiana Kapeda, z pochodzenia Polka, w plastykowej misce przynosi nam trochę gotowanych kartofli. - Jak tu przyjedziecie następnym razem, będzie gotowy Polski Dom, z noclegami i restauracją - zapewnia. - Ogromne pieniądze tam walą - dodaje jakby z odrobiną zazdrości.
Jest sobota, dzień wolny od pracy, ale Białorusin Aleg Romanowski, malarz i rzeźbiarz, cały personel postawił na nogi. - Moją ambicją, dyrektora muzeum Dzierżyńskiego, jest, żebyście taki świat drogi przejechawszy, jedyne na świecie i jedyne w całym dawnym Sojuzie miejsce zobaczyli - przemawia. Ale oczy mu się śmieją kpiąco. Gdy wypijemy potem flaszkę "łozowki" (po naszemu "krzakówa") pod pomidora pokrojonego przez damski personel Mekki (do której ciągnęły tłumy z ZSRR i całego świata, nawet z Kuby), Aleg przyzna, że wcale o takiej posadzie nie marzył. - To było zło konieczne. Mogłem iść w politykę, wylądować na tym zadupiu, albo zdychać z głodu. Bo z malarstwa nie wyżyję.

Podoba się wam taki milicyjny system?

Dyrektorem jest szósty rok, zarabia 80 dolarów, oczywiście połowa to dodatki. Ale nie za szkodliwość radiacyjną, chociaż się należy wszystkim tu mieszkającym. Chmurę radioaktywną, która szła na Mińsk, rozbijali akurat nad rejonem Iwieńca i teren jest mocno skażony. - W niedalekim kołchozie Kamień, do którego was zawiozę, jak skombinuję jakieś auto, pasą się krowy, ludzie orzą pola, a radiacja taka, że Łukaszenka kazał prędko asfaltem drogę nakryć - mówi Romanowski. - Ale dodatki radiacyjne cofnął.
- Ludzie w Mińsku mówią, że porządek zrobił, nawet w najgorszych dzielnicach jest bezpiecznie. - Bo milicjant na milicjancie! Podoba się wam taki milicyjny system? - czerwienieje z oburzenia Romanowski.
- A kim jest dla pana Dzierżyński? - Dyrektor zastanawia się chwilę, po czym mówi wymijająco: - Postacią... historyczną.
Halina Sobolewska, Polka z pochodzenia (rodzina w Poznaniu): - Oprowadzając po muzeum, staram się najpierw wyczuć, jakie kto ma nastawienie do Dzierżyńskiego. Jeszcze niedawno było łatwiej...
W muzeum odcięto prąd za niepłacenie rachunków. Dług wynosi 264 tys. rubli białoruskich (1 dolar - 1745 rubli). Mrok spowija odlew maski pośmiertnej Czerwonego Kata, jego lampę, cytrę, fotel, portrety z poetą Gorkim, matką, siostrą i braćmi, którzy tak dobrze zapisali się w pamięci okolicznej ludności. W czasie II wojny żona Kazimierza, brata Feliksa, pracująca w niemieckiej komendanturze, wynosiła informacje partyzantom. Razem z mężem ostrzegała ludzi, którym groziła wywózka lub rozstrzelanie. Folwark w Dzierżynowie był schronieniem dla partyzantów, pomagał przeżyć najbiedniejszym ludziom z okolicy. W odwecie Niemcy spalili folwark, a Kazimierza, który pomagał akowcom, rozstrzelali, jego brata Władysława zabili w obozie w Radogoszczy.
Na cmentarzu iwienieckim, na mogile Kazimierza Dzierżyńskiego i jego żony leżą świeże kwiaty. Halina Sobolewska zapala świeczkę.
- Ród Dzierżyńskich to ciekawy ród i tragiczny - uważa dyr. Romanowski.

Przyjeżdżali po linii partyjnej

Muzeum zachowało 12 tys. dokumentów i eksponatów z epoki Dzierżyńskiego. Wśród nich jest księga pamiątkowa, do której wpisują się goście. Ostatni polski wpis z 2001 r.: "Dziękujemy za możliwość zwiedzenia tak wspaniałej kolekcji". Kilka podpisów, w tym autora książki o Iwieńcu. Miał na myśli kolekcję "Dzierżyńskiego", czy pięknej ceramiki miejscowych twórców, w tym Romanowskiego?
- Dawniej obowiązkowo przyjeżdżało tu dużo delegacji z Polski, ale po linii partyjnej - zaznacza Sobolewska.
Syn Romanowskiego, także malarz i rzeźbiarz, zabiera nas do czerwonego BMW, rocznik 1992. Kupił go za 1000 dolarów, które zarobił na glinianych rzeźbach sprzedanych w Niemczech. Jedziemy do Dzierżynowa, filii muzeum, gdzie kagebowcy składali przysięgę na wierność "carowi oprawców" - tak nazywali go czekiści, którymi dowodził.
Z drewnianej chałupy muzeum w Dzierżynowie, gdzie porozwieszane są kopie dokumentów "z epoki", Romanowski chce zrobić hotelik. Znalazł nawet firmę, która gotowa się zająć "turyzmem". - Byłyby pieniądze na utrzymanie muzeum w Iwieńcu, na prąd - marzy. W rzece są raki, okolica sielska, a w lasach mnóstwo grzybów.
Po ruinach dawnego folwarku Dzierżyńskich nie poprowadzi nas dzisiaj Michał Grzyb, Polak, kustosz filii. Michał przyoruje kartofle koło domu, pożyczonym na parę godzin koniem. Gdyby nie to, biesiadowalibyśmy - jak przed ośmiu laty - przez osiem nocy i dni.
- Jak żyjesz, Michał? Zamiast odpowiedzieć, Michał łzy ociera z radości, konia wiąże do wiśni i do chaty prosi. Łozowkę na stół stawia, córce, cośmy jej 8 lat temu lalkę kupowali, jaja sadzić każe. Niech ci Bóg da zdrowie, śliczna panienko - myślimy wygłodniali, żując na "zakusku" na wpół surową słoninę. Romanowski "stakańczyk" łozowki zakąsza surowym jajem. Tylko jego syn ani grama. - Łukaszenki zakony twarde, prawo jazdy mogę stracić - mówi.
Stary Romanowski wydyma wargi. - Łukaszenka ni ojca, ni co. Rządził kołchozem, kołchoz upadł, rządził firmą - splajtowała. Teraz rządzi Białorusia... On prawosławnyj komunist. Finansuje prawosławnych, ale podlizuje się katolikom - dając zgodę na coraz liczniejsze kościoły. Byle zachować spokój.

Boże, chroń Łukaszenkę

Feliks Dzierżyński (1877-1926). Urodził się w Dzierżynowie w rodzinie drobnego szlachcica, z zawodu nauczyciela. Już w liceum związał się z litewską socjaldemokracją. Trzy razy zsyłany przez władze carskie na katorgę, trzy razy uciekał z zsyłki. Po rewolucji, bolszewiccy przywódcy powierzyli mu obowiązek bronienia "zdobyczy rewolucji", co czynił z całą potwornością bezprawia. Zabijał nie tylko masowo, bez zbędnych dociekań, ale także brał na siebie wszystkie mordy, mające miejsce w tych latach. Dzierżyńskiego bał się Lenin i Trocki. Jednak był im potrzebny, bo trzymał w terrorze cały Związek. Po śmierci Lenina (Dzierżyński był przewodniczącym komisji d.s. balsamowania zwłok wodza), rozgorzała walka o schedę po nim. Dzierżyński, który miał wielką szansę na przywództwo, wolał poprzeć krwawym autorytetem Stalina. Obaj czuli się ze sobą szczególnie związani: obaj obcokrajowcy, jednakowo nienawidzili Lenina i Rosjan. Ponadto Stalin wiedział, że jedynie przy pomocy Dzierżyńskiego i jego oprawców może utrzymać władzę.

- Żeby temu Łukaszence Bóg dał zdrowie - mówi któregoś wieczoru Rufina Banderewicz, popijająca z nami szklaneczkę piwa na iwienieckim rynku - On powyrzucał urzędników, którzy nam, starym, zamiast emerytur, gołe zaliczki dali. I teraz my dostajemy emerytury regularnie - podkreśla babcia Rufina.
Gdy robimy sobie wspólnie fotografię, dołącza do nas nieśmiało Saszka, który siedział w tiurmie za łabędzia, co go - jak twierdzi - wcale nie ukradł. - Ale tak mnie ubili, ubili - zawodzi Saszka i każe sobie przysłać fotografie na adres o. Walerego. - On mnie znajdzie, ja tylko jemu wierzę.
O. Walerian Sokołowski, w poczuciu życiowej misji, wiezie nas do wioski Pierszaje, gdzie najchlubniejsza historia polska zatacza koło. W tamtejszej parafii był w czasie ostatniej wojny proboszczem o. Achilles Puchała, nasz krajan z Kosiny. Gdy Niemcy prowadzili ludzi z wioski na rozstrzelanie, gotowi byli oszczędzić oo. Puchałę i Hermana Stępnia (z Wilna), gdyż komendant był katolikiem, bywał na plebanii. Ale franciszkanie powiedzieli: "Pasterze nie mogą opuścić wiernych". Torturowani, zostali następnie spaleni na skraju wioski Borowikowszczyzna.
O. Walery: - Gestapowcy, zamordowawszy kapłanów, ludność oszczędzili, wysyłając ją na przymusowe roboty do Niemiec. A zwęglone szczątki ludzie dwa tygodnie później odważyli się zebrać. Zakopali je koło kościoła w Pierszajach.
O. Roger Świderski, proboszcz w Pierszajach, pokazuje złoconą trumienkę z relikwiami obu błogosławionych. O. Walery pochyla głowę i cicho się modli. Tak samo modlił się przy relikwiach o zdrowie dla dziecka jego znajomych z Polski, dotkniętego białaczką. - Wyzdrowiało - mówi o. Walery, Białorusin, który studiował w Łodzi. - Drugie polskie dziecko z białaczką też jest zdrowe, a lekarze nie dawali mu żadnej nadziei - zapewnia.
Sześćdziesiąt kilometrów od Iwieńca leży Dzierżyńsk, miasto nazwane tak od imienia Dzierżyńskiego. Tak samo jak w Iwieńcu i Mińsku, stoi tam pomnik krwawego Feliksa, są składane kwiaty u jego stóp. Ale uczennice szóstej klasy z Dzierżyńska zapytane, komu te kwiatki kładą, odpowiedziały: - To jest Lenin! - mówi pierwsza. - Coś ty, głupia, to kniaź - poprawia ją druga. Trzecia stwierdziła, że nie wie, bo ich teraz w szkole o tym nie uczą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24