MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mało jest wesel bez Zenka i alkoholu [ROZMOWA]

Tomasz Ryzner
Tomasz Ryzner
- Grywałem na weselach bezalkoholowych, na których żółta oranżada była jakoś bardziej popularna od czerwonej - żartuje Sylwester Traczkiewicz*, członek zespołu muzycznego, który od wielu lat gra na weselach na Podkarpaciu i nie tylko.

Długo jesteś w branży?

Od paru dekad. Miałem piętnaście lat i zamiast iść na uroczyste zakończenie szkoły podstawowej, pojechałem grać na pierwsze wesele.

Zahaczyłeś jeszcze o PRL. Opowiedz, jak to drzewiej na weseliskach bywało?

Działo się. Zdarzały się mordobicia, ale widziałem też, jak młodzi rzucili o północy obrączkami i zwinęli się z imprezy. Były też akcje, że wszystko przerwano, bo komuś w międzyczasie chałupę okradli. To ostatnie swego czasu było bardzo popularne.

A propos obrączek. Wesele skończyło się wtedy na półmetku?

A skąd. W drzwiach sali stanął ojciec panny młodej i stwierdził: „nikt nie wychodzi, kapela grać, goście bawić się”. Nikt nie odważył się wyjść (śmiech).

To nie były czasy domów weselnych.

Przeważnie wszystko działo się przy domach, w remizach. Grywaliśmy na przyczepach, pod plandekami, wiatami.

Teraz warunki pracy macie raczej komfortowe.

Ludzie gonią za jakością. Koleżanka powie koleżance, że tam i tam jest cudowna sala i wesele odbywa się sto, albo i więcej kilometrów od miejsc, z których pochodzą młodzi. Tak, warunki są nieporównywalne. Kiedyś trzeba było kilka razy zmieniać koszule, bo sala przypominała saunę. O klimatyzacji można było pomarzyć.

Wszystko jest dziś lepsze w tej pracy?

Nie do końca. Dawniej inne były relacje na linii zespół - pracodawca. Traktowano nas niemal jak rodzinę. W przerwach od gry siedzieliśmy przy stołach razem z gośćmi. Dziewczyny kręciły się przy instrumentach, te bardziej otwarte siadały muzykantom na kolanach. Stare dobre czasy (śmiech).

Jak jest dzisiaj?

Jesteśmy wynajętymi pracownikami. Kierownictwo sali decyduje, gdzie będziemy grali, spędzali przerwy. Mamy swoje stoliki za parawanikiem albo w osobnym pomieszczeniu. Kontakt z gośćmi jest ograniczony. Trochę inaczej też jesteśmy postrzegani.

Co masz na myśli?

Różnie bywa z szacunkiem. Na jednym weselu graliśmy akurat pod wiatą. Było przedwiośnie, ale zimno jak diabli. Klawiszowiec po jednym kawałku miał dość. Spytaliśmy się, czy nie znalazłaby się jakaś farelka. Pan ojciec odpowiedział „ja wam zawodu nie wybierałem, trzeba się było uczyć”.

No tak, muzyka to nie praca. Pieniądze za nic. Przejdźmy więc do kasy. Dekady temu lepiej zarabiałeś na graniu.

Lepiej, pieniądze miały większą siłę nabywczą, a do tego można też było nieźle dorobić. Nie tylko wtedy, gdy wujek z Ameryki dawał dwa dolary i zamawiał konkretny utwór dla panny młodej. Były tak zwane marsze. Każdy gość, para wchodzili na salę osobno, każdemu przygrywała kapela. I za każdym razem wpadało coś do bębna. Nierzadko zarabialiśmy wtedy drugie tyle, albo i więcej niż wynikało z umowy.

Zgaduję, że wujek z Ameryki, gdy był pod gazem, czasem przylepiał banknot do twojego czoła i kazał sobie grać piosenkę.

Powiem tak - dzisiaj w takich sytuacjach jest jeszcze więcej ostentacji, lekceważenia, ale trzeba chować honor do kieszeni. Kiedyś to, co się działo na weselu, zostawało na weselu. Dziś mamy media społecznościowe i nikt nie chce robić awantury. Następnego dnia zespół zostałby zniszczony.

Mało jest wesel bez Zenka i alkoholu [ROZMOWA]
Stock

Znajomy nagrywa wesela. Dostarczył raz płytki z nagraniem, ale nie dostał ani zapłaty, ani płyt z powrotem. Graliście kiedyś za darmo?

Nie przypominam sobie, ale bywało, że państwo młodzi za dużo obiecywali sobie po zawartości kopert. Po wszystkim okazywało się, że dla nas brakuje już pieniędzy. Proszono nas wtedy, żebyśmy poczekali tydzień na wypłatę.

Pora na alkohol. Co się zmieniło na tym polu?

Kiedyś ludzie po prostu pili więcej, więc i krajobraz był inny. Jakiś wujek Staszek czy Zenek częściej lądował głową w talerzu, potem budził się, znów padał i tak dalej. Mentalność młodych była taka trochę kibolska. Były konflikty między miejscowościami, więc czasami robiło się gorąco. Zwykle zaczynało dwóch dżentelmenów, a kończyło się bójką na całego, jak w westernie.

Wzywano policję?

Nawet jeśli, to policjant też był z okolicy, więc nie palił się, żeby kogoś pakować do aresztu. Sprawy załatwiano we własnym gronie. Ale karetka musiała czasem przyjechać.

Też pamiętam stare czasy i wydaje mi się, że imprezy trwały dłużej.

Oczywiście. Szósta, siódma rano. Wtedy zwykle wszystko się kończyło. Często zdarzały się poprawiny. Graliśmy kiedyś na trzydniowym weselu. Wszystko działo się zwykle w rejonie, skąd pochodzili młodzi. Gości przywoził autobus. Nikt się raczej nie przejmował, że za mocno porządził. W razie czego można było się przespać i dojść do siebie w stodole na sianie.

A dziś?

Dziś każdy ma samochód. Więc jeśli na weselu jest dwieście osób, to zwykle połowa nie bardzo może pić. Umówmy się, jeśli ktoś trzeźwy musi przebywać w towarzystwie coraz bardziej wesołych ludzi, to jest to dla niego średnia zabawa. Zaczyna się kopanie pod stołem i hasła „Franek, idziemy”. A jak się jeszcze Franek rozpędzi i zaczyna tańcować z sąsiadką, to mamy szybkie wyjście (śmiech).

Grałeś na weselach bezalkoholowych?

Na kilku.

I co?

Wtedy nie ma wesela.

Naprawdę?

Nawet „sto lat” cienko brzmi, bo ludzie krępują się głośniej zaśpiewać. Mniej się dzieje na parkiecie, impreza nie może się rozruszać i goście szybciej się rozchodzą.

Czyli jest, jak w tym powiedzeniu: „można się bawić bez wódki, ale po co się tak męczyć”.

Grałem na weselach, gdy sala była bezalkoholowa, za to otwarty był bar, także na koszt młodych. Fajnie, ale wtedy jeden czy drugi wujek uznał, że popróbuje na przykład niebieskiego Johny Walkera po kilkaset złotych od szklaneczki i młodym mina rzedła. Były też wesela bezalkoholowe, ale wtajemniczeni wiedzieli, że oranżada żółta jest lepsza od czerwonej i ta pierwsza cieszyła się dużą popularnością (śmiech). Problem pojawiał się, gdy ci trzeźwi orientowali, że niektórzy bawią się lepiej od nich.

Mało jest wesel bez Zenka i alkoholu [ROZMOWA]
unsplash com

Mówisz, że wesela bez alkoholu są rzadkie. A bez disco polo?

Też. Czasem prosi się nas, żeby nie grać tej muzyki, ale później ktoś zamówi taki kawałek i nagle bawi się cała sala. Trudno o wesele bez Zenka (śmiech).

Słyszałem takie powiedzenie: „wesele to impreza, na której rodzice państwa młodych udają, że się lubią, pan młody udaje, że kocha pannę młodą, a panna młoda udaje, że jest dziewicą” Co ty na to?

Czasem goście nowożeńców pochodzą z różnych światów, z innych warstw społecznych. A że kasa nie zawsze znaczy klasa, zdarza się, że jedna strona daje odczuć drugiej, że wiano nie było odpowiednio duże. O rzucanych obrączkach już mówiłem.

Mało jest wesel bez Zenka i alkoholu [ROZMOWA]
Pxhere

Może jakaś bardziej pikantna anegdota.

(śmiech) No dobra. Po zakończeniu jednego wesela żegnaliśmy się z rodzicami i młodą parą. Podałem rękę dziewczynie i poczułem, że wcisnęła mi coś w dłoń. Odszedłem na bok i zobaczyłem, że to karteczka z numerem telefonu.

Była ładna?

Bardzo.

I co?

Jakoś do dziś nie zadzwoniłem (śmiech).

Jaka jest przyszłość weselnych kapel?

Jeszcze parę lat i przejdziemy do historii. W nasze miejsce na całego wejdą didżeje.

Czyli twoja kariera zmierza ku końcowi?

Od lat mówię sobie, że to już ostatni sezon grania. W tym roku mam taki sam plan…

*Imię i nazwisko zmienione na prośbę rozmówcy

od 12 lat
Wideo

Psycholog odpowiada: Czy wakacyjny romans to dobra rzecz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24