MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Może zabraknąć nam wody!

Józef Lonczak
Ustępujące wody Zalewu Solińskiego odsłaniają popękane dno. - To, że poziom wody opadł w rzekach i zbiornikach, nie oznacza, że mamy suszę - słyszymy w Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej w Krakowie.
Ustępujące wody Zalewu Solińskiego odsłaniają popękane dno. - To, że poziom wody opadł w rzekach i zbiornikach, nie oznacza, że mamy suszę - słyszymy w Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej w Krakowie. Wojciech Zatwarnicki
Zasoby wody w Polsce są trzy razy mniejsze niż w większości krajów europejskich. Na domiar złego, nie potrafimy jej oszczędzać.

Jesteśmy zdani na kaprysy klimatu. Nadmiaru wody po dłuższych opadach nie potrafimy gromadzić (albo gromadzimy jej tyle, co kot napłakał). A jak nadejdzie dłuższy okres bez opadów, to zewsząd słychać narzekania na ogromną suszę. Inny problem - nie potrafimy wody oszczędzać. Zwłaszcza tej najlepszej, pitnej, bo używamy jej także do celów sanitarnych, do podlewania trawników i mycia samochodów.

Od tygodni prasa, Internet, radio i telewizja trąbią o suszy. Czy więc mamy suszę? Pytanie to - zdaniem niektórych specjalistów - wcale nie brzmi absurdalnie.

- Informacje w mediach nie są powodem suszy. Nie mamy suszy - odpowiada wprost Konrad Myślik, rzecznik prasowy Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Krakowie. - Z faktu, że wielu ludzi uważa tak samo, nic nie wynika. Susza jest zjawiskiem strukturalnym, mającym np. wpływ na plony. A plony mamy ledwie o 5 procent niższe od zeszłorocznych, przypomnijmy, rekordowo wysokich - uzasadnia rzecznik. I dodaje, że dla niedostatków w rolnictwie kluczowy byłby brak opadów w maju i czerwcu, a nie w sierpniu. Zaś niedobory wody w rzekach nie są suszą.

Z taką opinią absolutnie nie zgadzają się rolnicy, zwłaszcza z północnej części woj. podkarpackiego.

- Nie ma suszy? To przecież absurd. Studnie wysychają, rośliny na polach i łąki - tak samo... Niech ten, który tak twierdzi, przyjedzie do nas i do naszych sąsiadów i niech zobaczy - denerwują się rolnicy z powiatu tarnobrzeskiego.

Sytuacja jest na tyle poważna, że w Starostwie Powiatowym w Tarnobrzegu zwołano specjalne spotkanie. Przy stole zasiedli przedstawiciele gmin, pracownicy wydziału zarządzania kryzysowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, władze powiatu, radni z komisji rolnictwa.

- W skali Podkarpacia suszą zostało dotknięte 168 gmin. To ponad 89 procent całej powierzchni - wyliczał Paweł Bartoszek, starosta tarnobrzeski.

W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się rolnicy z gminy Gorzyce. Zwłaszcza ci uprawiający fasolę tyczną. Zwykle zbierali ponad 100 ton fasoli rocznie. A teraz?

- Prawie 50 procent strączków nie zawiązało się - narzekał Marian Kopyto, sołtys Wrzaw. - Ziarno jest bardzo małe. Nie opłaca się go łuskać. Nie wiem, czy ktoś to kupi, nawet na drugą klasę.

Komisja szacująca straty działa od 27 sierpnia i na brak pracy nie narzeka.

Rzecznik prasowy Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Krakowie używa innych słów na określenie zjawiska, które rolnicy nazywaja suszą: - Zachodzi - i owszem - zjawisko tzw. niżówki hydrogeologicznej , czyli, mówiąc po ludzku, zaczyna brakować wody w studniach kopanych - uważa Konrad Myślik.

Sami przyczyniamy się do powodzi

Niektórzy fachowcy już wieszczą następny problem. Po długotrwałej suszy grozi nam... powódź. I przypominają, że przed powodziami w 1997 i 2010 roku także było bardzo sucho. Dlaczego susza i powódź często występują w parze?

Zjawisko można wytłumaczyć tak: Gdy od wielu dni nie pada deszcz, powoli zamiera roślinność, która naturalnie wiąże wodę. Kiedy wreszcie spadnie ulewa, będzie spływać z wyższych na niższe tereny z większą prędkością.

Po drodze zabierze różne cząstki pyłów, które trafią do rzek i rowów, zamulając je. Same rzeki podczas suszy pokrywają się roślinnością. Zarośnięte i zamulone cieki nie są później w stanie przyjąć nadmiaru wody. I w taki oto sposób po suszy przychodzi powódź.

- Do występowania takich zjawisk przyczyniają się sami ludzie, betonując i brukując wolne przestrzenie w miastach, na osiedlach, parkach i prywatnych domach - tłumaczy Andrzej Kulig, dyrektor departamentu ochrony środowiska w podkarpackim urzędzie marszałkowskim. - Woda opadowa z deszczu, czy topniejącego śniegu, zamiast wsiąkać w glebę i zasilać wody gruntowe, szybko trafia do kanalizacji burzowej a potem do rzek. Kiedy przed laty postulowano opodatkowanie takich zabrukowanych powierzchni, spotkało się to z dużymi protestami. Tak więc sami przyczyniamy się do szybkiego spływu wody do rzek, a potem do morza.

Czy musimy być jednak zdani na kaprysy natury? Nie musimy. Możemy budować zbiorniki retencyjne. Tym bardziej że były plany budowy np. systemu małej retencji. To przede wszystkim zbiorniki, jazy, rowy melioracyjne, zastawki, czyli wszystko to, co służy do magazynowania i mądrego gospodarowania wodą w niewielkich zbiornikach.

Przed laty taki system działał. Niestety, w latach 70. XX w. doszło do postępującej degradacji istniejących urządzeń, a nowych nie budowano wcale albo niewiele.

Teraz nasi rolnicy i przemysłowcy mają nadzieję, że takie zbiorniki powstaną, bo... ich budowę obiecują politycy.

- Zbiorniki nie powstają z tego powodu, że obiecują je politycy. Do podjęcia takiej decyzji muszą zaistnieć poważniejsze przesłanki - rozwiewa nadzieje Konrad Myślik z krakowskiego RZGW. Zaobserwował on też, że znawstwo zagadnień hydrologicznych postępuje pośród polityków szczególnie przed wyborami.

- Przeznaczenie zbiorników retencyjnych ujęte zostało w ustawie Prawo Wodne . Dwa pierwsze powody to zaopatrzenie w wodę pitną i retencja powodziowa - kontynuuje rzecznik.

A czy powinno się budować zbiorniki ze względu na rozwój rekreacji, który ma zmienić obraz regionu, czym niekiedy mamią politycy lokalne społeczności?

- Funkcje rekreacyjne dla takich zbiorników ustawodawca przewidział w hierarchii celów dopiero na szóstym miejscu - wyjaśnia Myślik. I dodaje: - Nie znajduję związku pomiędzy potrzebami rolnictwa a powstawaniem zbiorników retencyjnych. Przemysł zaś operuje głównie wodą odzyskaną z procesów produkcyjnych w obiegach zamkniętych.

Zasada jest taka: woda powinna być zatrzymywana jak najbliżej miejsca, gdzie spadła z nieba, a jej spływ - szczególnie nagły - powinien być opóźniany: w lasach, bagnach, na łąkach, polderach zalewowych, suchych zbiornikach i zbiornikach małej retencji, a nawet na zielonych parkingach. Takie koncepcje trafiają do Polski wraz z prawodawstwem unijnym.

- Zbiorniki retencyjne są dobrym pomysłem tam, gdzie woda jest czysta - dodaje Andrzej Kulig. - Nie zapominajmy, że są to kosztowne inwestycje. A na wielu ciekach wodnych mamy nieuporządkowaną gospodarkę ściekową. Owszem, retencja naturalna - tak, ale sztuczna to ostateczność. Stąd specjaliści unijni mówią nawet o renaturalizacji rzek, terenów bagiennych i leśnych.

U nas jak w suchym Egipcie

To wszystko nie zmienia stanu rzeczy, w Polsce po prostu wody brakuje. Hydrolodzy wyliczyli, że na 1 mieszkańca przypada rocznie ok. 1600 m sześc. wody. To jest 3 razy mniej niż średnio w... Europie. I mniej niż w Hiszpanii, która uważana jest za kraj generalnie mający problem z wodą.

Łączna objętość wody zmagazynowanej w sztucznych zbiornikach wynosiła w ostatnich latach ok. 4 mld m sześc. (nieco ponad połowa w 10 dużych zbiornikach o pojemności powyżej 100 mln m sześc.).

Dla porównania, pojemność zbiornika solińskiego wynosi 500 mln m sześc. wody, a pojemność całkowita planowanego zbiornika Kąty-Myscowa to 65,5 mln m sześc. wody. Zresztą plany tego ostatniego są już chyba nieaktualne i nie wiadomo, czy w ogóle on powstanie.

Problem niedoboru wody analizowała niedawno Najwyższa Izba Kontroli. Potwierdziła, że w Polsce nie docenia się znaczenia małej retencji dla bezpieczeństwa powodziowego i ograniczania skutków susz. NIK sprawdziła, jak wygląda sytuacja w województwach śląskim i małopolskim i na tej podstawie wyciągnęła wnioski dla całego kraju.

Prowadzono tam program małej retencji, ale po 6 latach nie zrealizowano 78 z 95 zaplanowanych inwestycji. NIK wytknęła, że tylko 6 proc. wszystkich tamtejszych gmin ostatnio budowało albo modernizowało tzw. obiekty małej retencji (stawy, oczka wodne, spiętrzenia na rzekach itd).

Nie zawiodły tylko Lasy Państwowe, które poprzez zalesianie i odnawianie drzewostanu zwiększyły możliwości magazynowania wody w tych dwóch regionach o ok. 40 mln sześc. Ale to za mało.

Błędy samorządów i instytucji odpowiedzialnych za hydrologię to tylko część problemów z brakiem wody. Inny? Polacy po prostu za dużo jej zużywają. Dziennie ok. 150 litrów na osobę. Z czego 2-3 litry służą do celów konsumpcyjnych, a całą resztę wylewamy w praktyce do kanalizacji.

Gdyby tylko każdy z nas zaoszczędził 10 litrów wody na dobę (w woj. podkarpackim mieszka ok. 2 mln osób), to moglibyśmy dziennie zaoszczędzić 1 zbiornik wody o powierzchni 2 hektarów i głębokości 1 metra. A to już dużo wody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24