Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowe życie Daniela. W jego piersi bije serce innego dziecka

Ewa Gorczyca
Daniel ma jedenaście lat. I tyle samo lat ma jego nowe serce. Komu je zawdzięcza? Tego pewnie nigdy się nie dowie. Rodzice innego dziecka mimo własnego bólu zdecydowali, że obcy im chłopiec będzie żył.

Elżbieta i Adam Zimowie mają troje dzieci. Oprócz Daniela jest jeszcze o dwa lata starszy Konrad i dwa lata młodsza Weronika. Wszystkie były zdrowe, czasem tylko się przeziębiły albo złapały infekcję. Nigdy o serce Daniela się nie martwili. Bo i powodu nie było. Aż do wiosny 2012 roku.

- To był czas przygotowań do pierwszej komunii - wspomina Adam Zima. - Daniel poszedł do spowiedzi. Wtedy to się zdarzyło. Jak wrócił, zaczął wymiotować, skarżył się, że źle się czuje.

Pojechali do szpitala w Krośnie.

- Syn narzekał, że brzuch go boli, że jest mu niedobrze - wspominają rodzice. - Ale lekarze niczego się nie doszukali. Powiedzieli, że to przez nerwy i stres mu się stało. I kazali iść do domu.

Ale ojcu stan syna nie dawał spokoju.

- W poniedziałek jeszcze raz poszedłem do doktorki w ośrodku zdrowia. I znowu pojechaliśmy z Danielem do szpitala. Tym razem porobili mu badania. I został na oddziale.

- Stwierdzili zapalenie mięśnia sercowego - opowiada pani Elżbieta.

Już wtedy było wiadomo, że stan chłopca jest poważny. Na tyle, że krośnieński szpital zadysponował karetkę i Daniel został zabrany do kliniki dziecięcej w Krakowie-Prokocimiu.

Od lekarzy dowiedzieli się, że to powikłanie po grypie. Mięsień sercowy uszkodziła bakteria. Po chorobie się uaktywniła i zaatakowała najsłabszy punkt. Czyli serce.

- Lekarze mówili otwarcie, że nie jest za wesoło. Że robią wszystko, żeby serce wzmocnić, ale ile ono wytrzyma, jak długo da radę, to nie wiadomo - wspomina ojciec Daniela.

Serce musi się zregenerować

W krakowskiej klinice chłopiec spędził 2,5 miesiąca.

- Potem się to wszystko jakoś uspokoiło i wypisali go do domu. Ale cały czas jeździliśmy systematycznie na kontrole. Do Prokocimia i do poradni kardiologicznej w szpitalu w Krośnie. Dostawał leki. Raz mniejsze dawki, raz większe. Bo raz było lepiej, a raz gorzej - mówią rodzice.

Po wakacjach Daniel nie poszedł z rówieśnikami do trzeciej klasy podstawówki w Korczynie. Był zbyt słaby. Z wiejskiego przysiółka, gdzie mieszka, do szkoły jest jedenaście kilometrów. Po konsultacji w poradni pedagogiczno-psychologicznej dostał możliwość korzystania z nauczania indywidualnego. Nauczyciele przyjeżdżali do niego do domu.

Chłopiec bardzo przeżywał chorobę. Był jeszcze na tyle małym dzieckiem, że trudno mu było zrozumieć, że jego życie zmieniło się z dnia na dzień. W porównaniu z tym, co wcześniej robił, czuł się bardzo ograniczony. Skończyły się chłopięce roz- rywki. Nie mógł wyjść na podwórko, biegać jak do tej pory, nie mógł kopnąć piłki, wsiąść na rower.

- Na początku, gdy widział, jak bawią się starszy brat Konrad czy młodsza siostra Weronika, wpadał w złość - przyznaje Elżbieta Zima.

Chuchali na niego i dmuchali. Uważali, żeby - broń Boże - się nie przeziębił. Gdy było zimno, nie wypuszczali z domu. Pilnowali, żeby chodził powoli. - Bo przy kolejnym uszkodzeniu mięśnia serce już by mogło nie wytrzymać - tłumaczy ojciec Daniela.

A kilkulatek pytał, dlaczego nie może zachowywać się tak jak wcześniej.

Adam Zima: Tłumaczyliśmy mu, żeby był cierpliwy. Że musi trochę poczekać, dać osłabionemu sercu czas, żeby się zregenerowało. A kiedy wszystko się unormuje, będzie mógł wrócić do dawnego życia.

- Wydawało się, że Daniel powoli oswajał się z chorobą. Czuł, że jest bardzo słaby - wspomina mama.

- Ale rzadko się skarżył - dodaje ojciec.

Diagnoza była szokiem

Artur Stodolak, dyrektor Zespołu Szkół w Korczynie, wiedział, że jeden z jego uczniów jest ciężko chory. - Ale nie od razu zdawałem sobie sprawę, że choroba jest w takim stadium, że życie Daniela jest zagrożone. Powoli jednak to do mnie docierało,z rozmów z jego rodzicami. Bo leczenie, choć cały czas było kontynuowane, nie przynosiło poprawy, a rodzice nie wiedzieli, co jeszcze mogą zrobić - opowiada.

Dyrektor znał rodzinę Zimów. Znał jej sytuację finansową. I postanowił działać.- Każdy człowiek powinien zrobić co w jego mocy, żeby drugiemu pomóc. To też rola szkoły, żeby zareagować, gdy rodzina ucznia jest w potrzebie - tłumaczy.

Korczyńska szkoła jest nietypowa. Tu działa jedna z największych grup wolontariackich w powiecie. Szkolne koło współpracuje ściśle z krośnieńskim Stowarzyszeniem „Czyń Dobro Mimo Wszystko”.

- Pamiętam, że przed zakończeniem roku szkolnego pan dyrektor zadzwonił do mnie i poprosił o rozmowę. Opowiedział mi historię Daniela - wspomina Kamila Bogacka, szefowa stowarzyszenia.

- Zatelefonowałem do pani Kamili, bo wiedziałem, że poruszy niebo i ziemię, żeby pomóc tej rodzinie. I nie zawiodłem się. Jak zwykle, bo to nie była nasza pierwsza wspólna akcja - mówi dyrektor Stodolak.

Kamila Bogacka pojechała do Zimów. Załatwiła niezbędne sprawy formalne, poprosiła o dokumentację lekarską i zgodę na przekazywanie informacji dotyczących zdrowia dziecka. - Na drugi dzień skontaktowałam się ze Śląskim Centrum Chorób Serca i już za tydzień jechaliśmy do Zabrza na umówioną wizytę - opowiada.

Daniel został dokładnie przebadany. Diagnoza była szokiem. Okazało się, że chłopiec ma wrodzoną wadę serca.

- Dr Beata Chodór, specjalista od transplantacji serc u dzieci, powiedziała nam, że serce się już nie naprawi. Siłą woli opanowywałam emocje, bo zdawałam sobie sprawę, że przeszczep to nie tylko jedyna możliwość na to, żeby Daniel mógł wrócić do dawnej aktywności. To dla niego jedyna szansa, żeby żył - wspomina Kamila Bogacka.

- Powiedziano nam, że nawet jeśliby się mięsień sercowy częściowo zregenerował, to wada jest nie do zoperowania - mówi ojciec.

Daniel szybko został wpisany do banku biorców serca.

- Pozostała mi trudna rola. Przekonania rodziców do decyzji, że ich syn potrzebuje nowego serca - opowiada Kamila Bogacka.

Bo do rodziców przyszedł strach. Na stole operacyjnym wszystko może się zdarzyć. A czy organizm potem przyjmie takie obce serce? Na tamtym etapie nie zastanawiali się wcale nad tym, czy serce dla ich dziecka w ogóle się znajdzie. Bardziej myśleli o ryzyku, jakie niesie transplantacja. - Cały czas w domu się modliłem, i do Ojca Świętego, i do świętego biskupa Pelczara z Korczyny, żeby cud się stał i żeby żaden przeszczep nie był potrzebny - zdradza Adam Zima.

Leci serce dla Daniela

Serce było jednak coraz mniej wydolne. Daniel gasł w oczach. Słabł z tygodnia na tydzień. Nie mógł przejść nawet kilku kroków. Rodzice zawieźli go do szpitala w Krośnie, po kilku dniach przewieziono go na kardiologię dziecięcą do Rzeszowa. Gdy trafił do Zabrza, stan był krytyczny. Nie pracowały nerki, wątroba, wydolność serca spadła do 10 procent. W ostatniej chwili udało się wszczepić sztuczną lewą komorę. Lekarze przez 6 dni utrzymywali go w śpiączce, żeby wyniszczony i wychłodzony organizm miał siłę zebrać się znowu do życia.

- I zaczęło się czekanie - opowiadają rodzice. Drżeli o to, by nie doszło do zakrzepu - to wykluczyłoby przeszczep.

- Mam przed oczami ojca Daniela - płakał jak dziecko - opowiada Kamila Bogacka. - Dla mamy udało się załatwić miejsce w hotelu akademickim. Mogła być przy synku w ciągu dnia. A on czekał na swoje nowe serduszko. Pamiętam, jak o piątej rano dostałam telefon z informacją, że leci serce dla Daniela. Dwie godziny później zadzwoniła pani Ela, że Daniel jest już na bloku.

Adam Zima wsiadł do samochodu. - Nie mogłem w domu usiedzieć - wspomina. - Poprosiłem dziadków, żeby zostali z dziećmi. W trzy godziny byłem w Zabrzu. Operacja jeszcze trwała. Jak to jest, gdy się czeka na korytarzu? Coś od środka trawi człowieka i krzyczeć się chce.

- Od czasu do czasu przychodził ordynator. Uspokajał. A potem zobaczyliśmy, że kogoś wiozą z bloku operacyjnego i pani doktor do nas macha. Mogliśmy Daniela na minutkę z daleka zobaczyć - dodaje Elżbieta Zima.

Historia poruszyła społeczność Korczyny. W kościele odprawiono mszę za zdrowie chłopca. Stowarzyszenie i szkoła zainicjowały akcję pomocy finansowej. Dzięki temu na Daniela czekał w domu odnowiony pokój.

- Gdy go odwiedziłem, zobaczyłem inne dziecko - opowiada dyrektor Stodolak. - Biegał, uśmiechał się i ciągle mówił. Był pełen chęci do życia, opowiadał o swoich marzeniach, planach, jakby chciał nadrobić stracony czas.

***

Rodzina Zimów nie ma łatwo - mama chłopca jest bez pracy, tato od 2 lat choruje. Daniel wymaga stałej rehabilitacji, kosztowne są wyjazdy na badania do kliniki. Każdy, kto chce zaoferować wsparcie (finansowe czy rzeczowe), może skontaktować się ze Stowarzyszeniem „Czyń Dobro Mimo Wszystko”, tel. 512 160 272.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24