Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polskie Mundiale (3): 1978 – Alchemik Gmoch, czyli Argentyna i Brazylia tym razem górą

Tomasz Ryzner
Tomasz Ryzner
Polska reprezentacja tuż przed meczem z Argentyną
Polska reprezentacja tuż przed meczem z Argentyną łączynaspiłka.pl
Na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu (1976) Polacy zdobyli srebro. Uznano to za porażkę, na drużynę spadła krytyka, co sprawiło, że Kazimierz Górski zwolnił trenerski fotel. Drużynę przejął Jacek Gmoch, na Mundialu w Niemczech jeden z asystentów „trenera tysiąclecia”, a wcześniej solidny obrońca ekstraklasy i reprezentacji.

Gmoch zadanie miał niełatwe. Dziś z grupy z Danią i Portugalią raczej byśmy nie wyszli. Wtedy nam poszło. Mistrzostwa organizowała Argentyna, co oznacza, że FIFA już wtedy gwizdała sobie na kwestie moralne. Kraj znajdował się pod dyktaturą generała Videli, a jego junta wymordowała tysiące ludzi.

Polska szykowała się do Mundialu inaczej niż 4 lata wcześniej, bo też Gmoch w niczym nie przypominał Kazimierza Górskiego. Był chorobliwie ambitny, kipiał energią. Swoją filozofię zawarł w książce „Alchemia Futbolu”. Trener na wielu polach wyprzedzał epokę, korzystał m.in. z wiedzy naukowców warszawskiego AWF-u. Miewał też zaskakujące pomysły. Potrafił organizować treningi o północy, albo zaprosić na zgrupowanie karatekę, który miał wydobyć z piłkarzy większą agresję.

Chciał ograniczyć do minimum przypadek w grze, zaprogramować ją, kontrolować futbolowe zmienne (choć często gęsto zmieniał skład). Jako absolwent Politechniki Warszawskie cenił piłkarzy-studentów. Uważał, że takim łatwiej o boiskową inteligencję i stąd obecność w kadrze Bohdana Masztalera i Henryka Maculewicza.

Gmoch starał na wszelkie sposoby zaimponować zawodnikom (w wyniku zakładu z Deyną miał zjeść ślimaka na surowo), ale wychodziło mu to średnio. Stara wiara dworowała sobie z pana Jacka, ale oczywiście w Argentynie chciała wygrywać.

W zespole wciąż było wielu z ekipy „Orłów Górskiego” plus wyleczony Włodzimierz Lubański. Ekipę wzmocnili ich młodzi-gniewni (m.in. Zbigniew Boniek, Adam Nawałka, Zdzisław Kapka, Andrzej Iwan). W kraju uznano, że będziemy bić się o najwyższe cele. Gmoch miał zapowiedzieć, że Polska jedzie po złoto, ale do dziś zarzeka się, że nie składał takiej deklaracji.

Całą zabawę rozpoczęliśmy od starcia z RFN-enem. Obrońca tytułu nie był już tak mocny, ale nasza drużyna nie zamierzała ryzykować. Nie dała pograć rywalom, jednak sama za dużo okazji bramkowych nie miała i po brzydkim meczu padł remis 0:0. Potem przyszło wymęczone 1:0 z Tunezją (gol Laty) i 3:1 z Meksykiem, w którym błysnął Boniek (2 ładne gole).

Weszliśmy do grupy grającej o finał, w której czekali gospodarze, Peru i Brazylia. Poprzeczka wisiała wysoko, ale nasi nie mieli spokojnych głów. Znali już swoją wartość, nie zginali pokornie karków przed przed działaczami, więc gdy jeden z nich (członek KC) przechwycił 20 tysięcy dolarów, które adidas przeznaczył dla naszej drużyny, nie kryli złości.

Na boisku „zielone” schodziły jednak na drugi plan i Polska grała z Argentyną dobry mecz. Wprawdzie Mario Kempes otworzył wynik, ale w 38. minucie, po główce Grzegorza Laty zmierzającą do siatki piłkę Kempes zatrzymał ręką (wtedy nie oznaczało to czerwonej kartki) i sędzia wskazał na 11 metr. Kazimierz Deyna prawie nie zawodził w takich sytuacjach. Niestety, uderzył lekko, blisko środka bramki i Ubaldo Fillol łatwo złapał piłkę. Było to pierwsze takie pudło kapitana w kadrze od 10 lat. W 1968 nie wykorzystał karnego w meczu towarzyskim z... Argentyną. Polacy nadal przeważali, ale to był dzień Kempesa, który ustalił wynik w 71. minucie.

Po meczu winny był Deyna („O Boże, co oni mu teraz zrobią – tak komentowała pudło z wapna matka pana Kazimierza) i Gmoch, który posadził Jerzego Gorgonia na ławce, a na pozycji stopera wymyślił sobie Henryka Kasperczaka. W meczu z Peru Gorgoń wrócił do gry, w bramce stanął Zygmunt Kukla i po golu Szarmacha wygraliśmy 1:0. Został mecz ostatniej szansy, z Brazylią. Do przerwy było 1:1 (trafienie Laty), ale po zmianie stron niejaki Roberto Dinamite w 6 minut dwa razy trafił do siatki razy i wysadził w powietrze marzenia Polaków o medalu.

Zamiast złota, ekipa znad Wisła musiała się zadowolić sklasyfikowaniem na miejscach 5-8. Uznano to za klęskę. Gmoch po meczu z rozpaczy bił w szatni głową o ścianę. Naszych działaczy próbował pocieszać radziecki delegat: „Czemu rozpaczacie. Mojej drużyny tu w ogóle nie ma”. Nic to nie dało. Gmoch nie miał szans na kontynuowanie naukowych metod w reprezentacji. Wyjechał do Grecji, gdzie odnosił sukcesy i zyskał miano wybitnego fachowca.

Dziś pan Jacek ma 83 lata. Nadal rozpiera go energia, a pytany o mundial sprzed 44 lat zapewnia, że żadnego błędu w nim nie popełnił. W swoim poglądzie pozostaje raczej odosobniony. Delikatnie mówiąc...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24