Prąd zabił 9 krów

Gdy rankiem wszedłem do stajni, zobaczyłem, że spośród 18 krów połowa leży martwa. Nie mogłem zrozumieć, jak to się stało, bo żadnych śladów nie znalazłem - opowiada Kopacz.
Sużby weterynaryjne już po wstępnych oględzinach stwierdziły porażenie prądem. - Krowy są bardzo wrażliwe na prąd. Nawet mała dawka może okazać się dla nich śmiertelna - padło wyjaśnienie. Potwierdziła to sekcja zabitych krów.
Okazało się, że w sąsiednim pomieszczeniu doszło do zwarcia przewodu łączącego bojler z gniazdkiem. Spowodowało to, że poprzez rurkę doprowadzającą wodę do stajni prąd dostał się do poideł.
- Kiedy wyciągnęliśmy zabite krowy na zewnątrz, utworzyła się góra mięsa, to było straszne. Na szczęście, szybko przyjechały samochody z "Bakutilu" - mówi Wacław Kopacz, brat Wiesława.
Wieść o wypadku szybko rozeszła się po gminie. - My, rolnicy, najlepiej wiemy co czują poszkodowani, jak ogromna to dla nich strata. Powinniśmy im jakoś pomóc - mówi Mieczysława Tylka z Tokarni.
Zagraniczna fundacja "Heifer Project International" zdeklarowała się przekazać hodowcom trzy krowy rasy simentalskiej.
Do rozpatrzenia sprawy zobowiązało się Towarzystwo Ubezpieczeniowe "Warta", w którym Kopaczowie mają ubezpieczone budynki, mieszkalny i gospodarczy. Problem w tym, że tylko budynki, bez inwentarza. Ale czy zapis, że polisa obejmuje ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków, nie powinien być wystarczającym powodem wypłaty odszkodowania?
Ze wsparciem ma pospieszyć Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Sanoku, do której Kopaczowie od 8 lat dostarczają mleko najwyższej jakości.
- Nie wyciągamy ręki po pomoc, bo tego, co się nam stało, nie można porównać z pożarem, który zabrał ludziom wszystko. Nam jeszcze osiem krów zostało. Ciężką pracą jakoś wyrównamy straty - mówi Wiesław Kopacz.