Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeszowscy biznesmeni zlecili porwanie prezesa?

Anna Janik
- W tej sprawie postawiliśmy łącznie zarzuty ośmiu osobom. Postępowanie zakończymy w grudniu - mówi prok. Łukasz Harpula.
- W tej sprawie postawiliśmy łącznie zarzuty ośmiu osobom. Postępowanie zakończymy w grudniu - mówi prok. Łukasz Harpula. Krzysztof Łokaj
Historia, jaka wydarzyła się 3 września w Rzeszowie, mogłaby być scenariuszem niejednej filmowej historii. Jak twierdzi prokuratura, na zlecenie dwóch rzeszowskich biznesmenów - Mirosława M. oraz Ryszarda P. - prezes jednej z działających w Rzeszowie spółek Daniel S. został uprowadzony, wywieziony do lasu i zastraszany.

W ten sposób wynajęci sprawcy, wśród których był prawdziwy policjant, mieli zmusić go do podpisania dokumentów, dzięki którym zleceniodawcy odzyskaliby 41 mln zł - ich zdaniem, bezprawnie przejętych przez spółkę, w której prezesem jest Daniel S. Spółkę tę kontroluje znany rzeszowski biznesmen Ryszard P. Plan "rypnął się" w kancelarii notarialnej, do której dowieziony został Daniel S. Po cichu poprosił notariusza o wezwanie policji, na widok której sprawcy uciekli.

Przestraszy go odznaka

Żeby wyjaśnić tę sprawę, Komenda Wojewódzka Policji w Rzeszowie utworzyła kilkunastoosobowy zespół, w którym znaleźli się m.in. policjanci kryminalni, operacyjni i specjaliści ds. gospodarczych. Początkowo zakładano trzy różne wersje zdarzeń. Tajemnicze porwanie prezesa pracującej pod nadzorem prokuratury policji udało się rozwiązać zaledwie w trzy tygodnie. Wczoraj Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie, która zamyka już postępowanie, podała szczegóły.

- Plan Mirosława M. i Ryszarda P. wziął się stąd, iż czuli się oszukani przez swojego długoletniego wspólnika. Wcześniej szukali pomocy w prokuraturze, ale uznali, że tam sprawy toczą się zbyt powoli i skontaktowali się z pewnym stowarzyszeniem patriotycznym w Warszawie - wyjaśnia Łukasz Harpula, z-ca prokuratora rejonowego dla miasta Rzeszowa.

Ze stowarzyszeniem był powiązany pewien warszawski ksiądz, który skontaktował biznesmenów z Rafałem K., biznesmenem z Żyrardowa mającym znać sposób na odzyskanie pieniędzy. To on wspólnie z biznesmenami miał wymyślić siłowe przekonanie prezesa Daniela S. do podpisania dokumentów. Sądzili, że prezes przestraszy się kogoś z policji lub służb specjalnych, dlatego do akcji zaangażowali autentycznych policjantów. Na to zgodzili się Zbigniew G., oficer Komendy Stołecznej Policji, oraz Leszek Z., aspirant z komendy powiatowej w Tczewie na Pomorzu. W akcję włączyła się też Anna Z., przedsiębiorca z Wołomina, jej wspólnik Arkadiusz B. oraz Ireneusz R. Cała "usługa" miała kosztować biznesmenów kilkaset tysięcy zł.

Wywieźli do lasu i grozili

Plan wcielili w życie rankiem 3 września. Pod dom prezesa podjechali wypożyczonym autem, ale widząc, że wsiada do samochodu z dzieckiem, uprowadzili go dopiero pod przedszkolem, do którego zawoził pociechę. Podali się za funkcjonariuszy CBŚ, mówiąc, że wykonują czynności operacyjne związane z szefem Daniela S., znanym rzeszowskim biznesmenem. Zaproponowali, że sam prezes może uniknąć odpowiedzialności karnej, jeśli będzie współpracował i podpisze dokumenty. Daniel S. stwierdził, że nie czuje się przestępcą i może jechać do prokuratury. Wtedy został skuty w kajdanki, wywieziony do lasu pod Rzeszowem i tam zastraszany.

- Nie zrobiono mu krzywdy, ale stosowano wobec niego tzw. groźby psychologiczne. Na jego oczach zakładano czarne rękawiczki, ostentacyjnie pokazywano broń, mówiono, że długo nie zobaczy rodziny - opowiada kom. Paweł Międlar, rzecznik KWP w Rzeszowie.

Wtedy Daniel S. zgodził się na podpisanie dokumentów, które wcześniej przygotowała kancelaria prawna obsługująca Mirosława M. oraz Ryszarda P. Część dokumentów dotyczyła uznania w całości roszczeń, jakie spółka, w której prezesem był Daniel S., miała w stosunku do Mirosława M. oraz Ryszarda P. Opiewały one na 41 mln zł. Dokumenty czekały w biurze rzeszowskiego notariusza przy ul. Jałowego. To wtedy Danielowi S. udało się wezwać policję. Korzystając z tego, że jeden ze sprawców wyszedł z pokoju, przyłożył palec do ust, prosząc notariusza o zachowanie ciszy, i na kartce napisał "Wezwij policję". Kiedy na miejscu zjawił się patrol, sprawcy uciekli.

Policjanci ponieśli konsekwencje

Policja - po nitce do kłębka - ustaliła jednak, kim są. Jako pierwsi do tymczasowego aresztu trafili Rafał K., Arkadiusz B. i Ireneusz R. Na samym końcu zostali zatrzymani zleceniodawcy. Wszystkim ośmiu osobom postawiono zarzuty (w tym zarzut usiłowania wymuszenia rozbójniczego, pozbawienia wolności, podawania się za funkcjonariuszy), za które grozi do 10 lat więzienia.

- Wykonawcy chcą dobrowolnie poddać się karze, zleceniodawcy jeszcze to rozważają. Wszyscy złożyli wyjaśnienia zgodne z naszymi ustaleniami - mówi prok. Harpula. - Wobec podejrzanych stosowane są poręczenia majątkowe o łącznej wysokości ok. 100 tys. zł - dodaje.

Obaj policjanci są zawieszeni w czynnościach służbowych, a w stosunku do aspiranta z Tczewa zapadła decyzja o wydaleniu go ze służby. Funkcjonariusz się od niej odwołał. Konsekwencji karnych nie poniesie duchowny, który pośredniczył w nawiązywaniu kontaktów między wykonawcami a zleceniodawcami. Nie wiedział on, jakie metody zamierza stosować jedna i druga strona i nie uczestniczył w ich realizacji. Wcześniej załatwiał inne sprawy biznesmenów z Rzeszowa. Śledczy badają jeszcze, w jaki sposób w całość zaangażowane były kancelarie prawne. Wszystkie czynności pod koniec roku mają zakończyć się aktem oskarżenia.

Nie doczekali się na sprawiedliwość

Tym samym - Mirosław M. oraz Ryszard P. z roli pokrzywdzonych, w jakiej rok temu stawili się w prokuraturze, stali się podejrzanymi. Przypomnijmy, że w maju ubiegłego roku zeznawali przeciwko znanemu rzeszowskiemu biznesmenowi Ryszardowi P.

Sprawa, która stała się przyczynkiem do wrześniowego uprowadzenia Daniela S., dotyczy jednej ze spółek komandytowych Ryszarda P., w której udziały mają drugi Ryszard P., bratanek znanego biznesmena o tym samym imieniu i nazwisku, oraz Mirosław M. Trzej wspólnicy wzięli 45 mln zł kredytu, z którego 40 mln mieli przeznaczyć m.in. na wyremontowanie galerii w Nowym Sączu. Dzień po tym, jak pieniądze wpłynęły na konto spółki, nieoczekiwanie zostały wydane na zakup nieruchomości, w tym kilka hektarów ziemi w Jaśle i tamtejszą galerię, obciążoną hipoteką na 390 mln zł. Nowe nabytki pochodziły od innej spółki kontrolowanej przez Ryszarda P. On sam chciał się ich pozbyć. Jego wspólnicy o niczym nie mieli pojęcia, pisaliśmy o tym w czerwcu br.

- Pan P. kupił nieruchomości sam od siebie, wziął 40 mln, a my zostaliśmy z działkami, których nie chcemy, które są warte może 30 proc. tego, co spółka zapłaciła. I jeszcze musimy spłacać kredyt - opisywał wtedy syn Mirosława M.

Tego postępowania tarnobrzeska prokuratura nadal nie zakończyła. Śledczy kilkukrotnie je przedłużali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24