Studnia, w której doszło do tragedii znajduje się w lesie. Do wsi jest stąd kilkadziesiąt metrów.
W ostatni piątek 44-letni Jan Kosar. postanowił ją oczyścić. Robił to zresztą regularnie. Poprosił o pomoc sąsiadów 45-letniego Antoniego Grzebienia i 42-letniego Jarosława Kosara (mimo identycznego nazwiska nie byli rodziną). Towarzyszył im jeszcze jeden mieszkaniec wsi. Tylko on przeżył.
Schodzili jeden po drugim
Mężczyźni spuścili do studni o głębokości około 8 m i 130 cm szerokości pompę spalinową tzw. szlamówkę. W pewnym momencie urządzenie przestało pracować. Jan Kosar zszedł, więc na dół. Zdążył jeszcze krzyknąć, że jest mu słabo.
- Mój ojciec chciał mu pomóc i zszedł do niego - opowiada przejęty Mariusz Grzebień.
Udało mu się obwiązać nieprzytomnego kolegę sznurem i z pomocą mężczyzn, którzy pozostawali na górze próbowali go wyciągnąć na powierzchnię. Nie udało im się. Nieprzytomny 44-latek spadł na powrót do wody. Wówczas także Antoni Grzebień przestał się odzywać. Na pomoc ruszył, więc najmłodszy 42-letni Jarosław.
Kiedy i on przestał dawać oznaki życia pozostały na powierzchni mężczyzna próbować ściągnąć kamienne nakrycie studni, ale okazało się ono za ciężkie. Pobiegł po pomoc.
Przegrana walka o życie
Jednostka Ratowniczo - Gaśnicza z Sanoka przyjechała natychmiast. Wezwano Pogotowie Ratunkowe i śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Strażacy zeszli do studni w aparatach tlenowych. Wyciągnęli mężczyzn na powierzchnię. Reanimowano ich blisko godzinę, ale bez skutku.
Na miejsce tragedii wezwano Pogotowie Gazowe, które dysponuje specjalistyczną aparaturą pomiarową. Wstępne ustalenia wskazują, że przyczyną śmierci trójki mężczyzn mogą być spaliny z pompy.
Nie chcą w to uwierzyć synowie Antoniego Grzebienia.
- Nie raz używaliśmy tej pompy i nic złego się nie działo. Niedaleko stąd jest szyb gazowy. To mógł być jakiś gaz kopalniany - sugerują Piotr i Mariusz.
Ostateczną odpowiedź, co zabiło mieszkańców Pakoszówki wyjaśni dzisiejsza sekcja zwłok.
Dziesięć sierot po tragedii
Antoni Grzebień zostawił żonę i szóstkę dzieci.
- Jego najmłodsze dziecko idzie 8 czerwca do komunii - mówi ze smutkiem jego brat Władysław Grzebień, który zjawił się na miejscu wypadku natychmiast po otrzymaniu tragicznej wieści.
Czwórkę dzieci osierocił Jan Kosar, który razem z żoną prowadził gospodarstwo agroturystyczne. Najmłodszy z nich, Jarosław Kosar, był kawalerem.
Krewni ofiar jeszcze w piątek otrzymali wsparcie policyjnego psychologa. Na miejsce wypadku przyjechali starosta sanocki i wójt gminy Sanok.
- Jestem osobiście zdruzgotany tą tragedią. Jeden z nieżyjących mężczyzn był moim znajomym. - mówi wójt Mariusz Szmyd. - Był jedynym żywicielem rodziny i jego żona boi się o dalszy byt. W drugiej rodzinie jest podobnie. Najmłodsze dzieci mają zaledwie po kilka lat. Będziemy starali się objąć te rodziny pomocą, także finansową - obiecał.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Narożna przeszła poważną operację. Latami ukrywała dolegliwości po porodzie
- Dramat Roksany: przyleciała do teściowej WYNAJĘTYM helikopterem! Oszczędza na własny?
- Pazura wziął kolejny ślub poza granicami Polski. Nikt się tego po nim nie spodziewał
- Michał Szpak w prześwitującej spódnicy. Te widoki trudno zapomnieć