Zniszczyli mu plantację konopi, więc... zgłosił kradzież

Nie mógł zgłosić policji, że ktoś wszedł do domu i zniszczył prowadzoną na strychu plantację. Oszacował, więc straty i zawiadomił oficera dyżurnego, że okradli dom.

Fikcyjnego złodzieja obarczył odpowiedzialnością za utracony zysk ze sprzedaży marihuany.

Teraz czeka w policyjnym areszcie. Zanim usłyszy zarzut prowadzenia nielegalnej uprawy konopi musi wytrzeźwieć. Jego 30-letnia żona może odpowiadać za wprowadzenie policji w błąd, ponieważ zgłosiła włamanie z kradzieżą, do którego nie doszło. Obojgu grozi do 2 lat więzienia.
We wtorek wieczorem kobieta zawiadomiła policję, że ktoś włamał się do domu, splądrował szafę i zabrał schowane w niej 10 tys. zł.

Poszukujący złodzieja funkcjonariusze dotarli do 23-latka z gminy Pruchnik. Jednak przeszukanie nie dało potwierdzenia, że on się włamał. Wczoraj policjanci z posterunku w Pruchniku zbierali dowody, przesłuchiwali świadków i sprawdzali informacje.

W końcu 23-latek przyznał, że ma klucz do domu, w którym miało dojść do kradzieży i dzień wcześniej był w nim. Jednak niczego nie ukradł tylko zniszczył uprawę konopi, która była na strychu. Pokazał gdzie wyrzucił wyrwane rośliny.

Kobieta zgłaszająca wymyśloną kradzież po skonfrontowaniu jej wersji z policyjnymi ustaleniami nie miała innego wyjścia jak przyznać się do kłamstwa, a sprawdzenie strychu tylko potwierdziło, że śledczy są na dobrym tropie.

Jej męża nie było w domu. Gdy wrócił pijany usłyszał, że detektywi już go przejrzeli. 36-latek trafił do aresztu. Zarzuty usłyszy po wytrzeźwieniu.