Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Amatorzy w chmurach

JERZY MIELNICZUK
Jeszcze kilkanaście lat temu musieli się kryć w ze swoimi marzeniami w mieszkaniach czy garażach. Dziś realizują je otwarcie, najczęściej w aeroklubowych hangarach. Efekty tych marzeń można było podziwiać podczas dorocznego zlotu amatoskich konstrukcji na lotnisku Aeroklubu Stalowowolskiego w Turbi.

Odkąd państwo przestało patrzeć na każdego konstruktora lotniczego jak na potencjalnego szpiega, zaroiło się od skrzydeł. Dziś wystarczy zaoszczędzić kilka tysięcy złotych, by wzbić się w powietrze i z góry podziwiać uroki Ziemi. Najtańsze są paralotnie z silnikami. Klasyczna lotnia z silnikiem, to już wydatek ponad 20 tysięcy. Gdy ktoś myśli o samolocie turystycznym, musi się liczyć ze zwielokrotnieniem tej kwoty.

Kręgosłup przeszkodził pasji

Największą oryginalnością IX Zlotu był jedyny w kraju wiatrakowiec, który przywrócił do życia stalowowolski pilot Jan Romaniak. Wiesław Pasztelaniec z Sandomierza przyleciał motolotnią napędzaną silnikiem diesla i to też jest jedyna taka w kraju. Grand Prix w klasie konstrukcyjnej zdobył Jarosław Zegan z Opola za samolot "Zodiak". Jedną z głównych atrakcji była replika słynnego RWD-5. Na samolocie tym Stanisław Skarżyński pokonał Atlantyk równo 70 lat temu.

Jerzy Wroński wychował się w sąsiedztwie lotniska Aeroklubu Stalowa Wola w Turbi. Naturalną koleją rzeczy było, że kiedyś zechce latać. Chciał pod koniec lat 60., ale komisja lekarska doszukała się u niego skrzywienia kręgosłupa. - Gdy wróciłem do domu, wyrzuciłem wszystkie książki o lotnictwie, które latami gromadziłem. Lekarze dali mi do zrozumienia, że samoloty będę mógł tylko oglądać - wspomina. Minęło jednak 15 lat i lotnicza pasja odżyła. Był to czas, kiedy do kraju wracali ci, co z niego wcześniej uciekli na własnoręcznie zbudowanych samolotach. Już nie byli szpiegami. Skończyła się udręka ze Służbą Bezpieczeństwa, zaczęło się zmaganie z powszechną biedą. Wtedy to inż. Wroński postanowił zbudować samolot.

Nie stać go było na dom

[obrazek3] (fot. KRZYSZTOF ŁOKAJ)Uzyskał już stabilność finansową, ale jak twierdzi, nie stać go było na budowę domu. - Postanowiłem więc zbudować sobie samolot - wspomina 10 lat później. Miał przygotowanie modelarskie (cierpliwość i dokładność) oraz techniczne (specjalista z wytrzymałości materiałów). Pozostało tylko zamienić oszczędności na materiał i wziąć się do roboty. Za 350 marek kupił od czeskiej fabryki dokumentację lekkiego "Tulaka". W tarnobrzeskiej modelarni zaczął sklejać pierwsze elementy, a potem wynajął duży garaż, bo zespawany w Bielsku-Białej kadłub nie mieścił się w żadnym domowym pomieszczeniu. Finisz budowy odbył w hangarze lotniska w Turbi. Budowa trwała ponad trzy lata i pochłonęła przeszło 35 tys. z. Dzisiaj srebrzysty samolot jest ozdobą krajowych zlotów. Inż. Jerzy Wroński zrobił papiery pilota turystycznego. Na razie uprawia lotniczą turystykę nad widłami Wisły i Sanu. Największą radość sprawia mu to, że w każdej chwili może wsiąść do swojego samolotu i polecieć tam, gdzie zechce.

To już nie trabant

[obrazek4] (fot. KRZYSZTOF ŁOKAJ)Franciszek Urbański przyleciał z Gliwic. Na swojej motolotni. To już jego trzecia, a jedna z kilkunastu w Aeroklubie Śląskim. Wszystkie zrobione przez konstruktorów amatorów. Urbański twierdzi, że skonstruowanie dziś motolotni, która staje się najpopularniejszym u nas statkiem powietrznym, nie zajmuje wiele czasu. Prywatne firmy zauważyły ciąg do motolotniarstwa i oferują gotowe silniki, owiewki czy skrzydła. Wystarczy wszystko poskładać i wzbić się w powietrze.
- To już nie te czasy, kiedy enerdowskie trabanty były najbardziej poszukiwane przez lotników, bo ich silniki bardziej sprawdzały się w powietrzu niż na drodze - śmieje się pilot Urbański.

Jedyna taka konstrukcja

Na Salowowolskim Zlocie Amatorskich Konstrukcji Lotniczych w tym roku najwięcej było motolotni, ale nie zabrakło eksperymentalnych lekkich samolotów silnikowych. Wiele z nich jest zarejestrowanych na Ukrainie, bo polskie przepisy nie sprzyjają rozwojowi eksperymentalnego lotnictwa. - Mamy się czym pochwalić i czego wstydzić - mówi dyrektor Aeroklubu Stalowowolskiego Piotr Moch. - W Czechach, które nie mają takich tradycji lotniczych jak my, latają tysiące lekkich konstrukcji. My musimy swoje rejestrować za granicą, by móc latać w kraju.

Jan Romaniak wzbudza zachwyt lotami na wiatrakowcu. Jego maszyna jest jedyną w kraju i prawdopodobnie długo taką pozostanie. Polskie przepisy nie sprzyjają rozwojowi takich konstrukcji. Nie miał innego wyjścia, jak zarejestrować wiatrakowiec na Ukrainie. U nas pilot Romaniak musiałby zrobić licencję pilota śmigłowcowego i do tego przeszkolenie na wiatrakowce. Kto miałby go przeszkolić, skoro jest on jedynym pilotem wiatrakowca w Polsce?
- Oglądając te dwa wirniki z siedziskiem dla pilota, mało kto wierzy, że to może latać - mówi Romaniak. - A wiatrakowce wzbijały się w powietrze znacznie wcześniej niż skonstruowano pierwsze śmigłowce.
Romaniak sam wiatrakowca nie zbudował. Jego maszyna leżała rozbita we Francji. Dowiedział się o niej, kupił i sprowadził do kraju. W hangarze spędził wiele miesięcy i teraz nie potrzebuje zdzierać opon po drodze, gdy potrzebuje dostać się do Lublina czy Rzeszowa. Ultralekka konstrukcja spala 10 litrów paliwa przez godzinę lotu. Może zrobić trasę o długości 350 km. Potrzebuje tylko trochę wiatru do startu. Choć nie ma skrzydeł, wzbija się w powietrze i ściga z ptakami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24