Panowie z CBŚ byli uprzejmi: przedstawili się, odczytali zarzuty, przeszukali miejsce pracy i zawieźli do prokuratury na przesłuchanie. Wśród celników przemyskich od miesięcy szalał wirus prokuratorski, dziesiątki z nich już wcześniej zatrzymywano pod zarzutem korupcji, ale Anna nie spodziewała się, że padnie także na nią.
W końcu z całą tą rozdmuchaną przez media i przemyską prokuraturę okręgową aferą korupcyjną nie miała nic wspólnego. I co z tego, że niewinna? Prokurator i tak zafundował jej trzy lata koszmaru. Po trzech sąd ją uniewinnił. Jak 17 innych.
- Ścięło mnie z nóg, jak weszli panowie z CBŚ - wspomina Anna.
Wtedy w służbie celnej była od 10 lat. Najpierw na zachodniej granicy. Po wejściu w życie układu z Schengen wraz z kilkunastoma celnikami została w 2004 roku przeniesiona na granicę wschodnią. W przemyskiej służbie celnej pracowała od końca sierpnia 2004.
Zdaniem prokuratora zaczęła brać łapówki od przekraczających granicę już na początku września, i to w porozumieniu z innymi celnikami. Prokuraturze nie przyszło do głowy, że przy tak delikatnym i dyskretnym, choć nielegalnym procederze, potrzeba minimum zaufania do kolegi z pracy. Tym nowym, przysłanym z zachodu, nikt by tu nie zaufał w ciągu czterech tygodni.
Koniec świata w 24 godziny
Przedstawili zarzut korupcji, zawieźli "na dołek", kazali zdjąć odzież, włącznie z bielizną osobistą, dali jakieś znoszone łachy dresowe, o cztery numery za duże i posadzili w celi. Zgłaszała policji, że jest pod opieką lekarską, że musi zażywać leki.
Jej przełożeni z przemyskiej Izby Celnej też zgłaszali. Leki jej odebrano już w trakcie zatrzymania, próśb o pomoc medyczną nikt nie słuchał. Na przesłuchania dreptała pod konwojem, po drodze zastanawiała się, o co chodzi.
Pobudka o 7 rano i przesłuchanie, powrót do celi, o 11 wycieczka do prokuratury na kolejne przesłuchanie. Potem, dużo potem, dowiedziała się, że zatrzymani wcześniej celnicy wskazali ją w zeznaniach.
Nie, że brała, że uczestniczyła w dzieleniu łapówek. Po prostu dwóch zeznało, że pracowali z nią i innymi osobami w latach 2004-2007. I nawet nie na granicy, ale w oddziale lotnym. I to nie wczoraj, a trzy lata przed przesłuchaniem.
Wymienienie nazwiska wystarczyło prokuratorowi, by włączyć ją do zorganizowanej grupy przestępczej wymuszającej łapówki na przekraczających granicę.
- Prokurator pewnie wychodził z założenia, że im więcej nazwisk w akcie oskarżenia, tym większy będzie jego sukces - mówi Anna z żalem.
- Niekończące się przesłuchania, wciąż te same pytania i straszenie. Chcieli tylko usłyszeć, że przyznaję się do winy. Jakiej winy? Prokurator pokazywał mi ręką na biurku jaki stos dowodów jest przeciwko mnie. Miałam się przyznać i nie utrudniać postępowania, bo i tak nic mi to nie pomoże. Nie przyznałam się, bo nie wiedziałam, do czego mam się przyznać - opowiada.
Bo celnik to takie coś
Po 24 godzinach w celi wyszła, ale wolna wcale nie była. Z woli prokuratora zabrali jej paszport, zakazali opuszczać kraj, nawet z Przemyśla nie wolno jej było wyjechać i raz w tygodniu musiała meldować się w komendzie policji.
Prokurator zażądał też 10 tys. zł poręczenia. Mowy nie było, żeby zdobyła taką sumę, adwokat "wytargował" obniżenie kaucji do 2 tysięcy.
A i tego nie była w stanie zdobyć, ona nie miała, rodzice - emeryci ze skromnymi świadczeniami wpłacili 50 zł, bo na tyle było ich stać. A ona czekała, aż znów po nią zapuka CBŚ. Bo nie wywiązuje się z sankcji prokuratorskich.
No właśnie, rodzice...
- Musiałam ich zawiadomić, ale nie miałam odwagi - tłumaczy. - Koleżanka zadzwoniła w moim imieniu, bo ja bałam się ich reakcji. Wsiedli w pociąg i przyjechali z drugiego końca Polski.
W pracy zawieszono ją w czynnościach służbowych w trybie natychmiastowym, z prawem do połowy poborów. Przy takiej sumie można było utrzymać się przy życiu biologicznym, ale już nie opłacać wynajętego w Przemyślu mieszkania. Przeprowadziła się do przyjaciółki.
Miała łatwiej niż wielu innych oskarżonych kolegów. Niektórzy z nich mieli żony i dzieci, utrzymywali rodziny, pół pensji przestało wystarczać na bieżące utrzymanie.
Pisali do prokuratury o obniżenie poręczenia majątkowego, bo na kilka - kilkanaście tysięcy ich po prostu nie stać. A na to, żeby poszli do aresztu, nie stać emocjonalnie ich rodzin.
Byli tacy, którzy nie wytrzymali, zrezygnowali i ze służby, i z tej połówki poborów. Reszta czekała na cud sprawiedliwości. Najpierw doczekali się tego, że zupełnie wydalono ich ze służby.
- W 2010 zostałam zwolniona z pracy na podstawie ustawie o Służbie Celnej - mówi Anna. - Nie czekano na wyrok skazujący.
Bez pracy, bez środków do życia, próbowała zarejestrować się jako bezrobotna. Też się nie dało, bo urząd pracy uznał, że została zwolniona z przyczyn dyscyplinarnych. A takiemu zasiłek się nie należy. W identycznej sytuacji byli jej współoskarżeni koledzy.
- Bo celnik to nie pracownik w rozumieniu Kodeksu Pracy, funkcjonariusz służb mundurowych też nie - mówi z goryczą. - Celnik to takie coś, z czym nie wiadomo, co zrobić.
Miesiącami trwało, zanim ich adwokaci udowodnili pośredniakom, że to nie było zwolnienie dyscyplinarne. Kuroniówkę dostali, ale piętno zbrodniarzy wciąż nad nimi wisiało. O tym, żeby zwolniony (dyscyplinarnie?) z pracy, oskarżony o korupcję celnik gdziekolwiek dostał pracę, mowy nie było.
Celnik musi być winny
Za co? - to pytanie nie dawało jej spokoju. Napisała setki listów do Julii Pitery, pełnomocnika rządu ds. walki z korupcją, do szefa Służby Celnej, do posłów, prokuratur, sądów.
Nigdy i znikąd nie dostała odpowiedzi. Związki zawodowe celników nawet nie zająknęły się w obronie oskarżonych. Jedynie później nowo powstały związek Celnicy PL występował w imieniu zatrzymanych.
Po trzech miesiącach zdjęto z niej zakaz opuszczania Przemyśla, wyjechała do rodziców, na zachodnią granicę, żeby na wschodniej nie zwariować z bezsilności, ze smutku i osamotnienia.
I ze strachu, bo prokurator zapowiedział, że za te wszystkie zbrodnie, jakie popełniła, za to, jak się obłowiła na przestępczym procederze, grozi jej 8 lat więzienia. I ze strachu, że po nią przyjdą, bo przecież wciąż nie wpłaciła tych 2 tysięcy poręczenia.
- Na szczęście prokurator chyba o mnie zapomniał - mówi z przekąsem.
Wielu innych nie miało dokąd uciec. Cztery lata wcześniej ściągnęli z zachodniej granicy żony i dzieci, wynajęli w Przemyślu mieszkania. Wracać nie było dokąd. Tkwili w środowisku, w którym wszyscy mieli ich za przestępców.
Trzeba było interwencji adwokata, żeby - jako oskarżona - dostąpiła przywileju zerknięcia w akta sprawy. I zdziwiła się niepomiernie, bo w aktach za nic nie mogła doszukać się, za co została zatrzymana i oskarżona.
Nikt z zeznających nie twierdził, że wręczał jej łapówki, nikt nie zeznał, że był świadkiem, że łapówkę przyjmowała.
- Jedyną moją winą było stwierdzenie przesłuchiwanych osób, że od 2004 roku pracowałam w przemyskiej Izbie Celnej, w danej komórce - Anna do dziś nie może zrozumieć. - I na tej podstawie prokurator zażądał dla mnie 8 lat więzienia. I zniszczył mi trzy lata życia.
A opinia społeczna już ich skazała, bo przecież celnik to złoczyńca i łapownik od czasów biblijnych.
- Nawet dziś, po uniewinnieniu, wielu ma nas za skorumpowanych - mówi z goryczą. - Niektórzy nam współczują, inni są oburzeni, że nas nie skazano. Nie dziwię się im, celnik to też człowiek, jeden skusi się łapówką i szybkim zyskiem, drugi nie weźmie, bo się boi, a trzeci po prostu nie bierze. Nie można ładować wszystkich do jednego worka.
Życie po życiu
Do Przemyśla przyjeżdżała tylko na rozprawy. Prawie trzy lata tych podróży i trzy lata obaw, że - mimo absurdalności zarzutów - może być różnie. Na tę ostatnią, z ogłoszeniem wyroku, wszyscy oni wstępowali z przeświadczeniem, że właśnie ważą się losy reszty ich życia.
Niewinni - mówił wyrok - a ich samoobciążające zeznania wymuszone były strachem. Po trzech latach sąd uznał, że żadnej grupy przestępczej nie było. Tak, jak nie było dowodów na to, by ktokolwiek z tej osiemnastki brał łapówki.
Poczucia triumfu w nich wtedy nie było, raczej ulga, że to już koniec. Chyba, że prokuratorowi przyjdzie do głowy wnioskować o kasację tego wyroku.
Tylko jedenastu z tej osiemnastki wróciło do służby celnej. Wytrzymali na zasiłkach i pożyczkach, nie szukali (nie znaleźli?) innego miejsca pracy.
Wrócili do straży celnej i ten pierwszy dzień po trzech latach, to wciąż był jeszcze strach. Już nie przed prokuratorem, ale przed bliźnimi: jak będą na nich patrzeć. Patrzyli życzliwie.
Ale nie da się z pamięci wykasować tych trzech lat.
- To wciąż wraca - przyznaje Anna. - Wtedy, kiedy rozmawiamy pomiędzy sobą, nawet kiedy pocieszają inni.
Za trzy lata życia z opinią zbrodniarzy, wytykania palcami, strachu i wstydu dla nich i ich rodzin, za te trzy lata czarnej dziury w życiorysie nie było nawet - przepraszam.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?