MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Co będzie po kasach chorych

ALINA PUDŁO
W styczniu nie będzie już kas chorych. Będzie za to Narodowy Fundusz Zdrowia. Niemal niepodzielna władza ministra zdrowia nad taką instytucją jest mało istotna dla Jana Kowalskiego. Jana zdenerwuje co innego. Jak w przyszłym roku zachoruje na wątrobę i będzie musiał iść do specjalisty, lekarz rodzinny może się opierać ze skierowania na wizytę, bo musi zapłacić za nią z własnej puli środków. W dodatku, jeśli specjaliście zechce się badań, Kowalski znów wróci do rodzinnego. Po pieczątkę potwierdzającą, że i za to rodzinny zapłaci. W kasach chorych tego urzędniczego mechanizmu nie ma.

Mariusz Łapiński, minister zdrowia w gabinecie Leszka Millera, na błyskawiczną likwidację kas chorych wyraźnie się uparł. Chce dotrzymać obietnicy wyborczej za wszelką cenę i do tego szybko. Dlatego ustawa o narodowym funduszu zdrowia wejdzie w styczniu i według życzeń ministra uzdrowi "chorą" służbę zdrowia. Póki co, przeciwko projektowi, który zawiera pełno luk, protestuje i Naczelna Izba Lekarska, i Rzecznik Praw Obywatelskich, i politycy opozycji, a nawet związek zawodowy policjantów. Ci ostatni - przeciwko likwidacji branżowych kas chorych.

Nie tylko zmiana tablic

Nowy system ma wyglądać następująco: W Warszawie będzie miał siedzibę nadzorujący wszystko Narodowy Fundusz Zdrowia. W jego imieniu kontrakty na usługi medyczne będą zawierać oddziały w terenie, będzie ich 16. Tablica z nazwą podkarpackiego oddziału Funduszu zawiśnie na miejscu nieaktualnej tablicy Podkarpackiej Regionalnej Kasy Chorych. Niby tak samo, ale minister obiecał na konferencji z przedstawicielami środowisk medycznych, że liczba urzędników w każdym oddziale zostanie odchudzona o 25 proc.
- 180 osób obsługujących 2 mln mieszkańców Podkarpacia to naprawdę niewiele - mówi zastępca dyr RPKCh ds. medycznych lek. med. Robert Bugaj. - Mamy naprawdę mało pracowników. Żeby osiągnąć w PRKCh średnią zatrudnienia, jaka jest w innych kasach chorych, trzeba by jeszcze zatrudnić około 60 osób. Jeśli trzeba będzie jeszcze ludzi zwolnić, to oszczędności okażą się i tak minimalne, ale obsługa ubezpieczonego pogorszy się. Mniejsza liczba pracowników nie będzie w stanie wykonać koniecznych kontroli, więc nie będzie nadzoru nad jakością świadczeń.

Kowalski czeka w kolejkach i nosi kury do felczera

Wciąż nie wiadomo, ile nowa reforma będzie kosztować. Samo wprowadzenie rejestru usług medycznych (dokładne informacje do Warszawy z całej Polski o liczbie i rodzajach wykonywanych świadczeń zdrowotnych) ma kosztować pół miliarda złotych. Tak mówi minister. Niezależni eksperci oceniają tę operację na 1 - 1,5 mld zł.

- Pamiętam całe to zamieszanie z zapisywaniem się do lekarzy rodzinnych - wspomina Edward, lat 50. - Już myślałem, że można wybrać dwóch, żeby mieć lepszą opiekę.
Przy wprowadzaniu funduszy czekać nas może kolejne wybieranie lekarza rodzinnego, ponieważ obowiązywać będą nowe wzory druków takich deklaracji. Nie jest jeszcze ustalone, jaką maksymalną liczę pacjentów będzie mógł posiadać jeden lekarz rodzinny. Ale to na niego zacznie się zwalać całą odpowiedzialność za ograniczony dostęp do usług medycznych.
- Lekarz rodzinny dostanie określoną pulę środków, które mają nie tylko pokryć jego porady, ale także wizyty u specjalisty, badania specjalistyczne i zabiegi rehabilitacyjne - tłumaczy dr Bugaj. - Jeżeli środków dostanie za mało, to może odmówić wypisania skierowania.
- Albo może obdzielać nimi pacjentów rozsądnie i niewykluczone, że za odpowiednią zachętą... - stwierdza Edward, stary praktyk.

Zadowolony pacjent to utopia

Problemu by nie było, gdyby lekarz rodzinny dostał na zabiegi konsultacje u specjalisty wystarczające środki. Projekt jeszcze nie określa tych stawek, ale z ogólnych danych wiadomo, że w przyszłym roku wpływy do NFZ będą o 8 proc. mniejsze niż w 2002 r. To oznacza mniej pieniędzy np. na nowe zęby dla szczerbatych.
- Żadnego państwa nie stać, nawet najbogatszego, na zapewnienie każdemu wszelkiego rodzaju świadczeń medycznych - tłumaczył w wywiadzie dla jednej z gazet prof. Andrzej Zoll, rzecznik praw obywatelskich, który postawił premierowi i ministrowi zdrowia zarzuty dotyczące projektu ustawy o NFZ. - Już w 1999 r. zwracałem uwagę, że nie określono koszyka świadczeń, czyli brak ustalenia, co zapewnia się każdemu człowiekowi będącemu na terenie państwa polskiego w ramach ochrony zdrowia. (...) Składka powinny być zróżnicowana. Jej wysokość powinna być uzależniona od potrzeb obywatela, czy chce mieć ubezpieczenie o wyższym, czy niższym standardzie.
Prof. Zoll myśli, że dzięki nowej ustawie dostęp do opieki zdrowotnej wcale nie będzie łatwiejszy.

Diabeł tkwi w szczegółach

- Jest w projekcie ustawy sporo drobnych, ale istotnych zapisów - zauważa dr Bugaj. - Od stycznia lekarz nie ma już obowiązku wystawiania pewnych zaświadczeń, np. związanych z kontynuacją nauki czy wyjazdem na kolonię. Podobnie zaświadczeń wydawanych dla pomocy społecznej, czy w sprawie zasiłku pielęgnacyjnego. Albo lekarz wykaże się dobrą wolą, albo zażąda zapłaty - tak jak to jest teraz w przypadku badań na prawo jazdy.
Są i inne "ciekawostki". Do tej pory dzieci i młodzież uprawiająca sport amatorski, miała prawo do 21 lat korzystać z bezpłatnych badań lekarskich. Nowa ustawa ogranicza to do lat 18. Nie ma w niej też katalogu usług, do których ubezpieczony ma prawo. W dotychczasowej ustawie takich pozycji jest 12 - m.in. opieka paliatywno-hospitacyjna. Kowalski, który chciałby się poskarżyć na służbę zdrowia jakiejś ważnej instytucji, właściwie nie wie, co mu się należy. W przeciwieństwie do ministra zdrowia, który z kontrolą może wpadać do funduszu o każdej porze dnia i nocy, czego nie omieszkano dokładnie w ustawie opisać.

I tak da się kombinować

W tej chwili bezpłatne leki do limitu - podstawowe i uzupełniające, należą się zasłużonym dawcom krwi. W nowej ustawie ma do nich prawo każdy dawca krwi, czyli ktoś, kto przynajmniej raz w życiu oddał krew. - A co tam - macha ręką pan Edward. - Dla tych darmowych leków mogę się raz poświęcić.
Pan Edward mógłby zakombinować jeszcze inaczej, ale nie ma dziadka emeryta w wieku 60 lat. Mógłby wtedy poprosić lekarza rodzinnego, żeby wypisał receptę na dziadka, któremu od stycznia leki z pewnej grupy należeć się mają w cenie ryczałtu (teraz 2,50 zł). I niech zasłona milczenia spadnie na ministerialne bicie się w pierś. Niech tak się stanie zwłaszcza w kombatanckim domu w podrzeszowskiej Słocinie, gdzie minister w oczy mówił emerytom o złotówce za lek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24