Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat w Jedliczu. Poczekał, aż kolega zaśnie, wziął siekierę i zabił

Ewa Gorczyca
Zygmunt W. został tymczasowo aresztowany na 3 miesiące.
Zygmunt W. został tymczasowo aresztowany na 3 miesiące. Tomasz Jefimow
Siekiera leżała pod ręką, przy piecu. Uderzał w szyję. Mocno. Raz, drugi. Trzeci cios przeciął tętnicę. Buchnęła krew.

Beata Piotrowicz, prokurator rejonowy w Krośnie:

Beata Piotrowicz, prokurator rejonowy w Krośnie:

- Zygmunt W. ma postawiony zarzut zabójstwa. Decyzją sądu został tymczasowo aresztowany na 3 miesiące. Będzie poddany badaniom psychiatrycznym. Trudno mówić o jednoznacznym motywie tej zbrodni. Trzeba wziąć pod uwagę środowisko, w jakim zostało popełniona. Tam, gdzie jest alkohol, reakcje ludzkie bywają zupełnie nieprzystawalne do okoliczności.

Sobotnie południe. Brzegiem Jasiołki w Jedliczu spaceruje jeden z mieszkańców. Niedaleko mostu natrafia na ciało. Leży na dywaniku, wśród gałęzi jedliny. Ofiara ma na głowę naciągnięty foliowy worek.

Kiedy na miejsce przyjeżdżają policjanci i odsłaniają twarz nieżyjącego, widzą podcięte gardło. Głowa jest tak zmasakrowana, że nie można zidentyfikować zwłok. - Ofiary nie rozpoznali dwaj jego koledzy, a nawet miejscowy policjant, choć potem okazało się, że to mężczyzna dobrze znany funkcjonariuszom jedlickiego komisariatu - opowiada Krzysztof Guzik, komendant krośnieńskiej policji. - Ale początkowo to był dla nas NN.

Znalezione w kieszeni ubrania ofiary kwity z punktu skupu złomu pomagają ustalić tożsamość ofiary. Rozpoznaje go także jeden ze znajomych. Zmarły to 49-letni Władysław G. Człowiek bez adresu.

Jak niebieski ptak

Władysław G. nie miał stałego miejsca zamieszkania ani pracy. Żona, która mieszka w pobliskiej wsi, mówi, że z życia jej i dwójki ich dzieci zniknął już 10 lat temu, wyprowadzając się z domu. Także matka i brat, mieszkający w sąsiedniej gminie, nie utrzymywali z nim bliższych kontaktów. Mężczyzna dorabiał dorywczo, to tu, to tam. Czasem najmował się do cięcia drewna. Zbierał złom. Nocował u przypadkowych znajomych. Bo jak jest kasa na kielicha, to zawsze znajdzie się kompan, który przygarnie na parę dni.

Przed Bożym Narodzeniem Władysława G. przyjmuje pod swój dach 60-letni Zygmunt W. Obaj lubią wypić, a w towarzystwie raźniej.

60-latek mieszka w Jedliczu w drewnianym domu, na uboczu, z dala od innych zabudowań miasteczka. Jest samotny. Dwa razy popadł w konflikt z prawem i zarobił wyrok (raz za kradzież prądu, drugi za jazdę rowerem po pijanemu), ale poważniejszych przestępstw na koncie nie ma.

Utrzymuje się z zasiłków pomocy społecznej. Żyje oszczędnie. Kupuje papierosy na sztuki, jedno piwo dziennie. Na koniec miesiąca z 200 złotych zapomogi zostaje mu jeszcze kilka złotych.

Kiedy w sobotę, 22 stycznia, w domu Zygmunta W. pojawiają się policjanci, pytając o Władysława G., mężczyzna twierdzi, że od środy nie widział współlokatora. Gdy dowiaduje się o jego śmierci, twierdzi, że nic nie wie na ten temat. Uwagę policjantów zwraca jednak szczegół: idealnie wysprzątane mieszkanie. I drzewo przy domu, ze śladami zerwanych gałęzi. Pasują do tych, które leżały przy zwłokach.

Krew w szczelinach podłogi

25 policjantów do późnego wieczora rozpracowuje zagadkę - jak zginął Władysław G. Jedną z początkowych hipotez jest wypadek przy nielegalnym wyrębie drewna lub w tartaku. Adam Paczosa, szef wydziału dochodzeniowo-śledczego w krośnieńskiej komendzie, który niejedno zabójstwo widział, przyznaje, że szyja ofiary była tak zmasakrowana, że trudno było przyjąć, że tak głębokie obrażenia powstały od noża czy nawet siekiery. - Wyglądała jak pocięta piłą - mówi.

Jeden z tropów prowadzi do 29-letniego Łukasza,znajomego ofiary i miejscowego rozrabiaki. Mężczyzna zostaje zatrzymany, ale nie ma dowodów, by brał udział w przestępstwie, wraca do domu.

Tymczasem jedna z trzech policyjnych ekip przeszukuje dom Zygmunta W. W szczelinach wyszorowanej podłogi policjanci zauważają brunatne plamki. Sprawdzają dalej. Ślady przypominające krew odkrywają w pomieszczeniu gospodarczym: na trocinach, na cyrkularce, na rowerze (później biolog-specjalistka z KWP w Rzeszowie stwierdzi jeszcze ślady krwi na futrynach drzwi, jej ślady pozostały także pod paznokciami sprawcy).

Prokurator decyduje o zatrzymaniu właściciela domu. Mężczyzna noc spędza w policyjnym areszcie. Następnego dnia przyznaje się, że to on zabił Władysława G. Podczas wizji lokalnej w domu pokazuje narzędzie zbrodni, którego policjanci wcześniej, podczas przeszukania, nie znaleźli. Siekierę, schował wysoko na strychu, w skrytce za ruchomą deską.

Pił sam, nie chciał się dzielić

Zygmunt W. opowiada śledczym, co stało się cztery dni wcześniej.
Środa, 19 stycznia. Wspólnie z Władysławem G. wypijają dwa wina, potem jeszcze jedno. Lokator kupuje barszcz i rosół, gospodarz zajmuje się gotowaniem. Pod wieczór uznają, że przypadałoby się jeszcze trochę alkoholu. Młodszy idzie do sklepu, wraca z butelką nalewki.

Kłótnia zaczyna się, gdy obaj już leżą: właściciel w swoim łóżku, 49-latek na materacu w drugim pokoju, przy drzwiach. 60-latek ma pretensje, że kompan sam dopija butelkę i nie chce się z nim dzielić. Denerwuje się, gdy ten wymiotuje obok posłania. - Co robisz w moim domu?! - krzyczy. Władysław W. w reakcji uderza go z całej siły w twarz. Raz i drugi.

Zygmunt W. nie chce wdawać się w konfrontację z młodszym i silniejszym mężczyzną. Czeka, aż znajomego zmorzy alkohol i sen. O drugiej w nocy wstaje. W półmroku rozjaśnianym jedynie przez włączony telewizor, bierze leżącą przy piecu siekierę do szczypania drewna. Uderza w okolice karku Władysława G, dopóki nie tryska krew. Pół godziny potem materac ze zwłokami przeciąga do innego pomieszczenia. I zaczyna sprzątać.

Zacieranie śladów

Starannie myje podłogę. Pali swoje zakrwawione ubranie, kurtkę i dokumenty ofiary. Cyrkularką i nożem wycina zakrwawiony fragment materaca.

21 stycznia decyduje się pozbyć się ciała, wciąż leżącego w składziku. Zawija je w dwa chodniki, maskuje dodatkowo gałęziami, które pozrywał z drzewa przy domu. Późnym popołudniem, gdy zaczyna się szarówka, ładuje na rower. Wywozi jakieś pół kilometra od domu, najpierw nieuczęszczaną ścieżką wzdłuż rzeki, potem przez most na Jasiołce (tu mija go parę samochodów, ale nikt nie zwraca uwagi), zaraz mostem w lewo.

Miejsce pozostawienia zwłok nie było przypadkowe. Przy kanale opodal oczyszczalni ścieków regularnie spotykają się miejscowi żule i niebieskie ptaki. Przy przepuście jest ciepło, można usiąść i obalić parę win. Często bywał w tym towarzystwie także Władysław G.

Komendant Guzik przyznaje: Zabójca nie starał się ukryć zwłok (mógł je przecież wrzucić choćby do rzeki, wypłynęłyby gdzieś za tydzień, dwa, w Jaśle albo dalej). Wiadomo było, że w tym miejscu szybko odkryją i rozpoznają je kumple od kielicha.

Czy sprawca chciał rzucić podejrzenie na któregoś z miejscowych meneli? A może -czuł się rozdarty, ruszyło go sumienie po tym, co zrobił? Zależało mu na tym, by ciało Władysława G. zostało pochowane, a nie poniewierało się byle gdzie?

- Przykro mi się zrobiło, bo kolega długo u mnie nocował i w końcu niejedną buteleczkę razem żeśmy wypili... - tłumaczy Zygmunt W.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24