MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziennikarz Nowin schudł 25 kg w 4 miesiące. Sprawdź jak tego dokonał

Wojciech Tatara
Nareszcie mogę się opasać taśmą krawiecką. No i jeszcze jest sporo luzu!
Nareszcie mogę się opasać taśmą krawiecką. No i jeszcze jest sporo luzu! FOT. KRZYSZTOF ŁOKAJ
Przez cztery miesiące schudłem dwadzieścia pięć kilogramów! I to nie z powodu choroby. Sam wypowiedziałem wojnę tuszy. Opłaciło się.

Nareszcie lepiej się czuję

Nareszcie lepiej się czuję

Przed przejściem na dietę ze względu na dużą wagę moje samopoczucie nie było najlepsze. Czułem się ospały, przy niewielkim wysiłku pojawiało się zmęczenie, miałem kłopoty z ciśnieniem (normą było 150/100), groziła mi cukrzyca. Gdy strąciłem nieco kilogramów, od razu zacząłem lepiej funkcjonować. Unormowało mi się ciśnienie. Czuję, że mam więcej energii. Badania cukru i EKG wyszły mi wzorcowo. A więc nic, tylko się odchudzać. Choć kebabów, pizzy, wiejskiej kiełbasy, lodów i innych przysmaków trochę żal…

Na początku stycznia ważyłem 150 kilogramów. Obwodu w pasie nie udało mi się zmierzyć, bo krawiecka taśma o długości 1,5 metra była za krótka i nie mogłem się nią opasać.

Przyznaję - lubiłem sobie zjeść. Przybieraniu na wadze sprzyjały niesystematyczne posiłki i siedzący tryb pracy. W końcu powiedziałem - dość! W ramach postanowień noworocznych zdecydowałem się przejść na drastyczną dietę.

Najtrudniej wystartować

Dzień 6 stycznia pamiętam jak dziś. Zgłosiłem się do specjalisty, który sprzedaje środki odchudzające. Ich cena odstraszała, ale szybko skalkulowałem, że w porównaniu z tym ile wydaję na jedzenie, to i tak mi się będzie opłaciło. Kiedy jednak usłyszałem, jak mam się odżywiać, żeby dieta przyniosła efekt, o mało nie spadłem z krzesła.

Na śniadanie - zamiast gotowanej parówki z musztardą i bułką - tylko błonnik i koktajl odżywczy. Masakra! Dalej jeszcze gorzej. Na przekąskę - zamiast chipsów i batonów czekoladowych - jabłko z bananem lub twarożek z marchewką. Inne rzeczy od czasu do czasu mogłem zjeść, ale pod warunkiem że nie przekroczę dwustu kalorii. No i najgorsze - musiałem wypijać blisko pięć litrów wody dziennie. I to nie coli (uwielbiam!) tylko zwykłej przegotowanej źródlanki. Obiad - bez zmian. Wyjątek to zażycie błonnika pół godziny przed posiłkiem oraz granica tysiąca kalorii, której nie mogłem przekroczyć. Kolacja? Żadnej kolacji. Tylko błonnik i koktajl, który trzeba wypić przed snem.

Czy warto porywać się na taką drakońską dietę? Czy podołam wyzwaniu? Czy się nie rozmyślę i nie zrezygnuję po kilku dniach. A może warto spróbować innego sposobu? Wątpliwości miałem coraz więcej.

Kiedy jednak powiedziało się "a", to trzeba też powiedzieć "b" - zdecydowałem. I zakupiłem preparaty dietetyczne.

Nie taki diabeł straszny

Pierwszego dnia realizowałem wszystko dokładnie z ustaleniami i o dziwo nie czułem głodu. Sprzedawca, u którego kupuję środki dietetyczne, wyjaśnił mi, że to dzięki błonnikowi i wodzie, którą wypijam w dużych ilościach. W drugim dniu minęła już ciekawość, jak wygląda dzień na diecie i wieczorem bardzo mnie kusiło, aby sięgnąć do lodówki po jakąś przekąskę. Udało mi się jednak zapanować nad głodem. Także dzięki sprzedawcy Grześkowi, z którym ustaliłem, że w razie kryzysu mam do niego zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Więc zadzwoniłem. Grzesiek doradził mi, żebym wypił dwie szklanki wody i powinno pomóc. Miał rację. Teraz, kiedy dopada mnie nagły głód, zawsze ratuję się szklanką wody.

Pierwsze dni mijały dosyć szybko i ku swojemu zdziwieniu dawałem radę przestrzegać wszystkich warunków diety.

Jednak przyszła niedziela i zaczęły się schody. Nie zrezygnowałem z tradycyjnego polskiego obiadu, jednak musiałem go zmniejszyć o trzy czwarte, co było olbrzymim wyrzeczeniem. No i popołudniowe piwko trzeba było sobie odpuścić.

Najbardziej zaskakujące w mojej diecie jest to, że jedząc bardzo mało przez większość dnia nie czuje się głodu. Po pierwszym miesiącu nie musiałem nawet jeść przekąsek (surowa marchewka i biały twarożek, brr, ohyda).
Sukcesy i potknięcia

Przez pierwsze 23 dni diety, bo na tyle wystarczyło mi koktajlu, celowo się nie ważyłem, ani nie mierzyłem. Z niecierpliwością i niepewnością czekałem na pierwszą wizytę u Grześka, aby zobaczyć efekty moich wyrzeczeń. Gdy spojrzałem skalę wagi, myślałem, że nawalił licznik. Strąciłem 10 kilo! Wymiary w pasie potwierdzały, że schudłem. Nie dość, że końce metra się spotkały, to jeszcze było cztery oczka luzu.

Niestety, były też porażki. Złamałem się w tłusty czwartek. Nie potrafiłem odmówić sobie pączka z budyniem. Poza tym koledzy z pracy namówili mnie na konkurs w jedzeniu golonki na czas. Dawniej taki kawałek mięsa zjadłbym w mgnieniu oka. Dieta zrobiła jednak swoje i nie poszło mi najlepiej. W dodatku golonkę popiłem kilkoma piwami, żeby lepiej ją strawić. Tego dnia pochłonąłem więcej kalorii niż przez miesiąc diety.

Trzeba się pilnować

W kolejnych miesiącach organizm się przyzwyczaja do diety, więc kilogramy zrzuca się wolniej. Ciągle trzymam się założeń, chociaż zdarza mi się wyłamać. Ale pilnuję się, bo szkoda mi zmarnować to, co już osiągnąłem. Powiedziałem sobie, że najpóźniej w sierpniu zejdę poniżej stu kilogramów. To dla mnie magiczna granica.
Myślę też, że skoro takiemu łakomczuchowi jak ja udało się odchudzić, to może udać się to każdemu. Trzeba tylko dobrej woli, determinacji i decyzji, żeby zacząć. Później jest już z górki.

Trzymam kciuki za innych grubasów.

***
Chętnie odpowiem na Wasze pytania. Dzwońcie, piszcie maile:
[email protected]
(0-17) 867-22-45

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24