MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziurawa kontrola

ALINA PUDŁO, ANETA GIEROŃ
Przypadek chorej na BSE krowy, która spokojnie mieszkała przez 8 lat nieopodal województwa podkarpackiego, prowokuje do pytania: Co się stało z pilotażowym programem rejestracji bydła, jaki miała w ubiegłym roku wprowadzić na Podkarpaciu Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. - Przypadek chorej na BSE krowy z Rzepiennika Strzyżewskiego uświadomił to, o czym rolnicy, weterynarze oraz handlarze mięsa wiedzieli od dawna - mówi Andrzej Smyka, powiatowy lekarz weterynarii w Jaśle. - Polski rejestr bydła jest w kompletnej rozsypce. I nie chodzi tu o paszporty i identyfikacyjne kolczyki. Fałszowane, źle wypełniane i niekompletne są przede wszystkim świadectwa pochodzenia. W 2001 roku w regionie podkarpackim i warmińsko-mazurskim miał się rozpocząć pilotażowy program Ajaks, rejestrujący każdą sztukę bydła. - Były pieniądze z Unii Europejskiej, obietnice Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa i... kompletna klapa - mówi Smyka. - Nie spotkałem ani jednej krowy z dwoma kolczykami w uchu i paszportem określającym jej wiek, pochodzenie, maść itd. Oddawane do ubojni zwierzęta mają jedynie świadectwa pochodzenia na chybcika wystawiane przez sołtysów.

Za rok będzie lepiej

- Faktycznie, program się nie udał - przyznaje Antoni Radzewicz, rzecznik prasowy Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa. - W pełni zostanie zrealizowany od września do grudnia 2002 roku. Ponad 6 mln sztuk bydła w całej Polsce otrzyma dwa kolczyki z niepowtarzalnym numerem identyfikacyjnym i paszport. Dane z paszportu zostaną wprowadzone do zintegrowanego systemu zarządu i kontroli w powiecie oraz w warszawskiej centrali. Na początku 2003 roku zaledwie kilka haseł wpisanych do komputera powinno pozwolić na natychmiastowe ustalenie pochodzenia krowy, owcy, konia czy cielaka.
- Interesuje mnie, kto zajmie się wypełnianiem paszportów - docieka Andrzej Smyka. - Obecnie wystawiane świadectwa pochodzenia, w 50 procentach są fatalnie wypełnione. Robią to ludzie z bardzo niskim poziomem wykształcenia, nie mający pojęcia ani o hodowli, ani o uboju bydła. Oby z paszportami nie było podobnie.
- Agencja zatrudni wcześniej przeszkolone osoby, które zajmą się rejestracją gospodarstw i gruntów oraz ewidencją i identyfikacją zwierząt - zapewnia Radzewicz.

Handlarz w każdej wsi

- Ciekawe jak Agencja poradzi sobie z nielegalnym handlem mięsem - zastanawia się Smyka. - Na porządku dziennym są transakcje, kiedy handlarze na środku wsi skupują od rolników bydło bez żadnych świadectw pochodzenia. Potem sami je podrabiają i niekontrolowane mięso trafia do klienta. Co rzetelniejsi rolnicy wybierają od sołtysa świadectwo i uzupełniają je na szybko, ale nie ma ono żadnej wartości. Dokumentację zwierzęcia powinno się zakładać do 7. dni od czasu jego narodzenia. W tej chwili nikt tego nie kontroluje.
Podobnie jak gospodarskich ubojów, kiedy bez zaświadczeń i kontroli weterynarza rolnicy jedzą i sprzedają przez nikogo nie badaną cielęcinę czy wieprzowinę. - Nigdy nie zrozumiem tej głupoty - mówi Smyka. - W ten sposób można zatruć rodzinę i pół wsi. A wystarczy badanie weterynaryjne za 10 zł i wiadomo, czy mięso jest bezpieczne, czy nie.

Ubojnie muszą wierzyć

Chociaż w 1999 r. raport NIK pokazał, że 70 proc. świadectw pochodzenia zwierząt było sfałszowanych, ubojnie muszą im wierzyć, bo nie mają innego wyjścia.
- Sprawdzamy paszporty na tyle, na ile jest to możliwe - przyznaje Wiesław Słowik, prezes "Jasonu", zajmującego się ubojem koni na eksport oraz bydła dla McDonalds?a w Polsce. - Dokumenty zwierząt przechowuje się jednak jeszcze 5 lat po ich uboju, a zatem w każdej chwili może je sprawdzić policja czy służby weterynaryjne.
Akurat "Jason" należy do jednego z nielicznych zakładów na Podkarpaciu, których produkt został dopuszczony na eksport przez komisję europejską. Jej prezes jest na tyle pewny "swoich" zwierząt, że bez wahania powtarza obiegowe opinie o bydlęcych paszportach: - Obowiązywały one od ?82 roku. Ale wtedy były skupy scentralizowane i nie było mowy, żeby komisja wyceniająca przyjęła fałszywy paszport. Potem przez 2-3 lata dokumenty nie obowiązywały. Przywrócono je w końcu, ale bałagan, który wtedy powstał, jest wciąż nieogarnięty. Wszystkiemu przeszkadza, niestety, wolny rynek. W każdej wsi handlarze robią prowizoryczny punkt skupu, przy którym nie ma żadnego weterynarza. My zwracamy uwagę na to, czy dokumenty zwierzęcia nie są wystawione na nazwisko handlarza, ale na poprzedniego właściciela.

Bałagan i tyle

Janusz Żuczek, dyrektor hotelu "Rzeszów"

Pierwszy przypadek chorej na BSE krowy absolutnie nie wpłynął na propozycje w naszym menu. Wołowinę sprowadzamy ze znanych i bezpiecznych ubojni. Co ciekawe, amatorów Strogonowa, polędwicy po angielsku oraz krwistych steków wciąż jest tyle samo a może i więcej. Mięso wołowe ma znakomite walory smakowe oraz zdrowotne. Jest chude, bogate w żelazo i znakomicie smakuje. Sam jestem smakoszem polędwicy po angielsku, średnio wysmażonej.

Odkrycie BSE w Polsce ma swoje zalety. Dzięki temu potwierdza się, że przynajmniej na etapie legalnej ubojni można zidentyfikować, czy zwierzę jest chore. Bada się wszystkie krowy powyżej 30 miesiąca życia, przeznaczone do uboju od 1 lutego 2002 roku. - Wcześniej pod kątem BSE wybiórczo badano 3 proc. pogłowia - mówi Stanisław Glazar, zastępca Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii. Był czas, że badano mózgi krów powyżej 24 miesiąca życia, ale ze względów finansowych granicę wieku przesunięto powyżej 30 miesiąca. Podobna obowiązuje w innych krajach Unii Europejskiej. Tylko w Niemczech bada się wciąż krowy powyżej 24 miesięcy.
Chora sztuka trafia do bacutilu, a potem do spalarni.
- Od kwietnia ubiegłego roku już nie utylizujemy padliny - mówi Franciszek Pądko, dyrektor zakładu utylizacji w Przewrotnym. - To efekt paniki, jaka wybuchła w Europie w związku z BSE. W Polsce podzielono wtedy zakłady na likwidujące materiały wysokiego ryzyka i materiały niskiego ryzyka. My należymy do tych ostatnich i nie trafia do nas żadna padlina, czy bydło po 30 miesiącu życia.
Krowę z Rzepiennika Strzyżewskiego utylizowano w Przedsiębiorstwie "Unires" w Leżachowie k. Sieniawy, które jest jednym z 7 w Polsce, dopuszczonych do niszczenia materiałów wysokiego ryzyka. Obsługuje ono województwo podkarpackie, małopolskie i część lubelskiego.
- Nie robi się u nas z odpadów żadnej mączki, tylko wysyła do spalarni - tłumaczy Wincenty Suszyło, prezes "Uniresu". - Utylizujemy głównie padlinę.
"Unires" podpisał umowy z urzędami gmin, które mają obowiązek utylizacji niebezpiecznych odpadów, a do takich należy padlina. Jednak wciąż wielu wójtów uważa, że 65 groszy za kilogram unieszkodliwionego mięsa to zbyt drogo i "ufa" odpowiedzialności rolników oraz temu, że sami załatwią formalności z "Uniresem".

Podkarpackie ubojnie, posiadające certyfikat komisji europejskiej na eksport wołowiny:

Stanisław Glazar, zastępca Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii

Z jednej strony wykrycie BSE to plus. Nie ma powodów do paniki, bo badania się sprawdzają. Poza tym nie udowodniono ścisłego związku BSE u bydła z ludzką chorobą Creutzfeldta- Jacoba. Z drugiej strony, dziurawy system identyfikacji zwierząt jest niepokojący. Mimo, że na Podkarpaciu miano pilotażowo wprowadzić rejestrację zwierząt, system nie działa.

* Zakłady Mięsne S.A. Dębica
* Zakłady Mięsne "Jarosław" S.A., a także ich oddział "Sokołów"
* Połonina Sp. z o.o. w Lesku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24