Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorące foczki i morsy w lodowatych wodach Soliny

Ewa Gorczyca
Głównym punktem zlotu była wspólna kąpiel. Foczki i morsy zjechały z całej Polski, byli też goście ze Słowacji, Czech, a nawet dalekiej Angoli. Większość po raz pierwszy kąpała się w Jeziorze Solińskim. Bardzo im się spodobało, więc jest szansa, że wrócą tu w przyszłości.
Głównym punktem zlotu była wspólna kąpiel. Foczki i morsy zjechały z całej Polski, byli też goście ze Słowacji, Czech, a nawet dalekiej Angoli. Większość po raz pierwszy kąpała się w Jeziorze Solińskim. Bardzo im się spodobało, więc jest szansa, że wrócą tu w przyszłości. Tomasz Jefimow
Kiedy większość z nas chowa plażowe stroje na dnie szafy, oni zaczynają sezon kąpielowy. Blisko 400 miłośników zimnowodnych kąpieli zanurzyło się w Jeziorze Solińskim.

Tego Solina jeszcze nie widziała. Temperatura powietrza w granicach zera stopni Celsjusza. Temperatura wody nie przekracza 3-4 stopni. Mroźny wiaterek marszczy powierzchnię jeziora.

A na brzegu podskakuje w rytm muzyki parę setek ludzi. Na głowach czapeczki, na rękach rękawiczki, ale nogi gołe. Za chwilę z wesołym krzykiem pobiegną prosto w fale zalewu. Będą się pluskać i zapewniać, że świetnie się czują. I tylko po wyjściu z jeziora trochę ponarzekają, że... woda była za ciepła.

Miłośnicy zimnowodnych kąpieli w tak licznym gronie przyjechali do Soliny po raz pierwszy. I Światowy Zlot Morsów wymyślił Kazimierz Antkiewicz. Gdy sprowadził się do podkrośnieńskiej Korczyny ze Śląska, w okolicy był jedynym morsem. A że samotne moczenie nie cieszy, postanowił to zmienić. Najpierw przekonał swoją partnerkę, Renatę Rak, potem sąsiada.

Z początku jeździli do Rzeszowa, a rok temu w trójkę odbyli pierwszą kąpiel w zakolu Wisłoka w Krośnie. Dziś założony przez Antkiewicza Krośnieński Klub Morsów „Kromors” liczy 30 osób, które regularnie spotykają się zimą na tzw. sztukach - dawnym kąpielisku przy ul. Bursaki, niedaleko krośnieńskiego MOSiR-u. A że szef klubu wyzwań się nie boi, to postanowił ściągnąć morsy z Polski i zagranicy w Bieszczady.

- Trochę się bałem, że nie podołamy organizacji tak wielkiego przedsięwzięcia w krótkim czasie, bo nie mamy doświadczenia - wspomina. - Ale słowo się rzekło... Myśl o takiej imprezie chodziła za mną od dawna. Przez lata jeździłem na duże zloty nad Bałtyk. Stwierdziłem: Dlaczego nie zrobić czegoś podobnego u nas? Przecież mamy nasze „bieszczadzkie morze”.

Góry nas skusiły

I kto by przypuszczał, że morsy z Pomorza, które mają wielkie imprezy pod nosem, tak tłumnie pojawią się w tak odłegłym zakątku Polski? Nie odstraszyła ich 15-godzinna podróż ani fakt, że autokar utknął na pokrytej śniegiem drodze na Jawor i cztery kilometry do ośrodka musieli pokonać na piechotę.

- O zlocie przeczytaliśmy na Facebooku - opowiada Jakub Rakowski z darłowskich „Twardzieli”. - Decyzja: „jedziemy” zapadła bardzo szybko. Góry nas skusiły. I ciekawość, co się będzie tutaj działo.

Dla Rakowskiego kąpiel w otoczonym wzgórzami jeziorze, z majestatyczną zaporą w tle, to nowość. - Piękne miejsce - zachwyca się. - Jestem tu pierwszy raz w życiu. Choć kiedyś, gdy służyłem w wojsku, byłem w Sanoku.

Jaką pogodę najbardziej lubią morsy? Im zimniej, tym lepiej.

- Do wody można wejść przy każdej temperaturze. Nawet przy minus 15 stopniach - zapewnia Rakowski. - Jest tylko jeden problem. Kąpielówki zamarzają, zanim się człowiek zdąży wytrzeć - śmieje się.

Agata Pasternak nie musiała przyjeżdżać z daleka. Od kilku miesięcy mieszka i pracuje w Rzeszowie.

- Zawsze lubiłam robić nietypowe rzeczy, które dają odskocznię od codzienności - opowiada 24-latka. - Gdy media pokazywały kąpiących się zimą ludzi, zawsze miałam ochotę do nich dołączyć. I w końcu to swoje marzenie zrealizowałam podczas studiów w Lublinie - opowiada. - Nie przygotowywałam się specjalnie. Jestem okazem zdrowia, więc po prostu weszłam do lodowatej wody, i już.

Wrażenia? - Oddech trochę przyspieszył. Nie od razu było fajnie. Stopniowo trzeba odkrywać, jak czerpać przyjemność. Potem jest cudownie. Ciało jest świeże, umysł jest świeży. To fantastyczne uczucie - przyznaje.

W Rzeszowie Agata dołączyła do klubu „Sopelek”. Regularnie pławią się zimą na Żwirowni.

- Morsy to wspaniała społeczność. To ludzie, którzy od pierwszej wspólnej kąpieli stają się twoimi przyjaciółmi - podkreśla.

Z całą grupą jeździła na zloty w Mielnie, ale to Jezioro Solińskie wydaje się jej idealne na wspólne „morsowanie”.

- To miejsce adekwatne do naszej pasji. Piękne otoczenie i śnieg, który na morskiej plaży jest rzadkością, nawet w środku zimy.

Wśród golasów na brzegu wyróżniają się dwaj panowie w płaszczach i pod krawatami. To wójt Soliny Adam Piątkowki i wicewojewoda podkarpacki Witold Lechowski, patroni przedsięwzięcia.

- Pomysł świetny, bo impreza pokazuje, że nad naszym „bieszczadzkim morzem” można się rozgościć nawet zimą - mówi gospodarz gminy. Choć jest pod wrażeniem wigoru, z jakim morsy zanurzają się w zimnych falach jeziora, to woli bezpiecznie dopingować ich z brzegu. Wicewojewoda też podziwia hart ducha i odwagę kąpiących się w lodowatej wodzie.

- Ciarki mi po plecach przechodzą na ich widok - przyznaje. Ale też z determinacją deklaruje, że za rok, jak się odpowiednio psychicznie przygotuje, dołączy do tego grona.

Cieplej w wodzie niż na brzegu

Na pierwszą zimową kąpiel w życiu dali się namówić Wojciech Luberadzki, zarządzający WDW „Rewita”, gdzie gościły morsy, i Małgorzata Oleksyk, pracownica ośrodka.

- Nie było tak strasznie. Jest adrenalina - pani Małgosia szczęka zębami i podskakuje na śniegu. - Co najmniej trzy minuty wy-trwałam. Rewelacja! Polecam wszystkim!

- Podjąłem wyzwanie - śmieje się dyrektor Luberadzki. - I co? Cieplej było w wodzie niż na brzegu. Więc pewnie zaraz wrócę do wody - żartuje. Z uczestnikami zlotu świetnie się dogaduje. - Przyjechali ludzie z pasją, świetnie zorganizowani, to radość - patrzeć, jak się bawią - mówi.

Kąpiel (pod czujnym okiem strażaków płetwonurków z Jasła, Brzozowa i Sanoka oraz ratowników medycznych) to najważniejsza atrakcja weekendowego zlotu. Był karnawałowy bal, wybory miss foczek i mistera morsów, parada z konkursem na najciekawsze przebranie, chodzenie po rozżarzonych węglach, wycieczki po okolicy, dyskusja na temat zdrowotnych pożytków z zimnowodnych kąpieli, a na koniec - zwiedzanie wnętrza zapory.

- Przyjazd na ten zlot to był strzał w dziesiątkę - cieszy się Despina Kędra, 60-letnia foczka z 17-letnim stażem. Przyjechała ze swoją „rodziną morsów” z Brennej na Śląsku. - Ale urodziłam się niedaleko, w Ustrzykach Dolnych - opowiada. - Matka była Polką, ojciec Grekiem.

Wyjechała stąd jako 2-letnie dziecko. Zmieniała miejsca zamieszkania, zwiedzała Europę, ale w Bieszczady jej nie ciągnęło. Aż do teraz. I - jak mówi - dla niej ta impreza to nie tylko zabawa. Także sentymentalna podróż. I zachwyt.

- Widzi pani to, co ja? - obraca się dookoła, wyciąga ręce, jakby chciała objąć ośnieżone wzgórza. - To jest cudo. Wstyd mi, że dopiero teraz tu jestem. Ale dziękuję Bogu i tej wodzie, że mogłam to zobaczyć.

Reprezentacja „Lodołamaczy” ze Stalowej Woli pojawiła się w sile 11 osób. W niebieskich czapeczkach z herbem miasta, ufundowanych przez prezydenta Lucjusza Nadbereżnego. - Moczymy się już od 12 lat, ale klub oficjalnie działa od dwóch - opowiada 42-letni Dariusz Bańka.

Ich „morsowisko” to kopalnia piasków w Pysznicy. - Ale jak dowiedzieliśmy się o zlocie w Solinie, postanowiliśmy przyjechać całą ekipą - mówi Bańka. - I chylę czoła przed organizatorami. Zebrać ponad 300 osób, załatwić wszystkie sprawy techniczne - to nie lada wyczyn - podkreśla Bańka.

Chwalą atmosferę. Ale nic dziwnego, bo każdy po zimnej kąpieli jest radosny i pozytywnie nastawiony do bliźnich.

- Niech pani napisze, że wśród morsów nie ma smutnych ludzi - zaznacza 36-letni Tomasz Wosk. Zawodowo - naczelnik wydziału w stalowowolskim starostwie, wśród morsów nowicjusz, bo to dopiero jego trzeci sezon. „Lodołamacze” z imprezy nad Soliną bardzo się cieszą.

- Super, że w naszym regionie odbywa się tak duży zlot. Nie tylko Bałtyk może przyciągać morsy z całej Polski. Za rok chętnie wrócimy, większą grupą - zapowiadają chóralnie.

Zofia Paterek, artystka z Sanoka, w zimnej wodzie hartuje ciało od 3 lat, ale do tej pory brakowało jej towarzystwa. Na przyjazd do Soliny skrzyknęła czwórkę znajomych, w tym byłego posła Mariana Daszyka i rolnika, a jednocześnie przedsiębiorcę Michała Iżowskiego z Beska.

- Zakładamy Klub Zielonych Morsów Bieszczadzkich. To nasz debiut - mówią.

Debiutował też w Solinie krośnianin Roman Żdan, choć w całkiem innej roli. Jest spikerem sportowych widowisk na hali MOSiR w Krośnie. Imprezę morsów poprowadził po raz pierwszy. - Organizatorzy, Kazimierz i Renata, poprosili mnie o pomoc. Oni włożyli w to przedsięwzięcie wiele godzin pracy i całe serca. Trudno odmówić ludziom z taką pasją - podkreśla Żdan.

Antkiewicz po wszystkim odetchnął z ulgą. Na chwilę. Bo morsom się w Solinie spodobało. Więc już szykuje przyszłoroczny zlot.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24