Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Góro, jeszcze tu wrócimy

Władysław Borowiec
Prowadzi Kazek, za nim wspina się Artur.
Prowadzi Kazek, za nim wspina się Artur. Fot. Władysław Borowiec
Dziennikarz Nowin z rzeszowskimi alpinistami wyruszył na Matterhorn. Ta góra pochłonęła już ponad 400 ofiar!

- Do trzech razy sztuka, może tym razem uda nam się - mówił kilkanaście dni temu w rzeszowskim radiu Artur Kochanek. I wyruszył z nami na Matterhorn. Najpiękniejszy szczyt w Europie, a może nawet w świecie. Ale jakże groźny!

Kochanek jest jednym z wielu alpinistów, którzy chcą pokonać Matterhorn. Ale jest pewna różnica. Kochanek ma… 76 lat (słownie: siedemdziesiąt sześć).

To ma być jego trzecie podejście. Dwa lata temu wraz z Kazimierzem Czabanem i Stanisławem Łaskawskim musieli uznać wyższość góry, która skryła się za chmurą deszczu i śnieżycy.

- Wcześniej, kilka lat temu, też musiałem się wycofać, bo było załamanie pogody i dalsza wspinaczka groziła śmiercią - wspomina Kochanek.

Śmiertelna góra

Ludzie w jego wieku mają problemy z wejściem po schodach na pierwsze piętro. Tymczasem on pięć lat temu wraz z Czabanem zdobył Mount Blanc (4808 metrów n.p.m.). Na swoim wspinaczkowym koncie ma też Marmoladę (3343 m n.p.m.), najwyższy szczyt Dolomitów, leżący w północno-wschodniej części Włoch oraz najwyższy szczyt Austrii - Grossglockner (3797 m n.p.m.), gdzie niedawno w szczelinie lodowca zginęło dwóch Polaków, a trójka ich towarzyszy została ciężko ranna.

Matterhorn uchodzi nie tylko za najpiękniejszą górę, ale także za najbardziej "śmiertelną". Ma na swoim śmiertelnym koncie ponad 400 osób. W tym roku zginęło tam trzech Polaków.

Matterhorn czyli Czerwinia

Matterhorn: 4478 m n.p.m. Szczyt alpejski na pograniczu Włoch i Szwajcarii. Po raz pierwszy zdobyty 14 lipca 1865 r. (najpóźniej zdobyty szczyt w Europie). Na wierzchołku stanęli członkowie 7-osobowej grupy alpinistów pod dowództwem Edwarda Whympera. Podczas zejścia zginęło cztery osoby spadając w przepaść. Do tej pory szczyt pochłonął już ponad 400 osób. 20 lipca podczas schodzenia ze szczytu zginął ks. Zbigniew Antosz, notariusz Kurii Diecezjalnej w Zamościu.

Ruszamy. Kochanek, Czaban i ja. Miała nas być czwórka, ale Staszek Łaskawski uległ wypadkowi samochodowemu i nie może się wspinać. Z trójki tylko ja nie mam dorobku wspinaczkowego w wysokich górach, a ostatni raz wspinałem się w Tatrach ponad 20 lat temu.

Po trzydziestu godzinach bezustannej jazdy samochodem, dojeżdżamy do Czerwini, włoskiego miasteczka na granicy ze Szwajcarią. Czerwinia, to także włoska nazwa Matterhornu, który góruje nad miasteczkiem. Cały świat nazywa Matterhorn Matterhornem, tylko Włosi uparli się nazywać go Czerwinią.

Uratuje nas helikopter

Okazuje się, że tańsze hotele są pozajmowane, a jedyne wolne miejsca kosztuje 50 euro od osoby. Dla nas za drogo. Z ekskluzywnych wydatków stać nas tylko na… ekskluzywne ubezpieczenie, kosztujące 140 złoty od osoby na okres wspinaczki. Ekskluzywność polega na tym, że gdyby nam się coś stało, to przyleci po nas ratunkowy helikopter.

Zmęczeni długa podróżą postanawiamy przenocować w śpiworach na świeżym powietrzu. Namiotu nie chcę się nam rozbijać. Opatuleni w kurtki i śpiwory zerkamy na widoczny w świetle księżyca szczyt Matterhornu. W nocy budzi na zimna mgła i pełzające po twarzy ślimaki. Temperatura jak na razie jest dodatnia.

Pierwszy biwak śniadaniowy postanawiamy zrobić dwieście metrów wyżej naszego noclegu, już w drodze na Matterhorn. Wspinaczka z całym sprzętem wykaże jaką mamy kondycje i będzie pierwszym etapem aklimatyzacji.

Jako że dźwigamy i sprzęt wspinaczkowy i odzież zimową, na wymyślne jedzenie już nie ma miejsca. Suszone wędliny, czekolady, energetyczne batoniki i herbata - to będzie nasze menu na najbliższe dni. Po śniadaniu, by nabrać kondycji i uzupełnić sprzęt, wraz z Arturem schodzimy do miasteczka. W nocy marzły mi ręce i postanowiłem kupić cieplejsze rękawice. W alpejskim miasteczku ceny też alpejskie. Artur kupuje czekan za 75 euro, a ja rękawiczki za 50.

[obrazek3] Władysław Borowiec, dziennikarz Nowin, pod lodowcem.Świstak nie daje pospać

Po południu wyruszamy w stronę pierwszej bazy. To baza Abrucci, znajdująca się na wysokości 2 tys. metrów. Wiedzie do niej uciążliwy szlak turystyczny. Objuczeni ciężkimi plecakami, krok po kroku zmierzamy pod górę. Pomocne okazują się w takiej wędrówce kijki trekingowe.

Po kilku godzinach docieramy do nieczynnej na razie bazy dla alpinistów i turystów ekstremalnych. Pracujący tam robotnicy zgadzają się, byśmy przenocowali w stojącym obok składziku rur. Nie ma w nim ani okien, ani drzwi. Ale mamy dach nad głową. W nocy budzą nas dobiegające z kąta hałasy. Czy to świstak? A może jakieś inne zwierze...

Przez noc szron pokrył rachityczną trawę porastającą podejście na szczyt, ale pogoda zapowiada się dobra. Część niepotrzebnego sprzętu zostawiamy w Abrucci. Po drodze czeka nas jeszcze jeden nocleg, więc najważniejsze są ciepłe ubrania i kuchenki gazowe do grzania wody. Wyżej temperatura będzie minusowa. Nie zapominamy o nasmarowaniu twarzy kremem z odpowiednim filtrem. Na lodowcu, na tej wysokości słońce będzie mocno operowało.

- Gdy schodziłem z Mount Blanc, to zeszła mi… skóra z twarzy - wspomina Czaban. - Nie nakremowałem się i całkiem odparzyło mi twarz. Miałem darmowy lifting, tyle że bardzo bolesny.

W górę bez asekuracji

Krok po kroku pokonujemy wysokość. Na razie nie jest stromo, ale po skalnym złomowisku trudno się wspina.

Matterhorn tylko pozornie jest łatwy do zdobycia. Czyha tu wiele niebezpieczeństw. Przede wszystkim załamania pogody. Grozi to zabłądzeniem, odpadnięciem od ściany bądź wyziębieniem. Innym niebezpieczeństwem są spadające kamienie.

Góra niemal na całej wysokości kruszy się i odpada pod wpływem erozji, wiatru i różnicy temperatur. Trudno jest wbijać haki, bowiem nie trzymają się w tych ruchomych skałach. My nie stosujemy haków, ani nie zakładamy stanowisk asekuracyjnych. Nie używamy nawet asekuracji lotnej, kiedy to wspinacze są połączeni liną i wzajemnie się ubezpieczają.

- Lepiej się nie wiązać, bo gdy jeden się potknie, ściągnie drugiego w przepaść - tłumaczy Artur. - A tak, to spadnie tylko on.

Po kilku godzinach mozolnej wspinaczki docieramy do lodowca. Nie wygląda dobrze, jest popękany, pełen szczelin. Mamy raki i czekany, ale nie decydujemy się na pokonanie lodowca w poprzek.

- Ja, przy mojej wadze 100 kilogramów plus 20 wagi plecaka, nie wchodzę, bo polecę w szczelinę, a potem zjadę na sam dół - argumentuje Kazik Czaban.

[obrazek4] Kozice spotkane na wysokości 2800 metrów n.p.m. Niżej widać, że pogoda się psuje. (fot. Fot. Władysław Borowiec)Nadciągają chmury

Postanawiamy obejść lodowiec wspinając się wzdłuż niego po stromych ścianach. Wydłuży nam to drogę, ale rzeczywiście lodowiec nie wygląda zachęcająco.

Niepokoi nas też brak lin, które powinny być umieszczone wzdłuż trasy lodowca. Powinny być, ale nigdzie ich nie widać. Po godzinie wspinaczki zauważamy pogięte metalowe słupki. Najprawdopodobniej lawina zmiotła zabezpieczające liny wraz z przytrzymującymi je słupkami. Bez nich droga staje się jeszcze niebezpieczniejsza.
Jakby tego było mało, coś niedobrego dzieje się z pogodą. Pojawiają się chmury, a szczyt ginie w ciemnej mgle. Na wysokości około 2800 metrów napotykamy kozice. Przyglądają nam się nieruchome niczym posągi. To my tutaj jesteśmy intruzami.

Lecą kamienie

Omijając lodowiec wchodzimy niemal w pionową ścianę. Prowadzi Kazek, szukając w miarę bezpiecznej drogi. Co chwila słychać spadające kamienie, na szczęście nad nami mamy lekki okap skalny i jeżeli nawet coś poleci, to powinno nas ominąć.

Od dawna mamy nałożone kaski, które mają działanie bardziej psychologiczne niż zapobiegawcze w przypadku uderzenia dużego głazu. Wspinaczka robi się coraz bardziej niebezpieczna. Jest coraz bardziej stromo, a gęsta mgła sprawia, że nic nie widać na kilka metrów.

Wspinamy się stosując zasadę "trzech punktów", czyli ciągły kontakt ze ścianą dwóch nóg i co najmniej jednej ręki. Dodatkowo wspinaczkę utrudnia mi dyndający z przodu aparat fotograficzny. Sam nie mogę go przepiąć. Podchodzę do Kazka, który mocuje go z tyłu plecaka. I tak w takich ekstremalnych warunkach nie odważę się pstrykać zdjęć.

Jest coraz ciemniej. W ścianie tkwimy już 8 godzin. Nie widać przejścia wiodącego do szczytu. Zbliżamy się do spływającej z góry siklawy. Nie sposób jej ominąć, trzeba przez nią przejść. Kazek idzie dalej szukając jakiegoś wejścia na szczyt. Sadząc z ukształtowania terenu, pokonaliśmy wysokość 3400 metrów. Oblewany przez potok z siklawy marznę i czekam na Kazika. Wraca z nietęgą miną. Wyjście może i jest, ale bardzo niebezpieczne i byłyby trudności z zejściem.

Jeszcze tu wrócimy

- Co robimy? - pytam. Prawą ręka, na której głównie się podciągam, bo lewą po wypadku mam słabszą, drętwieje mi w skurczu. Do tego jestem mokry, bo utknąłem w strumieniu siklawy.

- Wracamy - decyduje Kazik. - Pogoda "siada" i możemy utknąć w ścianie bez możliwości przyczepienia się i zanocowania.

Dwa lata temu Artur, Kazek i Staszek, właśnie podczas załamania pogody utknęli i musieli nocować w szczelinach i małej grocie skalnej. Tym razem doszliśmy wyżej, a ściana jest niemal pionowa i żadnej nadziei na łagodniejsze podejście. Do tego brak widoczności na odległość kilku metrów.

Odwrót jest dużo trudniejszy niż wspinaczka. Nie widać, gdzie postawić stopę i można polecieć kilkaset metrów. Wiele wypadków śmiertelnych miało miejsce właśnie trakcie odwrotu. Skurcz przedramienia staje się coraz bardziej dokuczliwy.

- Lewa stopa dwadzieścia centymetrów w dół, dla prawej masz próg pół metra niżej - instruuje mnie Artur. Zejście przeciąga się w godziny. W końcu schodzimy do szarego jęzora lodowca. Pogoda coraz paskudniejsza. Gratulujemy sobie, że zdecydowaliśmy się na odwrót. Mogliśmy utknąć w ścianie na zawsze.

- To była moja najbardziej niebezpieczna wyprawa - przyznaje Artur Kochanek po zejściu do bazy w Abrucci. A wspina się już… 60 lat.

Schodząc do Czerwini oglądamy się i mówimy Matterhornowi "do zobaczenia". Jeszcze tu wrócimy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24