Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gruzini uciekali do lepszego świata

Krzysztof Potaczała
Wiktor nie zgodził się na zdjęcie. Szota - tylko z zasłoniętą twarzą.
Wiktor nie zgodził się na zdjęcie. Szota - tylko z zasłoniętą twarzą. KRZYSZTOF POTACZAŁA
- Do Gruzji wrócić nie możemy. Tam czeka nas kula w łeb - mówią imigranci. W Bieszczadach od śmierci dzieliły ich minuty

Szota leżał nieruchomo w śniegu. Powoli zamarzał patrząc błędnym wzrokiem na wieczorne niebo. W myślach zmówił modlitwę. I wtedy usłyszał głos: - Ty kto? - Gruzin... - Ja też Gruzin.

Można rzec, że w piątek, 21 grudnia, w Bieszczadach zdarzył się cud. Bo jak inaczej nazwać to niezwykłe spotkanie dwóch uciekinierów, którzy szli tą samą przemytniczą trasą, w tym samym czasie, lecz nic o sobie nie wiedzieli? Jak pojąć, że natrafili na siebie w momencie, kiedy jeden żegnał się już ze światem, a drugiego wkrótce czekało to samo?

Szota ma 43 lata, siwe włosy i metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Chłop jak tur, a nie podołał górom. Siły go opuściły, zaczął błądzić, nogi odmówiły posłuszeństwa.

Wiktor ma lat 40, metr osiemdziesiąt, nie wygląda na siłacza, ale zachował w tej szaleńczej wędrówce więcej energii. On zadzwonił po pomoc, ale to Szota dał mu telefon. Życie zawdzięczają sobie nawzajem.

Stłumiony zryw

Co skłoniło dwóch mieszkańców Tbilisi, do opuszczenia domów? I dlaczego zdecydowali się forsować ukraińsko-polską granicę zimą, kiedy najtrudniej ją pokonać?

- Do wiosny mógłbym nie doczekać - mówi Wiktor. - W Gruzji znalazłem się na liście najbardziej znienawidzonych opozycjonistów, wobec których zaczęto stosować represje.

W listopadzie w Tbilisi przeciwko prezydentowi Micheilowi Saakaszwilemu demonstrowały dziesiątki tysięcy osób zarzucając mu nadużycia władzy, łamanie swobód obywatelskich i wolności słowa.

- Ewidentnie dążył do dyktatury - opowiada Wiktor. - Kiedy ludzie wyszli na ulice, Saakaszwili wysłał policję, która brutalnie rozpędziła tłum.

Setki demonstrantów wsadzono do więzień, ogłoszono stan wyjątkowy. Zniesiono go po tygodniu, kiedy prezydent zgodził się na przeprowadzenie w styczniu 2008 r. przedterminowych wyborów prezydenckich. Saakaszwilego namówił do tego m.in. Lech Kaczyński.

Rany od kul i noża

W tym roku funkcjonariusze BOSG zatrzymali na zielonej granicy prawie pół tysiąca nielegalnych imigrantów. Wśród nich dominowali Wietnamczycy i Mołdawianie, byli też obywatele Sri Lanki, Pakistanu, Czeczenii, Gruzji oraz Ukrainy.

Wiktor przesiedział za kratami dwa tygodnie. Nie pierwszy raz. Już wcześniej, za opozycyjną działalność, trafiał do celi.

- Byłem kamerzystą w niezależnej stacji telewizyjnej. Pokazywaliśmy to, co oficjalne media starały się ukryć. Na rozkaz prezydenta stację zamknięto. Po listopadzie zarekwirowano mi samochód i wyrzucono z mieszkania. Tak się w Gruzji postępuje z niepokornymi.

Szota demonstrował wykrzykując swoje niezadowolenie pod siedzibą parlamentu. Podczas największych zamieszek policja pałowała tłum, strzelała gumowymi pociskami.

- Cztery ciosy, chyba nożem, dostałem w plecy - Szota ściąga szpitalną piżamę i odsłania poranione ciało. - Śladów po kulach jest jedenaście, o tu, na udach i łydkach.

Nie pamięta, w którym momencie zawieruchy stracił przytomność. Obudził się, gdy wieziono go okratowaną ciężarówką.

- W celi 6 na 3 metry siedziało stłoczonych 60 ludzi - wspomina. - Smród, krzyk i strach, co z nami zrobią. Przychodził strażnik i pojedynczo wywoływał na przesłuchanie. Tam też mi dołożyli. Straszyli, że wszystko zabiorą. Przyrzekłem sobie, że jak tylko wyjdę, ucieknę na Zachód. Z papierami politycznie podejrzanego nigdzie nie znalazłbym pracy, a z żebrania żyć nie chciałem.

Droga do wolności

[obrazek3]Wiktor jest kawalerem, nic go w Gruzji nie trzymało. Chciał przedostać się na Słowację, do znajomych, a stamtąd do Hiszpanii, gdzie mieszka jego brat.

- Gdybym wierzył w demokratyczne zmiany w ojczyźnie, pewnie bym został. Ale styczniowe wybory zostaną sfałszowane, a Saakaszwili znów zatriumfuje.
Wiktor sprzedał wszystkie zbędne do podróży rzeczy. Wziął gruby skórzany płaszcz, kilka swetrów, kalesony i dwie czapki. Dotarł do ukraińskiego Użgorodu, później przekroczył granicę ze Słowacją.

- Przyjaciel poradził, żebym próbował przedostać się do Polski, bo tam mogę otrzymać azyl. - opowiada. - Wieczorem autem zawieziono mnie pod ukraińską granicę. Przewodnikowi dałem 2 tysiące dolarów. Pokazał, którędy mam iść...

W tym czasie z Gruzji uciekał Szota. W Tbilisi dogadał się z kierowcą TIR-a. Za kilkaset dolarów dojechał aż pod Lwów. Złapał okazję i wysiadł w Użgorodzie.

- Skontaktowałem się z ludźmi, którzy zgodzili się przerzucić mnie do Polski. Po zmroku zawieźli do lasu i wskazali kierunek marszu.

Szota miał ze sobą torbę z ubraniami i żywnością. Na sobie - kilka warstw ubrań, długi zimowy płaszcz, podwójne rękawice.

- Starałem się jak najlepiej zabezpieczyć przed mrozem. Wiedziałem, że będzie zimno, a wędrówka może trwać wiele godzin. Ma głowie, oprócz czapki, miałem bawełnianą chustę, która chroniła twarz od wiatru.

Szlakiem Kamisy D.

Wiktor i Szota szli prawdopodobnie jedną trasą, z tym że ten drugi rozpoczął swój marsz nieco wcześniej. Od ukraińskiej strony prowadzi przez las ścieżka, z której korzystają nielegalni imigranci.

- Mnie przewodnicy kazali ściśle się jej trzymać - zdradza Szota. - Powiedzieli, że jak przejdę trzy wzniesienia, będę już w Polsce.

Mężczyźni nie mieli mapy ani kompasu. Podobnie jak Czeczenka Kamisa Dżamaldinow, która we wrześniu z czworgiem dzieci wędrowała tym szlakiem. W górach zmarły z wycieńczenia jej trzy córki, cudem ocalała tylko ona i jej 2,5-letni synek.

Gruzini słyszeli o tragedii tej kobiety. Dlaczego więc zdecydowali się iść szlakiem o złej sławie, zostawieni przez ukraińskich przewodników, tak jak Kamisa, na pastwę losu?

- Wierzyłem, że dam radę, nie byłem obarczony dziećmi - mówi Wiktor, a Szota milcząco potakuje. - Coś zaczęło mi się plątać już po polskiej stronie. Widziałem światła, chyba domów, ale byłem tak osłabiony, że zamiast się do nich zbliżać, to się oddalałem.

Kiedy Wiktor błądził po pustkowiu, Szota leżał na śniegu zwinięty w kłębek. Nawet gdyby miał w torbie termos z gorącą herbatą (a nie miał), to i tak by się nią nie rozgrzał. Nie czuł już rąk ani nóg i z każdą kolejną sekundą ubywało mu świadomości. I wtedy na Szotę naszedł Wiktor.

- Prawie się o niego potknąłem - opowiada. - Z trudem wyszeptał, że jest Gruzinem i wskazał kieszeń, w której miał telefon komórkowy. Wystukałem pierwszy numer, który przyszedł mi do głowy. Zgłosił się mężczyzna. Opowiedziałem mu, gdzie się znajdujemy, że w pobliżu jest słupek graniczny nr 116 i żeby nam pomógł, bo długo już nie wytrzymamy.

Pół godziny od śmierci

O godz. 18 dyżurny Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie odebrał telefon. Anonimowy głos informował: - W górach walczy o życie dwóch nielegalnych imigrantów.

Dzwoniący nie podał nazwiska i szybko się wyłączył, wiadomo tylko, że jest mieszkańcem Rzeszowa.

Policjant powiadomił GOPR i Straż Graniczną.

- Po numerze słupka od razu wiedzieliśmy, że Gruzini są w masywie Wołkowego Berda - relacjonuje Hubert Marek, ratownik GOPR w Ustrzykach Górnych. - Aż mnie zmroziło, bo trzy miesiące wcześniej w tym samym rejonie odnaleźliśmy Kamisę...

Gdy dotarli do imigrantów, ci byli już jedną nogą w zaświatach. Szocie buty przymarzły do stóp, temperatura zmierzona pod pachą wskazała ledwie 33 stopnie, prawie nie reagował. Przytomność zaczął tracić także Wiktor.

- Gdybyśmy ich znaleźli pół godziny później, już by nie żyli - twierdzi Hubert Marek.

21 grudnia w Bieszczadach było 12 stopni mrozu. Śniegu - 15 cm, przedzieranie się przez zalesiony i poprzecinany potokami teren musiało wyczerpać Gruzinów.

- Dużo zależy od indywidualnej odporności i kondycji, ale marsz zimą zawsze jest niebezpieczny - tłumaczy Wiesław Gucwa, lekarz oddziału intensywnej terapii szpitala w Sanoku, współpracownik GOPR. - W nogach tworzą się zakwasy, każdy kolejny krok jest wyzwaniem. Kiedy człowiek nie ma siły iść, jego organizm szybko się wychładza, zwłaszcza gdy ubranie jest przemoczone.

Wiktor i Szota trafili do szpitala w Ustrzykach Dolnych. O życie starszego lekarze walczyli prawie dwie doby. W tym szpitalu we wrześniu przebywała Kamisa z synkiem. Nieopodal, w przyszpitalnym prosektorium, leżały ciała jej córeczek.

Pomóż nam, Polsko

W ostatnim budynku w Wołosatem, najbliżej ukraińskiej granicy, mieszka Krzysztof Krysta, strażnik Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Od lat obserwuje, jak Wietnamczycy, Gruzini czy Mołdawianie próbują przedostawać się górami do Polski. Każdy z nich popełnia ten sam błąd.

- Wydaje im się, że to blisko, bo tak wygląda na mapie, ale w rzeczywistości trzeba przedzierać się górami wiele kilometrów - wyjaśnia. - Biorąc pod uwagę surowe warunki klimatyczne i fakt, że uciekinierzy idą najczęściej bez przewodników, mało komu się udaje.

Jeśli nawet takiemu imigrantowi sprzyja los i zdoła dotrzeć do Wołosatego albo Ustrzyk Górnych, tu swoją wędrówkę kończy.

- Bieszczady są tak usiane strażnicami, że niepodobna, by obcy nie został zauważony - twierdzi Krysta.

Co na to Wiktor i Szota? - Nam się nie powiodło, ale za nami pójdą inni. Dziś, może jutro, zimą albo wiosną. Człowiek pragnący wolności nie patrzy na żadne niebezpieczeństwo.

Gruzini poproszą o przyznanie statusu uchodźców.

- Dadzą, będziemy wdzięczni. Nie dadzą, spróbujemy jeszcze raz. Do Gruzji nie wrócimy. Za ucieczkę czeka nas kula w łeb.

Imiona bohaterów tekstu na ich prośbę zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24