Marcin mieszka w Kolbuszowej. Teraz zakłada własną firmę i z uśmiechem wspomina pobyt w Londynie sprzed dwóch lat. Przez trzy miesiące przemierzał brytyjską stolicę... rikszą. - Poprawiłem angielski, i patrzę teraz na świat trochę z innej perspektywy - mówi dzisiaj - To prawda, że podróże kształcą.
Jak trafiłem do Londynu?
Kiedy otwarły się granice, razem z bratem i kuzynem postanowiliśmy gdzies pojechać. W lipcu 2004 r. po czterdziestu godzinach w autokarze wysiedliśmy w Londynie.
Zamieszkałem z kolegą, który był rikszarzem już kilka miesięcy. Opowiadał, jak fajnie spędził dzień, z kim się spotkał i co widział - wspomina Marcin, który w tym czasie był pomocnikiem mechanika w londyńskim garażu i wymieniał sprzęgła w samochodach. - Kolega przedstawiał te riksze, jakby to była zabawa, nie ciężka praca.
Australijski chrzest bojowy
- Postanowiłem spróbować. Pierwszy dzień był dość trudny. Wiozłem dwie rosłe Australijki trasa z Elephant Castle do Nothing Hill Gate. Kobiety były słusznych rozmiarów i wagi, riksza ważyła 80 kilogramów, a ja nie siedziałem na rowerze od kilkunastu lat. Myślałem, że nie dam rady. Pomógł kolega, popychając mnie swoją rikszą pod górkę - Przez tydzień miałem zakwasy, ale nie żałowałem, bo praca rzeczywiście przypominała niekończącą się imprezę.
Dopasuj się do rytmu miasta
Australijki razem z koleżankami wynajęły riksze na wieczór panieński. Woziliśmy je pół nocy od pubu do pubu. Niestety, ciągle zmieniały kierunek, pięć riksz nagle zawracało w pół ulicy i powoli sunęło w kierunku innego lokalu.
- Zacząłem uczyć się ulic, zwłaszcza w turystycznej części Londynu, głównie na West End, czyli w okolicy Big Bena, katedry Westminster, pałacu Buckingham i London Eye. Jak? Po prostu sam jeździłem rikszą po okolicy, czasem trafiał się klient, a ja nabierałem wprawy.
Turyści, wbrew pozorom, nie byli głównymi pasażerami Marcina i jego kolegów. Chętniej z rikszy korzystali rodowici londyńczycy. - Po prostu woziłem ich, kiedy imprezowali. Podczas deszczu i w środku tygodnia nie było co wyjeżdżać, więc sam siedziałem w pubach.
Grunt to dobra zabawa
Życie zaczynało się w piątek po południu. - Bywałem w takich zakamarkach, w które zwykły turysta albo nie trafi, albo zawróci na przykład na widok dwóch gejów przebranych w stringi i górną cześć rzymskiej zbroi - śmieje się Marcin. - Ale tak było tylko na bocznych uliczkach w Soho, czyli w dzielnicy uciech. Trafiałem w takie miejsca, kiedy kazali się tam wieźć klienci albo jak sam zabłądziłem.
Marcin szybko zrozumiał, że riksza to dla pasażera nie tyle środek transportu, co sposób na przygodę. - To chyba było wtedy, kiedy zamieniliśmy się z klientem miejscami. Później, jak byłem zmęczony, po prostu mówiłem, że potrzebują chwili na złapanie oddechu. Zatrzymywałem się albo klienci sami deklarowali się, że spróbują jak ciągnie się rikszę.
Na trawniku nie ma psich niespodzianek
- Zaskoczenie? Złapałem gumę i szybko zmieniłem koło, trwało to może z dziesięć minut. Klient patrzył z otwartą buzią, pytał, czy mam uprawnienia do wymiany koła i na koniec dał mi jeszcze napiwek. Ale w Anglii tak już jest, że ludziom wystarcza, kiedy znają się na jednej rzeczy. Pozostałe powierzają odpowiednim fachowcom.
- Podoba mi się w Londynie. Choć ruch jest po lewej stronie, to wszystkie skrzyżowania są przemyślane i trudno skręcić źle. Ludzie jeżdżą w mieście z taką prędkością, jaka w danym miejscu obowiązuje, a jak trzeba zawsze są gotowi się zatrzymać. Riksze wszyscy traktują jak rower, można jeździć po pasach ruchu dla autobusów a nawet wjechać na trawnik. I nigdzie nie widziałem napisu szanuj zieleń. Trawniki są po to, żeby na nich odpocząć, usiąść, pospacerować a jak trzeba to pojeździć rowerem.
Z bobsami lepiej nie zadzierać
- Policjant, dziwna sprawa, to sympatyczny facet, z którym można w każdej chwili pogadać jak z sąsiadem, zapytać o pomoc, o drogę. Widziałem też policję w akcji.
Ktoś próbował awanturować się z patrolem. Nagle jak spod ziemi wyrosło pięciu kolejnych policjantów, chwilę później było ich już dziesięciu. Awanturnik błyskawicznie trafił do radiowozu i wszystko ucichło. Ulicę znowu wypełnił kolorowy tłum.
Funt prądu poproszę
Po tygodniu od przeprowadzki do Londynu w mieszkaniu Marcina zgasło światło. - Kolega mówi, żebym skoczył do sklepu kupić prądu za dychę. Co? A ten wyciąga kartę ze skrzynki przy bezpiecznikach i mi podaje. Trzeba doładować.
Potem wszystko zrozumiałem. Za prąd i wodę w niektórych mieszkaniach nie płaci się rachunków. To działa jak telefon na kartę, w sklepie możesz sobie doładować specjalny klucz za tyle, ile masz. Jak nie masz, to się nie myjesz albo nie palisz światła i nie oglądasz telewizji. Anglicy podobno wpadli na ten pomysł, bo mieszkańcy kolonii brytyjskich, kiedy przeprowadzali się do Anglii, "zapominali" płacić rachunki w komunalnych mieszkaniach.
Po trzech miesiącach Marcin z bratem i kuzynem wrócili do domu. - Jak jechałem rowerem, ciągnęło mnie do lewej krawędzi -wspomina ze śmiechem - A w sklepie, w pierwszym tygodniu po powrocie, z rozpędu zapytałem o coś ekspedientkę po angielsku. Ludzie w kolejce dziwnie się na mnie patrzyli. Wspomnienia to prawie jedyna pamiątka z Londynu, podczas awarii komputera przepadły prawie wszystkie zdjęcia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Blanka weźmie udział w "TzG"? Krótki komentarz jest bardzo wymowny
- Golec posyła gorące spojrzenia rozgogolonej Roksanie Węgiel. Mina jego żony to hit!
- Andrzej Sołtysik przeszedł na islam! Oto, co potem zrobił z chrztem własnego dziecka
- Co się dzieje z Margaret? Oko czerwone, krzyż na piersi... Niepokojące!