Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak złoty Węgier Rzeszowa nie podbił

Tomasz Szeliga
3 maja 1994 roku, na stadionie Wawelu Kraków przy okazji meczu oldbojów Polska – Węgry Nandor Hidegkuti (z prawej) spotkał się z Orestem Lenczykiem, swoim asystentem z czasów pracy w Stali Rzeszów.
3 maja 1994 roku, na stadionie Wawelu Kraków przy okazji meczu oldbojów Polska – Węgry Nandor Hidegkuti (z prawej) spotkał się z Orestem Lenczykiem, swoim asystentem z czasów pracy w Stali Rzeszów. Stefan Szczepłek
W Stali Rzeszów pracował ktoś, kto w piłkę grał nie gorzej od Leo Messiego. Niewielu o tym pamięta.

NANDOR HIDEGKUTI

NANDOR HIDEGKUTI

...(właściwie Kaltenbrunner) urodził się 3 marca 1922 roku w Budapeszcie. Był jedną z gwiazd złotej węgierskiej jedenastki - drużyny, która na początku lat 50. XX wieku zapoczątkowała nową erę w futbolu. Niepokonanej przez cztery lata, ogółem w 32 kolejnych meczach! Do legendy przeszły zwycięstwa Węgier nad Anglią - 6-3 w Londynie jesienią 1953 roku i 7-1 w Budapeszcie kilka miesięcy później.
Mistrz olimpijski z Helsinek (1952), wicemistrz świata (1954), wybitny strzelec i genialny drybler. Pytany o najlepszych piłkarzy, których spotkał na boisku, odpowiadał: bramkarz - Gyula Grosics, obrońca - Djalma Santos, pomocnik - Jozsef Bozsik, napastnik - Ferenc Puskas.
O jego śmierci, 14 lutego 2002 roku, poinformowały wszystkie najważniejsze media sportowe świata, a poważne brytyjskie gazety wydrukowały obszerne wspomnienia.

Jesienią 1953 roku futbolowy świat wstrzymał oddech - Węgrzy upokorzyli na Wembley niepokonanych u siebie Anglików, trzy z sześciu goli strzelił Nandor Hidegkuti. Dwadzieścia lat później bohater niezwykłego meczu został trenerem Stali Rzeszów. I poniósł klęskę.

Był jedną z gwiazd Aranycsapat - złotej węgierskiej jedenastki, prawdopodobnie najlepszej piłkarskiej drużyny XX wieku. A już na pewno najlepszej spośród tych, które nie zdobyły mistrzostwa świata.

W bramce stał Gyula Grosics, w obronie grali Gyula Lorant, Jeno Buzanszky i Mihaly Lantos, w pomocy - Jozsef Bozsik i Jozsef Zakarias, w ataku Sandor Kocsis, Laszlo Budai, Nandor Hidegkuti, Zoltan Czibor i najsłynniejszy z nich Ferenc Puskas.

Kres zjawiskowej drużyny nastąpił w 1956 roku, po tym, jak sowieckie czołgi zdławiły budapeszteńską rewolucję. Ale Węgrzy mieli już za sobą jeden dramat - dwa lata wcześniej przegrali w finale mistrzostw świata z Niemcami. W meczu, który przeszedł do historii pod nazwą "Cudu w Bernie".

Dla rządzących krajem komunistów, wykorzystujących istnienie złotej jedenastki do celów propagandowych, to był cios. Piłkarze wracali do domów chyłkiem, pod osłoną nocy. Sugerowano, że sprzedali mecz za kilka mercedesów. Bramkarza Grosicsa oskarżono o zdradę i szpiegostwo. Do dziś żyje jeszcze tylko on i Buzanszky, który nie tak dawno odwiedził Warszawę.

Polskie korzenie

Hidegkuti dorastał w ubogiej dzielnicy Budapesztu, ale pochodził z arystokratycznej rodziny i naprawdę nazywał się Kaltenbrunner. Komuniści zmieniali jednak zawodnikom nazwiska na bardziej węgierskie.

- Trener Gustav Sebes nazywał się Scharenpeck i miał pochodzenie żydowskie. Puskas to Purczeld, Lorant - Lipovics, Budai - Bednarik, Lantos - Lendenmayer - przypomina Stefan Szczepłek, dziennikarz "Rzeczpospolitej", który w "Mojej historii futbolu" opisuje jak Sebes zagrał na nosie ideologom broniącym socjalistycznej ojczyzny przed burżuazją. - Polecił nakręcenie propagandowego filmu, na którym matka Hidegkutiego przedstawiona jest jako przodownica pracy w cegielni.

Mało kto jednak wie, że Hidegkuti posiadał wyraźny polski rodowód.
- W okolicach Warszawy byłaby jeszcze szansa na odnalezienie krewniaków w prostej linii - opowiadał tuż po przyjeździe do Rzeszowa, w styczniu 1972 roku. Miał wtedy 50 lat.

Chore piłki

- Zatrudnienie Hidegkutiego przez Stal było wielką sensacją - wspomina Orest Lenczyk, opiekun Śląska Wrocław, który w tamtym czasie został II trenerem rzeszowskiej drużyny. - Byłem zachwycony, że mogę pracować z moim idolem - podkreśla.

Hidegkuti nie był ani pierwszym, ani ostatnim Węgrem, po którego sięgały polskie kluby. Miał jednak najwspanialszą przeszłość.

Chcieli go Peruwiańczycy i Kolumbijczycy, Rzeszów był kierunkiem tylko trochę mniej egzotycznym. O wszystkim zadecydował więc przypadek.

- Stal ma w Budapeszcie dobrego "ambasadora" Franciszka Mrzygłoda, przyjaciela mojej rodziny. Gdy delegacja rzeszowian zetknęła się z Frankiem, szybko uzgodniliśmy szczegóły współpracy - tłumaczył polskim dziennikarzom Hidegkuti.

Przyznawał, że nie bez znaczenia były opinie innych węgierskich trenerów pracujących nad Wisłą. - Karoly Kontha przekonywał mnie, że w Stali nie brakuje zdolnych zawodników. O polskim futbolu dobrze mówili również Geza Kalocsay i Ferenc Szusza z Górnika Zabrze.

- Franek był tłumaczem Konthy, a potem Hidegkutiego, ale po polsku mówił słabo. Pamiętam, jak kazał nam wziąć na trening "chore piłki". Chwilę minęło, zanim domyśliliśmy się, że chodzi o piłki lekarskie - uśmiecha się Jan Domarski, który na początku lat 70. znajdował się u progu reprezentacyjnej kariery.

Nieznajomość języka oznaczała braki w komunikacji na linii trener - piłkarze - działacze. Bariera istniała od początku, a sam Hidegkuti niewiele zrobił, by skruszyć lody. Tak przynajmniej twierdzą jego dawni podopieczni.

Na bakier z dyscypliną

Stal była siódmym klubem w trenerskiej karierze Hidegkutiego. Z Fiorentiną sięgnął po Puchar Zdobywców Pucharów, z Gyor ETO wygrał mistrzostwo Węgier. Pierwszy raz drużyna z prowincji zagrała na nosie hegemonom z Budapesztu. W późniejszych latach z powodzeniem pracował w jednym z największych klubów Egiptu - Al-Ahly Kair. Jednak w Rzeszowie mu nie wyszło. Dlaczego?

Lenczyk: - Stal miała nazwiska, znacznie gorzej było z dyscypliną.
Domarski: - Graliśmy w ekstraklasie, ale niemal zawsze broniliśmy się przed spadkiem. W końcu, po 10 latach, zlecieliśmy.

Hidegkuti przygodę ze Stalą zaczął od porażki 0-2 z mistrzem kraju Górnikiem Zabrze w ćwierćfinale Pucharu Polski. Zakończył ligowym zwycięstwem 1-0 nad Polonią Bytom, klasycznym łabędzim śpiewem. Rzeszowianie zajęli w tabeli trzynaste, przedostatnie miejsce i razem z Szombierkami Bytom spadli do II ligi.

Słynnego Węgra i lojalnego wobec niego Lenczyka zwolniono.

- Na dwie kolejki przed końcem rozgrywek członkowie zarządu klubu zaprosili mnie na spotkanie i zaczęli wypytywać, co sądzę o pracy Hidegkutiego. Odmówiłem złożenia raportu i dostałem wypowiedzenie - wspomina Lenczyk, który jeszcze tylko raz, w 1994 roku w Krakowie, spotkał Hidegkutiego. - Bardzo się wtedy wzruszyłem - przyznaje.

Legendzie wybacza się więcej

Po spadku Stali ówczesny prezes klubu Stanisław Rusinek wygłosił formułkę pełną komunałów. "Nie uważamy, że główną winę ponosi Hidegkuti. Węgier nie spełnił wprawdzie oczekiwań, ale na porażkę złożyły się inne czynniki, przede wszystkim słabość naszej kadry w połączeniu z licznymi kontuzjami".

Jan Filipowicz z "Nowin Rzeszowskich" miał na ten temat inne zdanie. Pisał, że po odejściu trenera Konthy drużynie nie chciało się pracować, że część zawodników przywykła do łatwizny. Dostało się też działaczom. "Szwankuje organizacja. Nie widzi się spraw zespołu w perspektywie, tylko doraźnie. Z sezonu na sezon, z rundy na rundę, z meczu na mecz" - punktował redaktor.

Związany przez lata ze Stalą i rzeszowską piłką Stanisław Kocot, który wówczas pełnił funkcję związkowego trenera-koordynatora, przypomina, że jako pierwszy wieszczył tragedię.

- Zaraz na początku rundy zauważyłem, że z drużyną dzieje się coś złego. Poziom ligi nie był za wysoki, Stal spokojnie mogła się utrzymać, ale wyniki osiągała mizerne. Obserwowałem z boku zajęcia Hidegkutiego, uznałem, że popełnia błędy i zacząłem reagować.

W piśmie do działaczy Stali i Wojewódzkiego Komitetu Kultury Fizycznej poddawałem w wątpliwość trenerskie umiejętności Węgra. Zwracałem uwagę, że posiada wiedzę, tylko nie umie jej przekazać. Nikt nie zareagował. Bano się ruszyć legendarnego piłkarza.

Mordował biednych bramkarzy

Wielkość węgierskiej złotej jedenastki wynikała z połączenia unikalnych umiejętności zawodników z rewolucyjnym na owe czasy sposobem gry. W tej układance bohater naszej opowieści odgrywał niepoślednią rolę.

- Hidegkuti cofał się z ataku na środek pomocy, aby stamtąd kierować grą. Wbił trzy gole Anglikom nie tylko dlatego, że umiał to robić - tłumaczy Szczepłek.

W reprezentacji występował nieprzerwanie od końca wojny do 1958 roku. Żegnał się meczem z Walią podczas mundialu w Szwecji, gdzie narodziła się inna genialna drużyna - Brazylia z nastoletnim Pele. Hidegkuti strzelił dla Węgier 39 goli w 69 spotkaniach. Przeciwko Polsce zagrał dwa razy, na początku lat 50. Bratankowie potraktowali nas okrutnie. W Budapeszcie wygrali 6-0, w Warszawie 5-1.

Po przybyciu do Rzeszowa Hidegkuti zmienił metody treningowe. Jego drużyna miała grać w piłkę, a nie biegać po lasach i dźwigać ciężary.

To wersja Lenczyka, którego Węgier z miejsca obdarzył dużym zaufaniem. Ale obrońca Stanisław Skiba, dziś II trener Stali, tytanem pracy Hidegkutiego nazwać nie może.

- Lenczyk szedł z nami w teren, a Węgier w tym czasie spokojnie popijał kawkę. Z lubością urządzał za to trening strzelecki i mordował naszych biednych bramkarzy. O tak, technikę to on miał bajeczną! - zachwyca się Skiba.

Jan Domarski przyznaje, że Hidegkuti nie wkładał w zajęcia tyle serca, co jego poprzednik Kontha. - Przykro to stwierdzić, ale niewiele się od niego nauczyłem.

Skiba: - Już wtedy wiedziałem, że chcę być trenerem. Od Konthy pożyczałem węgierskie podręczniki, robiłem notatki. Przy Nandorze nie zapisałem ani jednej kartki. Jakiś dystans był między nami.

- Brakowało mu cierpliwości, strasznie się irytował, gdy któryś z nas nie potrafił powtórzyć ćwiczenia. A to nie było takie proste! Hidegkuti miał iskrę Bożą, przy nim byliśmy piłkarskimi wyrobnikami - dodaje.

Królewskie urodziny

Gdyby Hidegkuti urodził się pół wieku później, zostałby gwiazdą mediów i milionerem. Ale na początku lat 70., w szarym mieście robotników, nikt się nim specjalnie nie interesował.

W Stali Rzeszów nie zachowało się ani jedno zdjęcie Węgra! Lokalna prasa więcej miejsca poświęcała mocniejszej wówczas Stali Mielec oraz siatkarzom i koszykarzom Resovii. Mało tego - niniejszy tekst jest pierwszą (!) próbą przedstawienia losów słynnego Madziara w Rzeszowie.

Za granicą Hidegkuti to jednak ciągle był ktoś.
- Jechaliśmy pociągiem na obóz do Bułgarii i na każdej stacji ludzie mu "czapkowali". Zanim przybyliśmy na miejsce, Hidegkuti rozdał setki autografów. To było niesamowite! - przyznaje Stanisław Skiba.

Hidegkuti zrezygnował z tradycyjnego miejsca zgrupowania w ośrodku Metalowiec w Węgierskiej Górce na Żywiecczyźnie i zabrał drużynę do Velingradu. Górskiego zdroju niedaleko Płowdiw. To tam, w pilnie strzeżonych ośrodkach, do igrzysk olimpijskich przygotowywali się reprezentanci NRD.

Stal zagrała w Bułgarii pięć sparingów, ale starsi wiekiem, trzęsący szatnią piłkarze, głównie moczyli nogi w gorących źródłach i popijali miejscowy koniak.

Gospodarzy interesował tylko Hidegkuti, więc szefowie tamtejszego związku piłkarskiego zaprosili Węgra do Sofii, gdzie wyprawili mu królewskie przyjęcie z okazji 50. urodzin. Trenerowi towarzyszyli Lenczyk i kierownik sekcji Stali Kazimierz Rejewski, który z imprezy pamięta każdy szczegół. - Stół w kształcie piłkarskiego boiska uginał się pod ciężarem delicji i najlepszych alkoholi - uśmiecha się starszy pan.

- Restauracja nazywała się Czardasz. Muzyka była wspaniała - uzupełnia Lenczyk.

Trochę widział, gdzieś bywał

Człowiek, który upokarzał dumnych synów Albionu, zajął w Rzeszowie dwupokojowy lokal z kuchnią na osiedlu zamieszkanym głównie przez pracowników Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL. Z okien mógł "podziwiać" punktowce albo budynek domu kultury, perełkę socrealizmu. Jupiterów na stadionie Stali jeszcze nie zamontowano.

Miasto takie jak Rzeszów nie było zapewne naturalnym środowiskiem Hidegkutiego, choć raczej żyło mu się tutaj wygodnie.

- Mieszkałem po drugiej stronie ulicy, dość często się spotykaliśmy. Ale do lokali nie zaglądaliśmy, co najwyżej do restauracji Rzeszowska - opowiada 84-letni dziś Rejewski.

W bliższych relacjach z Hidegkutim pozostawał Lenczyk. - Wychodziliśmy na miasto w piątkę. Nandor z żoną, urodziwą kobietą, która przez jakiś czas mieszkała w Rzeszowie, ja z narzeczoną oraz tłumacz Franek.

W oczy rzucała się wysoka kultura osobista Węgra, ale też jego pewność siebie. Nosił się po europejsku.
- Był eleganckim, dystyngowanym mężczyzną. Nie tyle zarozumiały, ile świadomy swojej wielkości - wspomina Kocot.

- Dostojny - tak bym go opisał - dopowiada Skiba - Trochę świata widział, gdzieś bywał.
- Klasa facet - kwituje Lenczyk.

Drybling Hrabala

Wielbił go Bohumil Hrabal. W wieku 70 lat zgodził się na jedyny w swoim życiu wywiad-rzekę i zatytułował go - a jakże! - "Drybling Hidegkutiego".

"Chciałem złożyć hołd panu Hidegkutiemu, który potrafił w taki sposób uniezwyklić mecz za pomocą technicznych sztuczek z piłką na małym kawałku boisku, że nie tylko rywalom, ale przede wszystkim widzom zapierało dech" - tłumaczył słynny prozaik.

Hidegkutiego widział w akcji dwa razy podczas meczów Węgier z Czechosłowacją. "Kochałem futbol, byłem świetnym piłkarzem, kosztowało mnie to parę złamań. Hidegkuti i jego drybling na chustce do nosa był dla mnie wzorem" - podkreślał autor "Pociągów pod specjalnym nadzorem".

W listopadzie 2000 roku choremu na serce i płuca Hidegkutiemu pozwolono wyjść ze szpitala, by razem z cierpiącym na Alzheimera Puskasem mógł świętować rocznicę londyńskiego "meczu stulecia". Nandor Hidegkuti, pseudonim "Staruszek", żył jeszcze 27 miesięcy. Zmarł w wieku 79 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24