Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lwów: pociągnij za nos Nikifora

Antoni Adamski
Aby wrócić do Lwowa, trzeba Nikifora złapać za nos.
Aby wrócić do Lwowa, trzeba Nikifora złapać za nos. Fot. Antoni Adamski
Po udanej wycieczce do Lwowa, którą Nowiny zorganizowały wraz z biurem "Gromada" zapraszamy na kolejny wyjazd. Tym razem na trzy dni!
Kijów - miasto zlotych kopul

Kijów - miasto złotych kopuł

- Na pewno tu wrócimy - zapewniali uczestnicy naszej wycieczki do Lwowa, którą zorganizowaliśmy w ubiegły weekend.

Wielu z nich do Lwowa jechało po raz pierwszy. Może dlatego zgłosiło się tylu chętnych, że trzeba było podstawić dwa autobusy.

- Aby wrócić do Lwowa, trzeba pociągnąć Nikifora za nos - podpowiada uczestnikom Ryszard Truchanowicz z rzeszowskiej "Gromady", współorganizator wycieczki.

Pomnik Nikifora z patynowanego brązu spiżu stoi nieopodal kościoła Dominikanów. Malarz z wzniesioną do góry ręką coś ludziom tłumaczy, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Ludzie podchodzą, lekko wspinają się na palcach i chwytają Nikifora za nos, który od tych czułości jest tak wypolerowany, że aż błyszczy.

Nasi wycieczkowicze komentują: - Trochę wstyd, bo wygląda jak pijak.

- Lepsze pociąganie za nos, niż wrzucanie pieniędzy do jakiejś fontanny. Lwów staje się przez to oryginalny.

- Lwów i bez tego jest oryginalny. Chcę tu jeszcze raz przyjechać.

Bez problemu przez granicę

Wielu uczestników przyznaje, że przed odwiedzeniem Ukrainy powstrzymywały ich opowieści o tym, co dzieje się na granicy.

- Lepiej było za Związku Radzieckiego - słychać głosy w autobusie. - Wszyscy obowiązkowo wysiadali i przechodzili przez odprawę celną. Celnicy rewidowali prawie każdą torbę, dokładnie sprawdzali paszporty, ale kolejka posuwała się do przodu. Teraz można stać 4-5 godzin i nic. Trzeba siedzieć w autobusie zamiast zwiedzać Lwów. Cały program może się przez to zawalić.

Ale my granicę w Medyce przejeżdżamy szybko i sprawnie. W przelocie oglądamy pięknie rozkwitające drzewa słynnego przygranicznego lasku w Szeginiach. To tutaj tygodniami koczowali kierowcy czekający na odprawę. Za lasem ciągną się kilometrami pokryte czarnoziemem (niegdyś kołchozowe) pola. Za radzieckich czasów pola osłonięte były pasem drzew i krzaków, aby przejeżdżający nie mogli ocenić, jakie w danym roku będą plony. Dziś ta zieleń jest mocno przetrzebiona i służy turystom za toalety, bo najbliższe WC będzie we Lwowie.

Ach, te drogi

[obrazek3] Pomnik Adama Mickiewicza to tradycyjne miejsce spotkań. Tu zrobiliśmy zbiorowe zdjęcie naszej wycieczki.
(fot. Fot. Antoni Adamski)Mijamy Sądową Wisznię i Gródek Jagielloński, gdzie zmarł Władysław Jagielło. Do Lwowa wjeżdżamy ulica Gródecką.

Wycieczkowicze rozglądają się wokół. A jest co oglądać. Przy rondzie szkielet wielopiętrowego wieżowca. To podobno niedokończony i dziś niepotrzebny gmach Komitetu Wojewódzkiego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Budowniczych zaskoczyła zmiana ustroju. Obok nowe budynki. To, co niezbędne w kapitalizmie: banalny klocek hipermarketu Metro, a nieco dalej montownia Chevroleta (dawniej Daewoo). Lwów znany był z fabryki autobusów. Jeszcze kilka lat temu montowano wciąż ten sam, niezmieniony model z lat 50. Nowe egzemplarze prosto z taśmy można było eksportować na Zachód, gdzie za grube tysiące dolarów i marek kupiliby je kolekcjonerzy starych aut. Obecnie we Lwowie montowany jest daleko nowocześniejszy autobus indyjski.

Nagle autobus zaczyna kołysać się jak okręt. Wjeżdżamy na słynną wśród kierowców kostkę z czasów cesarza Franciszka Józefa. Czarny granit wypolerowany jest jak lustro od opon samochodowych. Niestety, w czasie wojny gąsienice czołgów wyżłobiły w kostce głębokie koleiny.

- Jakie my mamy w Polsce dobre drogi! - komentują wycieczkowicze.

- A nie można tej kostki zalać asfaltem?

- Nie można - odpowiada nasz pilot Tomasz Nachtman. - Trzeba ją zdjąć i ułożyć na nowo. Tak niedawno Czesi wyremontowali ulicę Łyczakowską, wywożąc w zamian za usługi drogowe zabytkowy bruk do Pragi.

Śmietana wprost z wiadra

Wycieczkę do Lwowa zorganizowaliśmy wspólnie w rzeszowskim Biurem Turystycznym "Gromada". Kolejna 3-dniowa wycieczka w dniach 4-6 lipca. Trasa Lwów i "Złota Podkowa Ziemi Lwowskiej". Zapraszamy.

Z daleka widać kopuły dworca głównego z 1900 r. Był wtedy największym i najnowocześniejszym w Europie. Starannie odremontowany kontrastuje z dworcem podmiejskim, obok którego przejeżdżamy. Przed wejściem - targ.

- Czym oni handlują? - pyta jedna z uczestniczek.

- Czym się da - odpowiada Nachtman. - Warzywami z przydomowych ogródków lub nabiałem od własnej krowy. Na przykład śmietaną, którą sprzedaje się wprost z wiadra. Potencjalny klient wkłada palec do śmietany, oblizuje i już wie, czy warto kupić. Ludzie żyją nie z pensji, lecz z przyzwyczajenia - jak powiedział jeden z Ukraińców. I oczywiście - z drobnego handlu.

Na wzgórzu zza drzew wyłania się lekka, koronkowa kopuła cerkwii św. Jura. To tutaj w rezydencji biskupów mieszkał Jan Paweł II w czasie pobytu we Lwowie.

- Podobno papież po matce miał domieszkę krwi ukraińskiej - mówi pan Tomasz. - Przyjmowany był na Ukrainie bardzo serdecznie. Także dlatego, że po ukraińsku mówił lepiej niż ówczesny prezydent Leonid Kuczma. Również prezydent Wiktor Juszczenko mówi we własnym języku z rosyjskim akcentem.

U podnóża św. Jura nowoczesna budowla w kształcie spodka. To siedziba stacjonarnego cyrku.

- Bardzo podobny do tego naszego gmachu na Wiejskiej - kojarzy jeden mieszkańców Rzeszowa.

Woda z dachu płynie do dwóch mórz

Wysmukły XIX-wieczny kościół Elżbiety leży na granicy dwóch zlewni wód. Deszcz padający na północną połać dachu spływa rzekami do Bałtyku. Ten z połaci południowej - do Morza Czarnego. Przez dziesięciolecia dawna świątynia katolicka straszyła wybitymi oknami. Podobno przy próbie ściągnięcia krzyża z wieży spadł i zabił się jeden z robotników. I choć socjalizm walczył z "religijnymi przesądami", dalszych prób zaniechano.

Na początku lat 90. kościół zamieniono na cerkiew. Wnętrze odnowiono. Przybysze z Polski traktowani są tu jak intruzi, czego nie spotyka się przy zwiedzaniu innych kościołów Lwowa. Nieopodal stoi pomnik Stepana Bandery, ponurej dla Polaków sławy wodza ukraińskich nacjonalistów.

Nieco dalej przy wejściu na cmentarz Łyczakowski zobaczymy ogromny, nowiutki grobowiec wyłożony lśniącym jak lustro kamieniem. Zbudowano go dla Bandery. Miał on "zdobić" polską nekropolię. Ale grobu nie ma, bo nie wiadomo... skąd wziąć ciało. Stracony przez NKWD Bandera został pochowany w nieznanym miejscu. Mówiąc inaczej: istnieją trzy lub cztery rzekome groby Bandery. Do dziś nie wiadomo, który jest prawdziwy.

Zatrzymujemy się na ulicy Gródeckiej. Wycieczka rozdziela się: część uczestników idzie wymieniać pieniądze, a ci którzy już wymienili, wchodzą do sklepu z alkoholem. Zwykły sklepik osiedlowy wypełniony jest butelkami po sufit. Wybór nie jest prosty, bo towaru "skolko ugodno":

- Najlepsza jest pieprzówka!
- Nie, wódka z papryką w środku.
- Ja biorę perłową za 19 hrywien.
- A po ile pół litra tej z papryką?
- 12 hrywien, 55 kopiejek.
- To jak za darmo!

Torby napełniają się szybko. Przy wyjściu ze sklepu starsza pani, uczestniczka wycieczki w zadumie patrzy na kamienice z końca XIX stulecia: - Dwie przecznice stąd moja rodzina miała przed wojną kamienicę. Musieli ja opuścić w ciągu kilku godzin. Po wojnie przyjechali do Rzeszowa z dwoma walizkami. Matka nigdy nie chciała odwiedzić Lwowa. Ja jestem tu po raz pierwszy. To miasto znam z rodzinnych wspomnień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24