Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej przeżył dramat. Mieszka w przyczepie, potrzebuje pomocy

Bartosz Gubernat
Z braku miejsca w rodzinnym domu w Błażowej Maciej Szczygieł zamieszkał w holenderskiej przyczepie. Ale zimą nie jest to najlepsze miejsce na mieszkanie.
Z braku miejsca w rodzinnym domu w Błażowej Maciej Szczygieł zamieszkał w holenderskiej przyczepie. Ale zimą nie jest to najlepsze miejsce na mieszkanie. Bartosz Frydrych
Nie może chodzić, jego ręce nie są w pełni sprawne, rozstał się z żoną. Chciał umrzeć. Ale w końcu znalazł w sobie siłę.

Możesz pomóc

Możesz pomóc

Pieniądze na pomoc Maćkowi można wpłacać na konto Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej - Bank Spółdzielczy w Błażowej 14 9158 0001 2001 0000 1573 0001 z dopiskiem Pomoc dla Maćka. Mile widziana jest także pomoc rzeczowa. Najbardziej potrzebne są materiały budowlane, m.in. pustaki, cegły, drewno i dachówka, okna i drzwi. Na zgłoszenia czekamy pod redakcyjnym numerem telefonu 17 867-22-81.

- Kiedy dotarło do mnie, że już nigdy nie stanę na nogi, życie straciło sens. Przesiadując godzinami na wózku, myślałem, że byłoby lepiej, gdybym umarł. Ale postanowiłem walczyć, bo mam dwójkę wspaniałych dzieci, które potrzebują taty. Dziś wiem, że w życiu nie ma sytuacji bez wyjścia. Chcę wrócić do pracy i zacząć znowu żyć jak moi rówieśnicy - mówi Maciej Szczygieł z Błażowej.

Była upalna lipcowa niedziela. 26-letni wówczas Maciek wrócił do domu z pogrzebu mamy swojego kolegi. Zjadł obiad i włączył telewizor. Ok. godz. 15 zadzwonił do niego kolega z zaproszeniem na grilla i kąpiel w przydomowym basenie. - Żar lał się z nieba, dlatego bez namysłu ubraliśmy z żoną stroje kąpielowe, kupiliśmy zimne piwo i godzinę później byliśmy na miejscu. Mieliśmy zostać tam kilka godzin, ale nie za długo, bo na rano miałem do pracy - wspomina Maciek.

Dwie godziny później 26-latek omal nie zginął. Skacząc do dmuchanego, niewielkiego basenu na brzuch, stracił przytomność. Początkowo znajomi myśleli, że się wygłupia, ale kiedy jego ciało bezwładnie unosiło się na wodzie, wyciągnęli go i zadzwonili po pogotowie.

- Samego wypadku nie pamiętam, bo na chwilę po prostu odpłynąłem. Ale kiedy odzyskałem przytomność, mogłem ruszać tylko głową. Nie czułem nóg ani rąk. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że jest aż tak źle - wspomina łamiącym się głosem.

Do szpitala na ul. Lwowskiej trafił ok. godz. 18. Prześwietlenie, badania i fatalna diagnoza: złamanie kręgosłupa. - Synowa zadzwoniła do mnie koło dziewiętnastej. Byłam przerażona, ale pewna, że syn z tego wyjdzie, że wszystko będzie dobrze. Przecież nie skakał na główkę do rzeki. To była tylko zabawa w dmuchanym basenie - wspomina Beata Szczygieł, mama Maćka.

Stan pacjenta był jednak na tyle poważny, że jeszcze tego wieczora w pilnym trybie przeszedł operację. Początkowo lekarze dawali mu nadzieję. - Mówili, że czucie do pasa powinno wrócić. Na temat chodzenia nie chcieli wyrokować. Po trzech tygodniach zostałem przeniesiony na oddział rehabilitacji, gdzie spędziłem kolejne półtora miesiąca. To tu lekarka zgasiła we mnie resztki nadziei. Do końca życia nie zapomnę, jak powiedziała, że już nigdy nie wstanę z wózka - wspomina Maciek.

Mimo tego nie przerwał rehabilitacji. Przez pół roku dzień w dzień walczył o powrót władzy w rękach i nogach. Bitwę wygrał, ale tylko częściowo. Czucie wróciło w górnej części ciała. Niestety, ręce są w pełni sprawne tylko do nadgarstków, palce nie pracują jak przed wypadkiem. Nogami nie rusza. Kiedy kolejnych efektów ćwiczeń nie było, zamknął się w sobie. Jak wspomina pani Beata, to był najtrudniejszy czas.

- Co chwilę mówił, że chce na górkę - opowiada matka. - Miał na myśli pobliski cmentarz, baliśmy się o niego. Znajoma rehabilitantka kazała schować wszystko, czym mógłby sobie zrobić krzywdę. Nie chciał jeść, rozmawiać, był w kiepskiej kondycji. To trwało trzy lata. W tym czasie na nowotwór zmarła siostra mojego męża. Powiedziałam wtedy Maćkowi: popatrz, chciała za wszelką cenę żyć, ale Bóg nie dał jej takiej szansy. A ty możesz żyć, a nie chcesz. Wtedy coś się w nim zmieniło - wspomina mama młodego mężczyzny.

Na górkę jeszcze czas

Z pomocą Maćkowi przyszedł Mariusz Bialic, właściciel firmy, w której pracował przed wypadkiem. To on zaraz po operacji kupił mu komputer, opłacił dostęp do internetu i zapłacił za dalszą, kosztowną rehabilitację. Po raz kolejny rękę wyciągnął dwa lata temu, kiedy Maćka spotkał kolejny cios.

- Na początku żona opiekowała się mną, ale kiedy straciła zapał, chciała oddać mnie do domu pomocy społecznej. Wzięliśmy rozwód. Czyja to wina? Aniołem nie była nigdy, ale pewnie i ja też dołożyłem do tego cegiełkę. Prawda zawsze leży po środku - mówi o byłej żonie Maciek.

Stało się jasne, że wymarzonego domu już razem nie wybudują. Warunki zabudowy wyrzucił do kosza, wrócił do rodzinnego domu. - Mam w sumie dziewięcioro rodzeństwa. Piątka nie mieszka już w domu, ale mimo tego razem z rodzicami musieliśmy się podzielić dwoma pokojami i kuchnią w siedem osób. Wtedy przyjechał szef i pokazał mi w internecie holenderskie domki - przyczepy.

- To był mój czarny koń, najlepszy pracownik. Nie miałem wątpliwości, że potrzebuje pomocy, a widziałem, jak jest im ciężko na dwóch pokojach - mówi pan Mariusz.

Początkowo Maciek był sceptyczny, ale kiedy po raz kolejny nie mógł samodzielnie dostać się do kuchni i łazienki, które od reszty pomieszczeń oddzielają trzy schodki, uznał, że propozycja szefa jest dobra. Pracownicy firmy pana Mariusza ustawili "holenderkę" przed domem, zbudowali do niej zadaszony podjazd dla wózka i pomogli ją ocieplić. - Mam tu salon, łazienkę i sypialnię ze specjalnym łóżkiem. Jest też aneks kuchenny. W internecie widziałem, jak niepełnosprawni robią sobie jedzenie. Też się nauczyłem. Codziennie rano robię sobie kawę i kanapkę. Obiad przynosi mi mama, bo tej sztuki jeszcze nie opanowałem - uśmiecha się, wyciągając papierosy.

- Próbowałem rzucić już kilka razy, ale zawsze kiedy wracam do szpitala, ze stresu wracam do nałogu. W październiku przeszedłem piątą operację.

Tym razem lekarze usuwali skutki braku ćwiczeń i ruchu, przez które Maciek miał kłopoty ze schylaniem się. Zabieg kosztował 7 tys. zł, na które zbierała cała rodzina. Bez dalszej rehabilitacji kłopoty mogą niestety szybko wrócić. - Na prywatne ćwiczenia ze specjalistą mnie nie stać. Dlatego chcę uruchomić sprzęt do ćwiczeń, którego mam całkiem sporo. To między innymi atlas, który zafundowała mi rodzina Mariusza - mówi Maciej.

Potrzebna pomoc

Niestety, ani w przyczepie, ani u rodziców nie ma na sprzęt miejsca. Jedyne wyjście to rozbudowa rodzinnego domu, która i tak jest konieczna. "Holenderka" chociaż ocieplona, zimą nie jest najlepszym miejscem na mieszkanie.

- Potrzebuję około 30-40 tys. zł na budowę dodatkowego pokoju i łazienki. Pozostałe pieniądze na ich wyposażenie i przystosowanie do potrzeb niepełnosprawnych można dostać z PFRON-u.

- Liczymy na pomoc dobrych ludzi - dodaje pani Beata. - Maciek ma 415 zł renty, ja nie pracuję, dostaję tylko 520 zł dodatku na opiekę nad nim. Mąż sezonowo handluje pomidorami i kwiatami. Nie mamy pieniędzy na rozbudowę domu.

Aby znaleźć pracę, Maciek chce zaangażować się w szkolenia i kursy zawodowe. Bez samochodu nie będzie jednak w stanie z nich korzystać. Zapewnia, że jeśli dobrzy ludzie mu pomogą, on nie zmarnuje szansy na drugie życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24