Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszka w centrum Rzeszowa i czeka, aż sąd go eksmituje. Z ogromną nadzieją

Andrzej Plęs
Andrzej Plęs
Przy niższej temperaturze prosiłem znajomych, aby mnie przenocowali, bo bym chyba zamarzł - mówi Marek Zymelke, który mieszka w kamienicy w centrum Rzeszowa.
Przy niższej temperaturze prosiłem znajomych, aby mnie przenocowali, bo bym chyba zamarzł - mówi Marek Zymelke, który mieszka w kamienicy w centrum Rzeszowa. Krzysztof Kapica
Dla Marka Zymelke, który mieszka przy ul. Jagiellońskiej w Rzeszowie cała nadzieja w sądowym wyroku eksmisyjnym. Zupełnie niecodzienna sytuacja.

Woda jest, ale tylko zimna. Dopóki rury nie zamarzną. Bo nie ma gazu. Kiedyś był, ale już dawno nie ma. Nie ma ogrzewania, choć jest piec. W stanie absolutnego rozkładu, nie do użytku. Szpary w kilkudziesięcioletniej stolarce okienne łatane pianką montażową. Niewiele pomaga. Prąd podpięty „na ostro” do niedziałających, starych bezpieczników. Zresztą większość instalacji elektrycznej już dawno spalona - przyznaje lokator.

Temperatura w dwóch ogromnych pomieszczeniach bliska zeru, w trzecim jest znośnie, dopóki działa farelka, podpięta do fragmentu kilkudziesięcioletniej instalacji elektrycznej. Marek Zymelke używa tylko tego jednego, póki temperatura na zewnątrz nie spada poniżej zera.

Kiedy spada, wynosi się nocować do znajomych, bo w dwupokojowym z ogromną kuchnią mieszkaniu, w centrum Rzeszowa, tuż przy deptaku ul. 3 Maja, można nocą zamarznąć. Remontować mu nie wolno, bo mieszkanie prywatne, choć nie jego. On nawet nie wie czyje, choć mieszka tam od urodzenia. Jego ojciec tam mieszkał, matka ojca też mieszkała, z nakazu kwaterunkowego władz miasta sprzed dziesięcioleci. On chętnie przestałby mieszkać, tylko nie ma dokąd iść. A będzie musiał.

Z mroku dziejów

Prośbę swą motywuję tym, iż mieszkam w Żydowskiej kamienicy, w której jeszcze moja babcia Urszula Zymelke dostała przydział lokatorski

- pisał przed rokiem do władz Rzeszowa o zakwaterowanie w lokalu komunalnym.

Nie pamięta, bo nie może, od kogo i kiedy babcia Urszula dostała przydział, ale był tu od zawsze, jego ojciec też był tu od zawsze aż do śmierci przed dwoma laty. I może na zawsze tak miało być, ale w 1990 roku kamienica przy ul. Jagiellońskiej zmieniła właściciela. A w zasadzie i na mocy reprywatyzacji tylko prawnie usankcjonowano, że wraca pod własność niegdysiejszych prawnych właścicieli, gdzieś tam w świecie mieszkających. Kłopot w tym, że zreprywatyzowano ją razem z lokatorami, z których część mieszkała tu na zasadach mieszkania komunalnego, czyli z woli i pod opieką władz samorządowych.

Marek ledwie pamięta, że ojciec rozliczał się z czynszu z sąsiadką, która miała być przedstawicielką starych - nowych prywatnych właścicieli, ale jak to było z rozliczaniem za komuny, już nie pamięta.

Jego ojciec, Janusz, coś czuł, że „pod prywatnym właścicielem” z mieszkaniem może być różnie, nasłuchał się o czyścicielach kamienic w Krakowie i Warszawie, toteż pospiesznie w 2003 napisał do Urzędu Miasta w Rzeszowie podanie o przydział mieszkania kwaterunkowego - jak to niegdyś nazywano. Jakiegokolwiek, może być do remontu, bo jest budowlańcem, da sobie radę - tłumaczył. Chce założyć rodzinę, a w takich warunkach, w jakich mieszka przy Jagiellońskiej, to

ciężko by było mieszkać z rodziną w takich warunkach, jak moje obecne: średnia temp. W zimie to pokój - 12 st. C, kuchnia - 5 st., łazienka - 0 st. Celsjusza. Poza tym lepiej by było, gdyby pieniądze na dopłaty do czynszu trafiały do kasy MZBM, a nie w ręce czynszowników.

Czyli prywatnych właścicieli nieruchomości. Mieszkania komunalnego nie dostał, bo rodzina nie spełniała jednego z trzech zasadniczych kryteriów: metraż na jednego lokatora znacznie przekraczał limity.

Już wtedy stan techniczny pieca w jednym z pokoi budził zastrzeżenia, grzać nim było strach, ale ojciec Janusz remontować go nie mógł, bo nie miał zgody właścicieli. Zresztą nigdy ich nie widział i z nimi nie rozmawiał, i nawet nie bardzo wiadomo było, kogo o zgodę pytać. A widmo zamieszkania pod mostem rosło, bo kiedy rok później ponowił prośbę do władz miasta o lokal komunalny, to wspomniał, że liczy się z tym, że dostanie od prywatnych lokatorów wypowiedzenia umowy najmu.

„Jednakże ich wypowiedzenie jest zbędne, gdyż w lokalu mogę mieszkać tylko do czasu śmierci głównego czynszownika, czyli mojej matki Urszuli”.

A ta miała wówczas 80 lat, komplet schorzeń geriatrycznych, więc każdy dzień zbliżał ojca Janusza i syna Marka do bezdomności. Mieszkanie starzało się razem z babcią, bo remontu wciąż, bez zgody właścicieli, przeprowadzać nie wolno było. Zgody władz miasta na mieszkanie komunalne dalej nie było, bo „metraż na osobę przekroczony”, a mieszkać mają gdzie, więc jakim prawem przydzielać? Że chłód, brak ogrzewania, to i kwitnący radośnie i bez przeszkód grzyb na ścianach? Że klepki w parkiecie tańczą, jak klawiatura pianina, zimą woda w rurach w łazience zamarza? Tego prawo nie uwzględnia, decyduje metraż na głowę. A Zymelkowie mieli taki nadmetraż, że wielu mogło im pozazdrościć.

Rok później babcia Urszula wciąż jeszcze żyła, choć zimą w temperaturze ok. 0 st. C. To ojciec Janusz poprosił władzę o 6 tys., zł na instalację centralnego ogrzewania. Nie dostał, bo - odpisało miasto - nie ma zgody właścicieli na prace modernizacyjne lokalu.

W końcu właściciele wydali zgodę na wykonanie instalacji CO, ale pod warunkiem, że podstawie projektów budowlanych. Zymelków nie było stać na projekt, władzom miasta nie wolno inwestować w prywatny lokal, błędne koło. Może dałoby się trochę nagiąć prawo, może te parę tysięcy komunalnych złotówek można by potraktować nie jak pakowanie publicznych pieniędzy w prywatne mieszkanie, ale po prostu pomoc dla obywatela Rzeszowa w biedzie, może nikt by się nie przyczepił. Ale kiedy operacja z projektem instalacji, zakupem i montażem instalacji przybrała tak formalną postać, to już nie było takie proste.

I w ten sposób z instalacji nic nie wyszło, zimą chłód szalał po 69 metrach kwadratowych w poziomie, latem grzyb zajmował coraz większe przestrzenie na płaszczyznach pionowych, mazanie farbą po ścianach niewiele dawało, bo wyłaził spod farby. Remontować nie wolno, żyć nie bardzo się da, w sumie - niezły sposób, by się pozbyć niechcianego lokatora. Nie trzeba czyścicieli kamienic, mróz wyczyści.

Babcia Urszula w końcu odeszła, ojciec Janusz z synem Markiem spędzili tu następne dziesięć lat, mieszkanie mogli utrzymywać w porządku, ale remontować im bez zgody wciąż nie wolno było. Wegetowali sobie do 2016 r., aż ci niemal mityczni właściciele z innego końca świata sprzedali budynek właścicielom lokalnym. Część mieszkań wykupili dotychczasowi lokatorzy, ten Zymelków też trafił w prywatne ręce. A te wiedziały, jak zadbać o swoje. Absolutnie zgodnie z prawem.

Cena za metr kwadratowy mieszkania w Rzeszowie, pomiędzy najdroższą i najtańszą dzielnicą, wynosi prawie tysiąc złotych. Dane z rynku wtórnego za drugi kwartał 2019 roku opublikował Urząd Statystyczny w Rzeszowie.Zobacz też: "Dziury w ziemi" sprzedają się w Rzeszowie jak świeże bułeczki

Ceny mieszkań na rynku wtórnym w Rzeszowie. W różnych dzieln...

Na wylocie

Nowy właściciel wynajął kancelarię prawną, ta najpierw słała do lokatora wezwania do udostępnienia lokalu, a kiedy pozostawała bez echa, wykonała następny krok.

- Dostałem jedno wezwanie do eksmisji, drugie wezwanie, raz po raz pisałem do władz miasta o przydział lokalu komunalnego, ale bez efektu

- skarży się Marek Zymelke.

Trzeba przyznać, że nowy właściciel mieszkania miał powody do irytacji. Nie dość, że obcy ludzie zajmują mu metry kwadratowe, blokują konieczny remont i użytkowanie, to jeszcze nie płacą za korzystanie z mieszkania.

- No, bo nagle podniesiono mi czynsz z kilkuset złotych miesięcznie do tysiąca pięćset i więcej - opowiada pan Marek.

To było przed dwoma laty, kiedy zmarł jego ojciec, sam został na tych 69 metrach, choć korzysta tylko z jednego pokoju. I łazienki z zimną wodą. Nie płaci, bo nie ma, nie pracuje na stałe, czasem złapie jakieś dorywcze roboty, wystarczy na przeżycie, ale nie na czynsz. To zaczął urząd miasta zasypywać wnioskami o lokal komunalny, bo lada chwila wyleci na bruk. Władze miasta lokalu przyznać nie mogą, przecież Zymelke ma gdzie mieszkać. Chyba że by nie miał. A tymczasem mieszka i to w prywatnym mieszkaniu. A jak to się stało, że tam mieszka, to już najstarsi rzeszowscy górale nie pamiętają.

- Ten lokal nigdy nie był w administracji MZBM, od początku był prywatną własnością. Od początku, czyli od 1990 r., bo status prawny tego lokalu wcześniej jest niejasny

- uściśla Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa.

- Znamy sytuację lokatora, wiemy, że w marcu ma się odbyć w sądzie rozprawa eksmisyjna. Jeśli sąd eksmisję nakaże, to mamy dla tego pana przygotowany lokal. Bo jak nie pomogły wezwania do udostępnienia lokalu, potem „prywatne” wezwania do jego opuszczenia, to prawnik właściciela powiedział „dość tego” i założył w sądzie sprawę o eksmisję - dodaje rzecznik.

I - dziwna sprawa - ale chyba obie strony z utęsknieniem czekają, aż sąd eksmisję nakaże. Jedna, bo odzyska mieszkanie, a druga - bo uzyska mieszkanie. Takie, w którym zimą będzie więcej niż 0 st. Celsjusza.


FLESZ: masowo kupujemy mieszkania, rynek nieruchomości wciąż nienasycony

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24