Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Narodziliśmy się na nowo.Teraz spłacamy dług

Anna Janik
Piotr Sadowski z żoną Katarzyną: – Jeśli ktokolwiek się waha, to zapewniamy, że nie ma się czego bać. Warto, bo przeszczep daje życie.
Piotr Sadowski z żoną Katarzyną: – Jeśli ktokolwiek się waha, to zapewniamy, że nie ma się czego bać. Warto, bo przeszczep daje życie. Bartosz Frydrych
Piotr dostał nerkę od żony, Henrykowi aż dwa narządy podarował zmarły dawca, a Elżbiecie szpik przekazał młody mężczyzna.

Do choroby Henryk Kulikowski zdążył się przyzwyczaić, bo przez 24 lata walczył z cukrzycą. Ta w końcu doszczętnie zniszczyła nerki i trzustkę.

Konieczne stały się dializy, które kompletnie załamały aktywnego zawodowo właściciela firmy produkcyjnej. Żeby oszczędzać czas, sam dojeżdżał na nie spod Jarosławia do Rzeszowa, często prosto z pracy.

- Bardzo pomógł mi wtedy doktor Bentkowski, ordynator oddziału nefrologii z Rzeszowa, który powiedział do mnie: Niech pan się nie martwi, zrobimy panu kwalifikację do przeszczepu, a jak badania wyjdą dobrze, to i jednej, i drugiej cholery się pan pozbędzie - śmieje się Henryk Kulikowski.

Dializowanie trwało ponad rok. W tym czasie przedsiębiorca aż 10 razy był poddawany badaniu na zgodność tkankową. To oznacza, że w rejestrach Poltranslantu było aż 10 potencjalnych dawców.

Emocjonalna huśtawka, jaką przeżył za każdym razem, kiedy okazywało się, że to jednak jeszcze nie teraz, była niewyobrażalna. Złych myśli do siebie jednak nie dopuszczał.

- W tym wszystkim trzymała mnie moja wiara, modliłem się o to, żeby Bóg dodał mi sił do wypełniania Jego woli, jakakolwiek ona miałaby być - wspomina. - Gorzej znosiły to córki, które do tej pory nie wiedziały nawet o cukrzycy - zamyśla się.

Do przeszczepu doszło w końcu w grudniu 2012 r. w Warszawie. Operacja przeszczepienia aż dwóch narządów trwała ponad 2 godziny i zakończyła się pomyślnie.

Dziś za duszę swojego dawcy, o którym zgodnie z prawem nie może zbyt wiele wiedzieć, razem z dziećmi modli się każdego dnia.

Marzy o spotkaniu się z rodziną zmarłej i podziękowaniu za życie, które dzięki jej nerkom i trzustce otrzymał.
Spłacam dług, mówiąc o przeszczepach

Bo życie zmieniło się zupełnie. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat nie musi przestrzegać diety i robić sobie zastrzyków insulinowych.

Jest pełen sił, pracuje na pełen zegar, a po godzinach "bawi się w rolnika", uprawiając swoje 22 ha ziemi.

Regularnie pojawia się też na konferencjach transplantologicznych oraz w szpitalach, dodając pacjentom w podobnej jak niegdyś on sytuacji wiary i nadziei.

- Ja mam do spłacenia ogromny dług wdzięczności. Chcę mówić o przeszczepach, zachęcać do składania deklaracji woli, oddawania komórek macierzystych, pokazać na swoim przykładzie, jaki cenny to dar, jak może zmienić czyjeś życie - opowiada. - Oczywiście, jeśli ktoś jest zdecydowanie przeciwny dawstwu, ma do tego prawo. Ale tym, którzy się wahają, opowiedziałbym, jak wyglądało moje życie przed przeszczepem, kiedy jadąc na spotkanie z klientem, nagle odpływałem w aucie, jak kolega lub żona musieli robić mi zastrzyki, żebym wrócił do świadomości - wspomina.

Nie było czasu na strach

O swoich doświadczeniach z tego samego powodu chętnie mówi też 39-letni Piotr Sadowski. Cztery lata temu dostał od swojej żony Katarzyny nerkę. Kłębuszkowe zapalenie nerek stwierdzono u niego po zwykłych badaniach okresowych. Po długiej terapii w szpitalu małżeństwo stanęło w końcu przed decyzją o przeszczepie.

- Z propozycją oddania mi swojej nerki wyszła żona. Była bardzo zdeterminowana, żeby mi pomóc - opowiada informatyk z Rzeszowa. - Mimo wszystko droga do przeszczepu była długa, kwalifikowaliśmy się w ośrodku w Krakowie, potem nasze dane trafiły do bazy Poltransplantu.
Ale jak dodaje małżeństwo, reżim terminowy i proceduralny sprawił, że nie było czasu na wahanie lub strach. Choć ten ostatni bardziej dotyczył biorcy niż dawcy.

- Bałem się tylko tego, że się obudzę w trakcie zabiegu, ale chyba każdy ma takie myśli przed operacją. Za to teraz jest fantastycznie. Jeżdżę na rowerze, pływam, realizuję moje stolarskie hobby, robiąc meble - uśmiecha się Piotr. - Wcześniej, kiedy moje nerki były mało wydolne, bardzo szybko się męczyłem i przez kilka dni nie mogłem się zregenerować. Pod koniec praktycznie już nie chodziłem - wspomina.

Jak dodaje jego żona, przeszczep sprawił, że teraz nie tylko głowa rodziny, ale i cała rodzina żyje normalnie.

- W naszym przypadku nie było zgodności genetycznej, zgodna była jedynie grupa krwi, a mimo wszystko udało się - cieszy się Katarzyna Sadowska. - Dlatego jeśli ktokolwiek się waha, to zapewniam, że nie ma się czego bać. Warto, bo przeszczep daje życie - apeluje.

Mój świat się zawalił

Zwłaszcza że także dawca może stać się biorcą. Doskonale wie o tym Elżbieta Winiarska z Rzeszowa, aktorka Teatru Maska. Jej siostra od 10 lat figuruje w rejestrze potencjalnych dawców komórek macierzystych, ale mimo znajomości problemu, wiadomość, że ma ostrą białaczkę szpikową spadła na Elżbietę jak grom z jasnego nieba. Zwłaszcza że razem z mężem przeprowadzała się wtedy za miasto.

- Z racji zawodu starałam się dbać o zdrowie, zawsze po sezonie robiłam wszystkie badania, dlatego kiedy poczułam osłabienie, a na rękach pojawiały się dziwne siniaki, pojechałam do przychodni - wspomina Elżbieta Winiarska. - Wyniki były tak złe, że natychmiast wylądowałam na hematologii - opowiada.

W szpitalu na bardzo intensywnym leczeniu spędziła 7 miesięcy. Ale mimo że jej cały świat z dnia na dzień się zawalił, postanowiła, że będzie walczyć. Sił dodawały jej wyniki, które wskazywały, że organizm jest na tyle silny, że można zastosować ostrą formę chemioterapii. Pani Elżbieta postanowiła odciąć się od przyjaciół i znajomych, którym przekazała, że na jakiś czas wyjechała. Specjalnie nie szukała informacji o swojej chorobie w internecie.

Zastosowała się do wszystkich poleceń lekarzy i mimo ogromnego cierpienia powtarzała sobie, że następnego dnia będzie lepiej.

- Kiedy patrzyłam przez szpitalne okno i widziałam, jaka piękna wiosna jest na zewnątrz, jak zdrowi, uśmiechnięci ludzie chodzą po ulicach, a ja siedzę w szpitalnym pokoju i kiwam się jak sierota, rozrywało mi się serce - wspomina aktorka. - Ale starałam się nie wzruszać, powtarzałam sobie, że nie mogę płakać, bo jak będę wyglądała, kiedy przyjdzie lekarz - uśmiecha się.

Walka z chorobą i własnymi słabościami opłaciła się. Rok później pani Elżbieta dostała szpik. Kiedy się dowiedziała, że jest dawca, dosłownie piszczała ze szczęścia. Jak mówi, w 30 minut - bo tyle trwało podanie komórek - narodziła się na nowo.

- Od momentu przeszczepu rozsadzała mnie energia, dostałam kopa do życia. A tu człowiek musi się oszczędzać, unikać kontaktu z ludźmi, żeby nie narażać osłabionego organizmu na infekcje - wspomina. - Kiedy przy wypisie zapytałam, co mnie teraz czeka, profesor powiedział mi, że w moim organizmie jest jedna wielka tablica Mendelejewa, z tym że pierwiastki nie są na swoich miejscach.

Każdy może stać się czyimś aniołem

Dziś po chorobie nie ma śladu, aktorka maluje, projektuje ogród i myśli o powrocie do pracy. Za to, że może to robić, jest wdzięczna swojemu dawcy, o którym wie tylko tyle, że jest młody.
- Podziwiam go za determinację, za to, że mimo młodego wieku nie wycofał się, kiedy zadzwoniono do niego z prośbą o oddanie szpiku - mówi.

- Zwłaszcza że kilkoro pacjentów z mojego oddziału odeszło, nie doczekawszy się dawcy. Niektórym potencjalni dawcy odebrali nadzieję, rezygnując z oddania komórek - zamyśla się.
I apeluje do zdrowych osób: nie ma się co zastanawiać, czy warto w ten sposób pomagać innym.

- Jest takie angielskie powiedzenie, że życie jest wspaniałe wtedy, kiedy mamy aniołów za przyjaciół. Każdy z nas może stać się takim aniołem. Ja dzięki jednemu z nich mogę żyć - podkreśla.

Dziś w Polsce w kolejce oczekujących na przeszczep jest ponad 1,5 tys. osób Na nową nerkę czeka 900 osób, serce - 320, a wątroby - 152 osoby. Jeszcze kilkanaście lat temu Podkarpacie było na ostatnim miejscu w kraju pod względem liczby pobieranych i wszczepianych narządów. W ciągu ostatnich 6 lat liczba przeszczepów ośmiokrotnie wzrosła, co plasuje nas dziś w połowie stawki.

- Mówiąc językiem fizyki, może nie mamy takiej szybkości jak inne regiony Polski, ale przyspieszenie jest największe - mówi lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, współorganizator corocznego Rzeszowskiego Święta Transplantologii. - Kiedyś pobrania wykonywało się w zaledwie jednym rzeszowskim szpitalu, teraz potencjał dawstwa ma 20 ośrodków w regionie, z czego aktywnie w programie pozyskiwania narządów od zmarłych uczestniczy 8.

Z kolei potencjalnych dawców zarejestrowanych w Polsce jeszcze parę lat temu było zaledwie 35-40 tys. Dziś to ok. 125 tys., z czego połowa to osoby poniżej 30. roku życia, jedna trzecia - między 30. a 40. rokiem życia. Jak dodają lekarze, barierą, która uniemożliwia wykonywanie jeszcze większej liczby pobrań, zwłaszcza komórek macierzystych z krwi lub szpiku kostnego dla chorych na białaczkę, jest nieświadomość i strach przed bólem.

- Współczesna technika pobierania komórek macierzystych jest nie tylko bezpieczna, ale i bezbolesna. Przez 3-4 godziny siedzi się wygodnie w fotelu, a krew z jednej ręki przepływa przez odpowiednie preparaty i wraca do drugiej, pozbawiona jedynie komórek macierzystych - wyjaśnia lek. med. Jolanta Starzak-Gwóźdź, ordynator oddziału hematologii przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Rzeszowie. - Poza chwilowym osłabieniem nie powoduje to żadnego uszczerbku na zdrowiu. Pobranie komórek ze szpiku to z kolei pewien rodzaj zabiegu w znieczuleniu ogólnym. Dla moich pacjentów to ostatnia szansa na życie.

*** Kto i jak może stać się potencjalnym dawcą można dowiedzieć się na stronach dkms.pl oraz poltransplant.org.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24