MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie wiem, co z nami będzie

MARIAN STRUŚ
AUTOR
Nie chcemy jałmużny, ani specjalnych przywilejów z racji tego, że mamy status repatriantów. Chcemy tylko podstawowych warunków do życia. Zamykają się one w jednym: praca dla jednej osoby z rodziny. Czy to tak dużo?

Michałowi Wojtowiczowi wydawało się, że Pana Boga za nogi złapał. Nie nie ma przecież repatriacji Polaków z Ukrainy, a jemu się udało. Ileż to lat za tym chodził. Pisał, błagał, klamkował.
Jego rodzice na próżno czynili w latach odwilży 1956-57 starania o powrót do Polski. Na ojcu - też Michale - ciążył udział w wojnie bolszewickiej w 1920 r., był na indeksie.

Sanok zaprasza

Zygmunt Podkalicki, zastępca burmistrza Sanoka:

- Państwo Wojtowiczowie to druga rodzina polskich repatriantów, jaką zaprosiliśmy do Sanoka. Czyniąc to, zobowiązaliśmy się do zapewnienia im mieszkania socjalnego w budynku wielorodzinnym i wywiązaliśmy się z tego. Wcześniej wyremontowaliśmy je, wyposażając w podstawowe meble. Jest to lokal socjalny, który z racji swej funkcji nie jest przyznawany na czas nieokreślony, stąd ten roczny przydział. Na wniosek p. Wojtowicza przedłużyliśmy umowę do trzech lat, dając dowód naszej pełnej życzliwości i zrozumienia.
Problem jest inny, związany z metrażem. Chciałbym wyjaśnić, że zapraszaliśmy do Sanoka dwie osoby: p. Michała i jego żonę Romanę. Stąd i mieszkanie o metrażu ok. 30 m.kw., w sam raz dwa dwojga starszych ludzi. Tymczasem z rodzicami przyjechała jeszcze ich córka i jej syn. Zrobiło się ciasno. Powstał też problem pracy dla córki p. Wojtowiczów, prawnie skomplikowany, gdyż nie posiada ona obywatelstwa, ani zezwolenia na stały pobyt w Polsce. Musi się dopiero o to starać. Nie potrafimy zapewnić jej pracy, choć bardzo chcielibyśmy jej w tym pomóc.
Jeśli chodzi o kwestię mieszkaniową, gdy wpłynie podanie o zamianę mieszkania na większe, postaramy się pomóc p. Wojtowiczom, choć też nie będzie to wcale proste.

Wrócili we czwórkę: on, 68-letni Michał Wojtowicz, jego żona Romana oraz córka Weronika (Wiera) z 18-letnim synem Arturem. Wcale nie martwili się, że przydzielone im mieszkanko ma niewiele ponad 30 metrów kw., że nie wiedzieli, ile będą mieć pieniędzy na życie. Liczyli, że z dwóch emerytur i pensji córki jakoś uda się im koniec z końcem wiązać.
Przyjechali na zaproszenie władz samorządowych Sanoka, które zapewniły im mieszkanie socjalne w bloku komunalnym. Marzeniem Michała był powrót do rodzinnej Równi, dziś przedmieścia Ustrzyk Dolnych, ale tamtejsza gmina już wcześniej przyjęła rodzinę repatriantów.
Szczęście trwało krótko. Trzeba było zacząć jeździć od urzędu do urzędu, aby uzyskać dokumenty stwierdzające pobyt stały, przydział emerytury. Zaprawiony w bojach Michał radził sobie dość dzielnie. Szybko pojawiły się jednak pierwsze rozczarowania. Jednym z nich była wysokość emerytury, za którą chodził przez trzy miesiące. Dostał 470 złotych, najniższą z najniższych. Po 40 latach pracy.
Okazało się, że mieszkanie, jakie otrzymali od miasta, przydzielono im na rok. Kiedy się o tym dowiedzieli, przeżyli szok. - No dobrze, a co potem? Eksmisja? Przecież z 470 złotych, które są ich jedynym dochodem, nie wynajmą prywatnego mieszkania. Trzeba jeszcze z czegoś żyć.
Pan Michał napisał prośbę do zarządu miasta. Parę dni temu dowiedział się, że prawdopodobnie przydział mieszkania będzie przedłużony do 3 lat. Kamień spadł mu z serca.

Pani już dziękujemy

Jak to w życiu bywa, kłopoty przeplatają się z radościami. Któregoś dnia Wiera powróciła do domu z wiadomością, że dostała pracę. Wprawdzie tylko na umowę-zlecenie, ale na początek dobre i to . Została wykładowcą języka ukraińskiego w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Sanoku. Była szczęśliwa. Praca na uczelni wyjątkowo jej odpowiadała. Jako doktor ekonomii, absolwentka Lwowskiej Akademii Handlowo-Ekonomicznej, przez ostatnie 10 lat była wykładowcą na jednym z uniwersytetów ukraińskich. Uczyła studentów ekonomiki przedsiębiorstw, finansów i bankowości.
Wiera cieszyła się tylko miesiąc. Po miesiącu bowiem podziękowano jej za pracę. Na jej miejsce zatrudniono wykładowców z Ukrainy.
Z sanocką uczelnią związał się jej syn Artur. Marzył o studiowaniu języka polskiego, ale kiedy w lipcu po raz pierwszy stanął w progach szkoły, okazało się, że nie ma już miejsca na filologii polskiej. Zaproponowano mu filologię słowacką. Zgodził się, choć przecież przyjechał do ojczyzny swych dziadków, tu chce żyć, dobrze poznać język polski a nie słowacki.

Strach

Na Podkarpaciu zamieszkuje ok. 120 repatriantów (rodzin, bądź osób indywidualnych) i liczba ta z roku na rok rośnie. Są to Polacy powracający do ojczyzny z Kazachstanu bądź Ukrainy. Część z nich przyjechała do Polski na zaproszenie osób fizycznych, część na zaproszenie gmin. Tych drugich jest mniej. W 2000 r. 8 gmin podkarpackich skierowało zaproszenia do repatriantów, w 2001 - dwie. Są gminy, które zaproszenia wystosowały, ale jeszcze nie doczekały się przyjazdu rodaków. Są to gminy: Przemyśl, Chmielnik, Nowa Sarzyna, Głogów, Jarosław, Sędziszów i Sokołów Młp.
Kierując zaproszenia, gminy muszą zapewnić mieszkanie i pracę przez min. 1 rok. Szczegółowe warunki repatriacji określa ustawa o repatriacji z 9 listopada 2000 r.

Pół roku wystarczyło, aby skromne oszczędności, jakie przywieźli ze sobą z Ukrainy, zaczęły się wyczerpywać. Wiera wie, że tylko podjęcie przez nią pracy może uratować rodzinę. Każdego dnia wstaje rano i rusza w miasto. Z zestawem dokumentów potwierdzających jej kwalifikacje, pani doktor ekonomii odwiedza firmy, instytucje i urzędy, prosząc o pracę. Przyjmie każdą. Ale jedni od razu odmawiają, inni proszą o pozostawienie dokumentów, oddalając decyzję o miesiąc, dwa. Skwapliwie notuje to w swoim zeszycie, aby broń Boże nie przegapić. Po miesiącu, dwóch, dowiaduje się, że niestety, nie ma pracy.
Nie może pojąć, że w regionie, gdzie ekonomiści na dyrektorskich stołkach nie zawsze mają wyższe wykształcenie, doktor ekonomii, biegle władająca językiem polskim, rosyjskim, ukraińskim i francuskim, nie może znaleźć żadnego zajęcia.
Myślała o firmach zajmujących się handlem ze Wschodem, o szkołach, a nawet wiejskich szkółkach, w których dzieci chciałyby się uczyć francuskiego (ma egzamin doktorancki z tego języka), nawet o pracy w sklepie. Wszędzie. Byle tylko mieć o co zaczepić ręce.
Radość z powrotu do Polski zamienia się w strach. Wojtowiczowie zaczynają wątpić, czy w ogóle sobie poradzą.
- Nie tak widziałem tę Polskę z tamtej strony. A nawet i z tej, bo często tu przyjeżdżałem - mówi Michał. - Jako prezes Związku Polaków na Ukrainie w obwodzie nikołajewskim (sam ten związek założył) na zebraniach mówiłem do naszych: "W Polsce o nas pamiętają, my Polacy na obczyźnie i Polacy w kraju to jedno". Teraz otworzyły mi się oczy. Widzę, że państwo całkowicie zrzuciło z siebie obowiązek pomocy repatriantom na samorządy, których możliwości są ograniczone. A przecież ustawa o repatriacji mówi wyraźnie, że to państwo zapewni repatriantom niezbędną pomoc urzędów i instytucji. Czy tak wiele oczekujemy, prosząc o pracę dla jednej osoby z rodziny? Nie wiem, co z nami będzie. Wiem natomiast, że na obczyźnie było nam łatwiej żyć. Ale już nie możemy tam wrócić. Bo do czego? Wyjeżdżając, pozbyliśmy się wszystkiego, łącznie z mieszkaniem. My już rozstaliśmy się z Ukrainą. Na zawsze. Nie ona była nam matką.

PS. Gdyby ktoś chciał pomóc rodzinie p. Wojtowiczów, zwłaszcza dać pracę Wierze, proszę o kontakt z redakcją (463-17-61, bądź 0692-453-913). Państwo Wojtowiczowie nie mają telefonu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24