Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie zostawię moich owiec

Krzysztof Potaczała
Renata Kozdęba w swojej owczarni. - Lubię patrzeć jak owieczki jedzą, jak przeżuwają, a najmłodsze cyckają mleko -mówi.
Renata Kozdęba w swojej owczarni. - Lubię patrzeć jak owieczki jedzą, jak przeżuwają, a najmłodsze cyckają mleko -mówi. FOT. KRZYSZTOF POTACZAŁA
Przez wilki kiedyś o mało nie zrezygnowałam z hodowli - mówi Renata Kozdęba. - Dzisiaj nawet nie chcę o tym myśleć. Owce to moje życie.

Budzik dzwoni o 5.30. Pół godziny później Kozdębowa idzie do owczarni. Zanim nasypie zwierzętom świeżego jedzenia, dokładnie sprawdza, czy wokół gospodarstwa nie ma wilczych tropów. Jeśli są, spokoju nie będzie przez całą wiosnę.

- Wilk nie jest głupi, kiedy wyczuje żarcie, nie odejdzie - mówi pani Renata. - Od 26 lat mam z nimi do czynienia, zdążyłam poznać ich zachowania.

Dom z widokiem na połoniny

Niedoszła nauczycielka rodem z Nowego Targu przyjechała w Bieszczady początkiem lat 80. Nie chce się zwierzać, dlaczego nagle na czwartym roku rzuciła studia, ale mogło być tak, że zwyczajnie ją w te góry ciągnęło. Po latach właśnie w Bieszczadach poznała Jerzego i wyszła za niego za mąż. Od tej pory są na dobre i na złe, a oprócz miłości do siebie, połączyła ich miłość do owiec.

- Mnie już w dzieciństwie ciągnęło na wieś - wspomina Renata Kozdęba. - W Nowym Targu mieszkałam z rodzicami w bloku, ale w każdej wolnej chwili jeździliśmy do dziadków niedaleko Zakopanego. Kiedy podrosłam, przyrzekłam sobie, że kiedyś na zawsze opuszczę miasto.

Najpierw było Nasiczne, malutka wieś w gminie Lutowiska, zaledwie parę domów. Później Kozdębowie osiedli w samych Lutowiskach. Położony na wzgórzu dom widoczny jest z głównej drogi, przy wjeździe do wsi od strony Ustrzyk Dolnych. Z tego samego widokowego miejsca rozciąga się bajeczna panorama połonin, którą przy sprzyjającej pogodzie obowiązkowo fotografują niemal wszyscy zjeżdżający w Bieszczady turyści.

Smakowita jagnięcina

W pobliżu domu Kozdębów położone jest ich gospodarstwo rolne. Nie byle jakie, aż 76 hektarów, z czego 50 to łąki i pastwiska. Na tych hektarach pasie się siedem zarodowych tryków, ponad 130 owiec matek i drugie tyle jagniąt, których mięso zajadają smakosze w Europie, a nawet w krajach arabskich.

- Jagnięcina smakuje wybornie, tylko trzeba umieć ją przyrządzić - tłumaczy pani Renata. - To mięso delikatne, zdrowe, potrafi połechtać podniebienie.

Konsumenci siedzący za stołami eleganckich restauracji nie mają jednak pojęcia, ile wysiłku musi włożyć bieszczadzki rolnik, żeby wyhodować owce nadające się do uboju. Bo zima trwa pół roku i owieczki skazane są na długi pobyt w owczarniach (a wtedy marnieją), bo nigdy nie wiadomo, kiedy zakradnie się wilk.

- Jeszcze niedawno rocznie traciłam po 20-30 owiec - opowiada Kozdębowa. - Wilki tak się rozpanoszyły, że grasowały po pastwisku w dzień i w nocy. Pod chałupę podchodziły. Dopiero wyszkolone psy i dwumetrowe ogrodzenie z elektrycznym pastuchem nieco odstraszyły drapieżniki.
Odszkodowanie to nie wszystko

Pani Renata uśmiecha się na wspomnienie bojów w wilczymi watahami, ale kiedyś do śmiechu jej wcale nie było. Raz latem o zmierzchu wyszła na podwórze, patrzy, a sto metrów dalej wadera z młodymi urządza rzeź.

- Siedem owiec wtedy padło, parę dni później ta sama wilczyca niemal powtórzyła wyczyn - kręci głową gospodyni.

Innym razem Kozdębowa jak zwykle wstała bladym świtem, wdziała gumiaki i poszła doglądnąć owiec. W połowie drogi zdrętwiała.

- Zabite owieczki leżały rozwleczone po całym pastwisku. Kilka zjedzonych doszczętnie, reszta zagryziona. Tydzień płakałam, dostałam odszkodowanie od wojewody, ale nie o pieniądze tu szło. Człowiek, który hoduje zwierzęta, straszliwie się do nich przywiązuje...

Bywały dni, że pani Renata chciała sprzedać stado i nie narażać więcej swojego serca na drastyczne przeżycia.

- Biłam się z myślami, już prawie podejmowałam decyzję. Ale gdy tylko widziałam moje zwierzęta na pastwisku, coś we mnie pękało.

Takich kryzysów Renata Kozdęba zwalczyła mnóstwo, podobnie jak wielu zaprzyjaźnionych z nią bieszczadzkich rolników. Niektórzy zrezygnowali z hodowli, przerzucili się na agroturystykę. Był też taki, co sprzedał gospodarstwo i wyjechał w siną dal.

- Dzisiaj owczarstwem zajmują się hobbyści - twierdzi góralka z Lutowisk. - Hodowla nie jest tak opłacalna jak dawniej, bo skóry i wełna nie mają wartości. Jedynie mięso, dlatego większość rolników w Bieszczadach trzyma owce rasy mięsnej.

Farmerka roku

Wkrótce może być jeszcze gorzej. Młodzi uciekają ze wsi, nie chcą przejmować gospodarstw od rodziców.

- Mam nadzieję, że mąż i ja będziemy mieli komu zostawić dobytek - wzdycha pani Renata karmiąc mlekiem z butelki małe jagniątka. - Krzysztof, nasz syn, ma dopiero 15 lat, a już nam dużo pomaga. I wyczuwam, że może być z niego gospodarz jak się patrzy.

Krzysiek uśmiecha się pod nosem, nic nie odpowiada na te pochwały, ale wie, że ma brać z kogo przykład. Tydzień temu jego mama przywiozła z Warszawy pierwszą nagrodę w ogólnopolskim konkursie Rolnik-Farmer roku 2007. Renatę Kozdębę uhonorowano w kategorii gospodarstw rodzinnych od 50 do 100 hektarów.

Statuetkę i dyplom wręczał mieszkance Lutowisk minister rolnictwa, a list gratulacyjny wystosował sam prezydent RP.

Pani Renata była w stolicy zaledwie dzień. Kiedy późną nocą po 8 godzinach podróży wróciła do domu, zamiast prosto do łóżka, poszła odwiedzić swoje owce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24