Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nóż przebił mi serce na wylot. Od ponad 5 lat walczę o sprawiedliwość

Grzegorz Michalski
Bieździedza 33-letni Stanisław Żmuda od ponad 5 lat dziękuje Bogu za drugie życie. W Wielki Piątek, w 2010 roku, pijany kolega z pracy wbił mu nóż prosto w serce. Ostrze przeszło na wylot. Lekarze walczyli o jego życie kilka godzin. - Gdybym krwawił 3 minuty dłużej, lekarze by mnie nie odratowali - wspomina. Dziś ciągle walczy o odszkodowanie.

Lekarze po udanej operacji nie ukrywali przed Stanisławem prawdy. - Ma pan teraz serce jak 60-latek - oznajmili. Mężczyzna, który cudem uszedł z życiem, nie chce wracać do tamtych wydarzeń. Chciałby jak najszybciej zapomnieć o dniu, w którym jego życie wisiało na włosku. Ale to, co się stało 2 kwietnia 2010 roku zostanie w jego pamięci na całe życie. Nie tylko w pamięci. Również w jego ciele. Biegli lekarze postawili diagnozę: Stanisław w 80 proc. nie jest zdolny do pracy. Innego zdania byli lekarze orzekający na komisji, gdzie mężczyzna ubiegał się o przyznanie mu renty.

- Lekarze nie byli kompletnie mną zainteresowani. Nawet nie kazali się rozebrać. Orzekli, że jestem zdolny do pracy - dziwi się Żmuda. Sam przyznaje, że jego serce nie znosi dużego wysiłku. Wiele prac, które wykonywał przed wypadkiem jest zmuszony odpuścić. Chciałby normalnie żyć. Bez ogródek mówi, że życie w Polsce go zmęczyło. Najbardziej to, że od tylu lat szuka sprawiedliwości. Bo chociaż sąd skazał sprawcę całego zdarzenia, to jednak do dzisiejszego dnia nie otrzymał zadoścuczynienia od firmy w której pracował.

- Ktoś przecież musiał pijanego pracownika dopuścić do wykonywania pracy. Dlaczego nikt za to nie odpowiedział - zastanawia się mężczyzna. I dodaje, że gdyby był synem jakiegoś posła czy senatora, to na pewno doczekałby się już sprawiedliwości. - Po wypadku zacząłem pracować w jasielskim zakładzie na os. Gamrat. Jak się trafiła okazja, wyjechałem. Nie mam tutaj do czego wracać - podkreśla Stanisław. Zdaje sobie sprawę, że musi dbać o zdrowie. Z drugiej strony duże koszty wizyt lekarskich nie pozwalają na korzystanie z wszystkich dobrodziejstw służby zdrowia. - Zwykła wizyta u kardiologa to wydatek ponad 100 zł. A gdzie tu jeszcze mówić o jakiejkolwiek rehabilitacji - zastanawia się.

Andrzej K.: Byłem pijany

Stanisław zaraz po skończeniu szkoły rozpoczął pracę w jasielskim zakładzie masarskim. 2 kwietnia, jak zwykle, przyszedł do pracy. Święta Wielkanocne były blisko. W pracy panowała rozluźniona atmosfera. Jeden z kolegów, który był pod wpływem alkoholu, zadał mu cios nożem. Ostrze przeszyło serce. - Czułem, jak nóż wbija mi się w serce - opowiada mężczyzna. Na miejsce zostało wezwane pogotowie do omdlenia, bez lekarza. Szpital jest kilka metrów od zakładu. Stanisław szybko znalazł się na stole operacyjnym. W szpitalu, po trudnym zabiegu, pozostał jeszcze przez pół roku. Później kolejne miesiące to były niekończące się wizyty kontrolne u kardiologa, pulmonologa i innych lekarzy.

Sprawca, wtedy 35-letni Andrzej K. z Lubli (gm.Frysztak) zataił to, co wydarzyło się w chłodni. Nawet nie próbował udzielić pomocy rannemu Stanisławowi. Szybko został zatrzymany przez policję. Przyznał się do wszystkiego. Bronił się jednak, że był pijany i nie wiedział, co robi. O jego skłonnościach do nadużywania alkoholu w firmie wszyscy dobrze wiedzieli. Podczas procesu wszyscy jednak twierdzili, że w pracy nigdy nie pił. Co innego mówi Stanisław. - Sam widziałem jak popija i to tego samego dnia - twierdzi 33-latek. Andrzejowi K. groziło nawet 25 lat więzienia. Ostatecznie sąd w Krośnie skazał go na 8 lat pozbawienia wolności. Zdecydował też, że ma zapłacić poszkodowanemu zadośćuczynienie w kwocie 20 tys. zł. - Płacić, płaci, ale ile może, siedząc w więzieniu. Utrzymanie więźnia kosztuje ponad 3 tysiące złotych, a ja dostaje od niego miesięcznie 200 zł - opowiada Żmuda.

Chce normalnie żyć

33-latek nie rozumie, dlaczego kolega z pracy, który o zaatakował do tej pory nawet nie przeprosił. - Mam też żal do naszego szefa, że cały czas miga się od odpowiedzialności, a dobrze wie, jak wyglądała praca w zakładzie. Nawet nie usłyszałem słów współczucia, tylko obelgi rzucane na sądowym korytarzu - przetacza Stanisław. W walce o normalne życie wspiera go najbliższa rodzina. Po wypadku dużo pomógł mu młodszy brat, który jeździł z nim do lekarzy i na badania. Żmuda miał też narzeczoną, mieli się pobrać. Wypadek spowodował jednak przesunięcie ślubu. W ostateczności wzięli go i wspólnie z żoną Iwoną od kilku miesięcy mieszkają w Angliii. Mają stały kontakt z rodzinami w Polsce. Nie zamierzają jednak wracać. - Chyba, żeby mi się zdrowie pogorszyło, to zjadę - twierdzi Stanisław. Pracuje, żona też. Chcieliby stworzyć rodzinę i nie martwić się o przyszłość. Na miejscu w Jaśle ma pełnomocnika, który w jego imieniu stawia się na rozprawach w krośnieńskim sądzie. Bój o sprawiedliwość trwa. Stanisław chciałby nawet skromnego zadośćuczynienia. - Były szef nie chce przystać nawet na 10 tys. zł - kwituje Żmuda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24