Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opalać się! To rozkaz - czyli jak nie zgłupiałem w wojsku

Jaromir Kwiatkowski
RYS. TOMASZ WILCZKIEWICZ
Armia upomniała się o mnie miesiąc przed obroną pracy magisterskiej. Dowiedziałem się, że miesiąc po obronie pójdę w "kamasze".

Lekarz naszej jednostki, zwany przez nas "doktorem Mengele", patrzy na mnie uważnie. Symuluję katar, kaszel i diabli wiedzą co jeszcze. Diagnozy nie słyszę, za to środek zaradczy jest ten sam co zwykle: "trzy dni obuwia miękkiego". Oddycham z ulgą. I o to chodziło.

Gdzie się kończy logika, tam zaczyna się wojsko - słyszałem często. W 1986 roku miałem okazję przekonać się o tym naocznie.

Jak uniknąłem jednostki artylerii

Armia upomniała się o mnie miesiąc przed obroną pracy magisterskiej. Dowiedziałem się, że miesiąc po obronie pójdę w "kamasze".

Oficer z WKU zapytał: - Chcesz iść do K. czy do W. na Mazurach? Hm, jedno daleko i drugie daleko. Do K. jeszcze nie zakwalifikowano nikogo, do W.

- Mojego kolegę z grupy. Pomyślałem: będzie przynajmniej jedna bratnia dusza i poprosiłem o przydział do W. - Co to za rodzaj wojska? - zapytałem. - Artyleria. Szkoła Podchorążych Rezerwy, trwa cztery miesiące - padła odpowiedź.

Na miejscu okazało się, że… to guzik prawda. Trafiłem, ale do SPR Obrony Cywilnej, który miał tyle wspólnego z artylerią, że… znajdował się na terenie jednostki artylerii. Mogłem też zadzwonić do żony ze świetną wiadomością: - Będę tu nie cztery, lecz trzy miesiące.

Do SPR OC trafiali z reguły poborowi z obniżoną kategorią. Ja miałem A1. Ale na naszym poborze tych z A3 zostawili w spokoju. A ponieważ były miejsca, więc brali na chybił trafił. Bez chodzenia, załatwiania. Czysty przypadek. Albo inaczej: głupi ma szczęście. A ci, którzy poszli do K., dostali w cztery litery, że hej!

Jak uniknąłem trzech lat więzienia

Wśród kadry oficerskiej byli tacy, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Zwłaszcza por. N. Zwykł był ryczeć na podchorążych (tak nazywano odbywających służbę po studiach): "Wojsko to nie uniwersytet, w wojsku trzeba myśleć!".

Albo: "W cywilu możecie sobie być magistrami, doktorami, profesorami, a w wojsku jesteście zerami!". Biedak, odreagowywał jakieś kompleksy. Nie pozwalał nam śpiewać nawet "O mój rozmarynie". Jako hymn kompanii wzięliśmy więc piosenkę "Gdy żołnierze idą drogą, raz, dwa, trzy. Ziemia dudni im pod nogą, raz, dwa, trzy". Dlaczego tę? Bo bardziej infantylnej nie mogliśmy znaleźć.

Jednego dnia, na placu ćwiczeń, gdy por. N. jak zwykle darł się na nas, kolega nie wytrzymał i powiedział pod nosem:

- Ale kretyn. N. to usłyszał. Wziął na środek naszą kilkuosobową grupkę, od której dobiegł go ten "kretyn", najpierw nas zczołgał, a potem zaczął grozić, że nas wpakuje na trzy lata do więzienia za obrazę munduru polskiego oficera. Zaczynało to wyglądać groźnie.

- Wpakowałeś nas w to, to teraz odkręcaj - powiedzieliśmy do kolegi. Ten, z temperamentu flegmatyk, stanął przed N., popatrzył mu głęboko w oczy i zasunął mowę: - Obywatel porucznik jest niewątpliwie dżentelmenem, wydaje się nam, że my też. A dżentelmeni o faktach nie dyskutują. Więc skoro mówimy, że nikt nic takiego nie powiedział, to znaczy, że tak jest.

N. zgłupiał. Zrobił minę, jakby połknął kilo cytryn i wrzasnął: Do dwuszeregu!
Do pudła nie poszliśmy.

Jak zaśpiewaliśmy "Boże, coś Polskę"

Dowódcą naszego plutonu był porucznik G. Totalnie wszystko olewał. W ciągu dnia najważniejsze było, by zejść z oczu kadrze jednostki. Szliśmy nad jezioro, tam G. ustawiał nas w dwuszeregu i wydawał komendę:

- Baczność! Temat zajęć: opalanie. Cel: poprawa tężyzny fizycznej żołnierzy. Rozejść się i rozebrać!

I tak jakoś leciał czas do obiadu. A w wojsku najważniejsze było właśnie doczekać obiadu. "Obiad zjedzony, dzień zaliczony" - mawiano, bo po obiedzie nie było już żadnych forsownych zajęć.

Zastępca dowódcy jednostki, ppłk. S. uwielbiał stanąć w pobliżu jadalni, gdy wojsko szło na obiad, i słuchać żołnierskiego śpiewu. Któregoś dnia umówiliśmy się w naszym plutonie i na komendę kaprala: "Pluton, śpiew!", ryknęliśmy: "Boże, coś Polskę". Gdyby to był "Rozmaryn", to byłby pikuś.
Jak jedliśmy olej z miodem

O "doktorze Mengele" już wspomniałem. Jeszcze co do zdrowia: kolega z tej samej sali nie chciał rozstać się z brodą. Niestety, w pierwszym dniu musiał ją zgolić. Ale i na to znalazł sposób. Tak długo tarł policzki pumeksem, że doktor Mengele orzekł, iż to choroba skóry i pozwolił mu zapuścić brodę z powrotem.

Osobny rozdział to kuchnia wojskowa. Do SPR poszliśmy na początku maja, tuż po katastrofie w Czarnobylu. Dziwiliśmy się, że dostajemy na obiad góry sałaty i nowalijek. W końcu ktoś dociekł, dlaczego. Rzekomo przez Czarnobyl nikt nie chciał kupować produktów od rolników i ktoś wymyślił, że wojsko kupi i zje.

Kuchnia miała dwie popisowe potrawy: jaja w majonezie i tzw. zestaw śniadaniowy. Jaja były ugotowane, ale nie obrane. Trzeba było wyciągnąć je palcami z tego majonezu, obrać i wrzucić z powrotem. Zestaw śniadaniowy to był wylany na talerz sztuczny miód, w którego środek kucharz wrzucał kawałek ryby z konserwy, np. szprotkę w oleju. Olej z miodem? Tego by Makłowicz nie wymyślił.

W ciągu tych trzech miesięcy szynka była tylko raz: 22 lipca.

Jak nauczyłem się cieszyć z prostych rzeczy

Największym naszym sukcesem było wywalczenie drugiego prysznica w tygodniu. Ekipa żołnierzy-prawników tak długo zawracała oficerowi politycznemu jednostki głowę, rzucając numerami konwencji międzynarodowych, że w końcu się zgodził. Patrzyli na to wszystko z zazdrością żołnierze służby zasadniczej z baterii haubic, która zajmowała parter w naszym budynku.

Najpiękniejsze chwile były po capstrzyku, czyli po ogłoszeniu ciszy nocnej o godz. 22. Gasiliśmy światła…i wtedy zaczynało kwitnąć życie towarzyskie. Gotowaliśmy herbatę w menażkach, dyskutowaliśmy… Nigdy wcześniej ani nigdy później herbata tak mi nie smakowała. W wojsku nauczyłem się cieszyć z prostych rzeczy: menażki herbaty, prysznica…

Po trzech miesiącach zmieniłem mundur na czarny w oddziale Obrony Cywilnej w B. Na 9 miesięcy. Trzy dni przed odejściem do rezerwy urodziła mi się córka. Moje dziewczyny wybierałem ze szpitala w dzień odejścia do rezerwy. Znów miałem fart…

Jak wspominacie służbę w wojsku?

Przysyłajcie e-maile i listy, dołączajcie zdjęcia. Najciekawsze opublikujemy w Nowinach lub na portalu nowiny24.pl.

Adresy: poczta e-mail - [email protected].
Listy: Nowiny, 35-016 Rzeszów, ul. Kraszewskiego 2, z dopiskiem "Wspomnienia z wojska".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24