Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść bohaterskiego strażaka: Słyszałem trzask pękających żeber

Dariusz Delmanowicz
Dariusz Delmanowicz
Rozmowa z młodszym brygadierem Danielem Dryniakiem, zastępcą dowódcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Przemyślu.

Dla bohaterskiego strażaka przygotowaliśmy specjalną księgę z wpisami Internautów, Czytelników portalu nowiny24.pl, którzy podziwiali go za bohaterstwo i wspierali w trudnych chwilach. W ich imieniu przekażemy ją w najbliższych dniach wraz z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.

- Trudno nie dostrzec zmęczenia, które wciąż rysuje się na pańskiej twarzy...

- Rzeczywiście, bywało lepiej, ale mam nadzieję, że najgorsze już za mną. Kilkanaście dni temu opuściłem klinikę, cieszę się, że znowu jestem w domu.

- Lekarze z Przemyśla i z Warszawy robili co w ich mocy, aby mógł pan wrócić do pełni sił i spędzić święta w domu...

- Pozostanę im za to dozgonnie wdzięczny. Podobnie jak wszystkim, którzy oddali dla mnie krew.

- Ile potrwa rekonwalescencja?

- Według zapewnień specjalistów, najdalej za pół roku powinienem wrócić do czynnej służby, chociaż nie ukrywam, że marzę, aby było to znacznie szybciej. Na razie nie mogę się przesilać, muszę na siebie uważać, jeździć na badania kontrole.

- 16 lutego bez chwili namysłu ruszył pan na pomoc wędkarzowi, który porwany przez krę, dryfował po Sanie.

- Doskonale pamiętam ten dzień. O godzinie 14.29, kiedy dostaliśmy sygnał o wędkarzu, byłem w swoim pokoju w komendzie. Oficer dyżurny wysłał ratowników. Prawdę mówiąc liczyłem, że jeszcze przed ich przybyciem ów mężczyzna zdoła samodzielnie wydostać się z opresji. Jednak dobiegające komunikaty z radiotelefonów, świadczyły o tym, że sytuacja jest bardzo poważna. Zabrałem więc skafander i też pojechałem nad San.

- Później akcja rozgrywała się już błyskawicznie, niczym w filmie...

- Po dojeździe, najszybciej jak tylko potrafiłem, ubrałem skafander, zapiąłem szelki i asekurowany na linie przez kolegów, stanąłem na skraju brzegu. Lodowa tratwa z wędkarzem była właśnie między mostem im. Orląt Przemyskich, a kolejowym. Pod drugim z nich kamieniste koryto rzeki gwałtownie się zwęża, przechodzi w lej, a to mogło stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo dla tego człowieka. Widziałem, jak tym miejscu kry przełamują się, kruszą, piętrzą.

- I wtedy na oczach przechodniów uczynił pan coś, co niektórzy określili lotem Batmana...

- Doskoczyłem po krach do wędkarza, następnie objąłem go mocno pod pachy i powiedziałem, aby dodatkowo trzymał się liny. Po tym wskoczyłem z nim do lodowatej wody.

- Od tamtego momentu jego życie znalazło się w pańskich i pana kolegów rękach.

- W służbie, takiej jak nasza często trzeba wziąć całkowitą odpowiedzialność za drugiego człowieka, a jednocześnie zachować zimną krew i działać bez emocji.

- Koledzy doholowali was obu do brzegu. Wędkarz był cały i zdrowy. Niestety, pan miał mniej szczęścia...

- Jedna z przełamujących się potężnych tafli uderzyła mnie w brzuch. Słyszałem chrzęst łamanych żeber, a później poczułem przeraźliwy ból.

- Początkowo nikt nie przypuszczał, że obrażenia są tak poważne.

- Ja też tego nie podejrzewałem. Chwilowo straciłem przytomność. Ocknąłem się w szpitalu. Badania wykazały, że mam pękniętą wątrobę. Trafiłem na salę operacyjną. W sumie przeszedłem dwa zabiegi.

- Po tej brawurowej akcji pojawiły się głosy, że należało ją przeprowadzić w inny sposób.

- W inny? W jaki? Nie było czasu na obmyślanie planu. Zupełnie inaczej ratuje się osoby, pod którymi załamie się lód na stawie, gdzie np. można użyć tzw. lodowych sań, drabiny, pontonu lub łodzi. Tutaj było to niemożliwe z uwagi na dużą ilość kry pokrywającej San na całej szerokości koryta.

- Nie mam żalu do wędkarza - powiedział pan na antenie TVN. Ale właśnie panu przychodzi płacić za jego niefrasobliwość.

No, cóż miał pecha, że znalazł się w tym miejscu. Również dobrze to mógł być, ktoś inny, np. dziecko. Dla mnie, a także moich kolegów - ratowników, nie ma znaczenia, komu pomagamy. Naszym obowiązkiem jest ruszyć na ratunek bez względu na okoliczności.

- "Bohater z kry", "Bohaterski strażak". Media okrzyknęły pana bohaterem, a prezydent RP Lech Kaczyński uhonorował wysokimi odznaczeniami.

- Nie jestem żadnym bohaterem. Zrobiłem, co do mnie należało, co było akurat konieczne w danym momencie. Przychodząc do służby składałem ślubowanie, że nawet z narażeniem życia będę chronił innych.

- I z tego względu odmówił pan radnym, którzy chcieli, aby Daniel Dryniak dołączył do grona honorowych obywateli Przemyśla?

Podziękowałem, ponieważ czułbym się niezręcznie. Nie tylko ja narażałem się dla innych. Moi koledzy czynią tak często i nikt z tego powodu nie stawia ich na piedestał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24