Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oto nasz krajan, któremu spełnił się amerykański sen

Cezary Kassak
Ryszard Szaro był drugim Polakiem w historii ligi NFL i najlepszym na świecie specem od kopania jajowatej piłki.
Ryszard Szaro był drugim Polakiem w historii ligi NFL i najlepszym na świecie specem od kopania jajowatej piłki. Cezary Kassak
Urodzony w Rzeszowie Ryszard Szaro zrobił w USA zawrotną karierę. Jako gwiazda ligi NFL trafiał na pierwsze strony gazet. Poznał wielu sławnych ludzi.

Data i miejsce urodzenia: 7 marca 1948 roku w Rzeszowie.

Przebieg kariery w futbolu amerykańskim: New England Colonials, Philadelphia Bell, New Orleans Saints, New York Jets. Debiut w NFL: 12 października 1975 r. w barwach Saints, w meczu przeciwko Green Bay Packers.

Pozycje na boisku: running back (biegacz), kicker. Boiskowe pseudo: "Zorro".

Stan cywilny: żonaty; ma córkę, która studiuje w USA i jest modelką.

W uczelnianej drużynie futbolu amerykańskiego grał m.in. z Tommym Lee Jonesem. Studiując na renomowanym Harvardzie, poznał też innych sławnych dziś ludzi.

Był gwiazdą futbolu amerykańskiego - sportu, który w Stanach Zjednoczonych ma status niemal religii i miliony "wyznawców". Ryszard Szaro może się też pochwalić ukończeniem Uniwersytetu Harvarda, najbardziej prestiżowej uczelni na świecie, będącej kuźnią elit polityki i biznesu.

- Na Harvardzie studiowałem ekonomię, poza tym grałem w futbol amerykański i uprawiałem rzut oszczepem - opowiada Ryszard Szaro. - W akademiku mieszkał ze mną Dick Rockefeller, syn miliardera zwanego "królem nafty". Był menedżerem drużyny lekkoatletycznej i to nas zbliżyło do siebie. Do Harvardu chodził wtedy także Al Gore, przyszły wiceprezydent USA. On akurat sportowcem nie był, ale widywaliśmy się w akademiku czy na różnych zabawach.

W futbolowej drużynie Harvardu Ryszard Szaro grał z Tommym Lee Jonesem, obecnie wziętym aktorem.

- Kiedyś nawet odwiedziłem go w domu, mieszkał w Teksasie - wyjaśnia. - Moimi wykładowcami na Harvardzie byli m.in. Henry Kissinger, później szef amerykańskiej dyplomacji, oraz profesor Richard Pipes, który przyjechał z Cieszyna i doskonale mówił po polsku.

Sportowe początki w Strzyżowie

Choć z urodzenia jest rzeszowianinem, jego rodzina mieszkała w Strzyżowie.

- Moja matka pracowała w cukierni, a ojciec w oddziale ZUS - snuje opowieść Szaro. - Od najmłodszych lat ciągnęło mnie do sportu. W Wisłoku Strzyżów trenowałem piłkę nożną. W szkole grałem w ping-ponga, rzucałem piłką palantową, uprawiałem lekkoatletykę, siatkówkę, piłkę ręczną, narciarstwo.

- Tak jak koledzy, zaczytywałem się książkami o przygodach Winnetou czy Old Shatterhanda - dodaje. - To też miało potem znaczenie w kontekście sportu, bo naśladując Indian, rzucałem oszczepem. Czasem trafiło się nim w kurę albo zająca…

W domu się nie przelewało, dlatego rodzina Szaro postanowiła wyemigrować do Ameryki.

- W Strzyżowie zdążyłem skończyć szkołę podstawową, która wtedy składała się z siedmiu klas - zapamiętał pan Ryszard. - Dwa miesiące pochodziłem do liceum, a w listopadzie 1961 roku wsiedliśmy na Batorego i popłynęliśmy do Nowego Jorku.

Talent zza żelaznej kurtyny

Zamieszkali na Brooklynie. W katolickiej szkole skończył "brakującą" ósmą klasę. Potem poszedł do zawodówki; zamierzał zostać elektrykiem. - Przy szkole istniała drużyna piłkarska, a ja bardzo chciałem grać w "nogę". Zapisałem się nawet do klubu Polonia Greenpoint.

Pewnego razu na Greenpoincie ćwiczyła drużyna lekkoatletyczna Liceum Franciszkanów.

- Zauważyłem, że ktoś rzuca oszczepem; podszedłem, wziąłem oszczep do ręki i… rzuciłem znacznie dalej niż chłopak, który trenował - wspomina. - Ksiądz franciszkanin zaczął mnie namawiać, żebym został uczniem ich szkoły. "Moja matka sprząta biura, ojciec jeździ windą, zarabia półtora dolara na godzinę, a u was szkoła kosztuje 500 dolarów" - odparłem z rezerwą. Ksiądz jednak obiecał, że za szkołę nie będę musiał płacić i że jeśli chcę być elektrykiem, to załatwią mi prywatny kurs.

Tak znalazł się w Liceum Franciszkanów, wówczas chyba najbardziej usportowionej szkole średniej w USA. Tam zaczął grać w futbol amerykański.

- Nie chcę się chwalić, ale miałem istotny wpływ na to, że co roku wygrywaliśmy licealną ligę futbolu. Byłem liderem stanu Nowy Jork pod względem liczby zdobywanych punktów. Pamiętam, jak rozgrywaliśmy ostatni pojedynek sezonu, a do pobicia dotychczasowego, mającego "długą brodę" rekordu brakowało mi 4 punkty - zdobyłem ich 30. Poza tym sięgnąłem po mistrzostwo stanu w rzucie oszczepem. Oczywiście, na poziomie szkół średnich, ale i tak zrobiło się o mnie głośno. W nowojorskich gazetach ukazywały się artykuły, w których przedstawiano mnie jako "talent spoza żelaznej kurtyny".

Pogadałem z Kennedym

Rewelacyjne wyniki sportowe łączył z wysoką średnią ocen w szkole. Propozycje podjęcia studiów składały mu uczelnie z całej Ameryki. "New York Times" donosił: "Telefon w domu Polaka dzwoni niemal bez przerwy. Wszyscy chcą rozmawiać z Richiem, tylko że jego przeważnie nie ma w domu".

- Na rozmowy przychodzili wpływowi ludzie, np. prezydent lotniczego giganta Pan-American, absolwent uniwersytetu w Yale. Pytał, czym zajmuje się mój ojciec. Powiedziałem, że jest windziarzem, a w Polsce był prezesem koła łowieckiego. Mój rozmówca na to: świetnie się składa, bo ja również poluję. Może ojciec chciałby pojechać ze mną i zapolować na antylopy?

Ostatecznie zdecydował się na Harvard, do czego namawiał go sam Robert Kennedy, brat prezydenta USA, zastrzelonego w 1963 roku. Robert Kennedy był wówczas senatorem Nowego Jorku.

- Pierwszy raz z nim rozmawiałem, kiedy byłem w III klasie liceum - wspomina Szaro. - Grałem w piłkę na Greenpoincie, gdy z limuzyny wysiadł Kennedy w towarzystwie pisarza i dziennikarza, Jimmy'ego Breslina, który napisał o mnie w "New York Times Magazine". Raz czy dwa razy Kennedy przyjechał do mnie do domu. Przybył w obstawie, z policją; było trochę zamieszania. Mojej matce zupełnie się to nie podobało, mówiła: dajcie mu spokój.

Rekordzista stadionu Crystal Palace

Gdy studiował na Harvardzie, popularny był ruch hippisowski; na uczelni organizowano protesty przeciwko wojnie w Wietnamie.

Nasz rozmówca także w nich uczestniczył, głównie jednak koncentrował się na nauce i sporcie. Grając w uniwersyteckiej drużynie futbolu amerykańskiego, zdobył najwięcej punktów wśród studentów pierwszego roku.

- Rywalizowaliśmy w Ivy League - lidze tworzonej przez elitarne uniwersytety. Za najsłynniejszy mecz w historii ligi uchodzi nasz pojedynek z Yale (o tym meczu powstał m.in. film dokumentalny nakręcony przez Kevina Rafferty'ego - dop. red.). Przegrywaliśmy już kilkunastoma punktami, ale w ostatnich 42 sekundach (!) udało się odrobić stratę. Nazajutrz w gazecie obwieszczono, że "Harvard pobił Yale 29-29". "Pobił", bo remis wywalczony w takich okolicznościach był traktowany jak spektakularne zwycięstwo.

Na Harvardzie Ryszard Szaro kontynuował przygodę z lekkoatletyką. Jako oszczepnik miał drugi wynik w USA. Niedużo brakowało, a zakwalifikowałby się na igrzyska w Meksyku.

Brał udział w przygotowaniach do olimpiady, które odbywały się w Tennessee, lecz plany pokrzyżowała mu kontuzja.

- Pod koniec studiów pojechałem z drużyną połączonych sił Harvardu i Yale na zawody do Londynu. Rzucałem oszczepem, pobiłem rekord stadionu Crystal Palace, a że wkrótce potem stadion został przebudowany i nikt już tam oszczepem nie rzucał, mój rekord przetrwał do dziś - śmieje się Szaro.

Drugi Polak w NFL

Harvard skończył w 1971 roku.

- Wiadomo, że na studia poszedłem nie tylko dla sportu. Wiedziałem, że po Harvardzie nie będzie kłopotów ze znalezieniem pracy. Dostałem porządną robotę w Colgate-Palmolive. Pracowałem na stanowisku export managera. Jeździłem do Singapuru, Filipin, Japonii, Indonezji - opowiada.

Mieszkał w Bostonie, godziwie zarabiał, ale po dwóch latach zamarzyło mu się wrócić do futbolu amerykańskiego i spróbować sił w zawodowej lidze. Na własnej skórze przekonał się jednak, że do National Football League trudniej się dostać niż do Harvardu.

Grał w zespole New England Colonials, następnie w Philadelphia Bell, ale nie były to drużyny z NFL. W ekipie Bell wystąpił zresztą tylko raz, bo został "porwany" przez działaczy Philadelphia Eagles.

Do ligowego składu Eagles jednak się nie przebił, nie znalazł też miejsca w Oakland Raiders. Szansę gry w NFL dali mu dopiero sternicy klubu New Orleans Saints.

- Czasem mówią o mnie "pierwszy Polak w NFL". W rzeczywistości byłem drugi, po Czesławie Marcolu - podkreśla.

13 tysięcy dolarów za minutę

W New Orleans Saints grał jako kicker (kopacz).

- To specyficzna pozycja. Bardzo przydały mi się umiejętności piłkarskie, ale kluczowe znaczenie odgrywa tu psychologia, zdolność koncentracji - tłumaczy. - Kicker w meczu gra najkrócej. Kopiesz piłkę na rozpoczęcie, później jeszcze ze dwa razy, a tak to siedzisz na kasku i czekasz.

Z tego powodu zwykle zarabiał najmniej w zespole. Nie znaczy to jednak, że zarabiał mało...

- Za minutę gry statystycznie dostawałem 13 tysięcy dolarów. Na "wejście" do NFL zagwarantowano mi 70 tysięcy; z bonusami wychodziło prawie 100 tys. To były ogromne pieniądze, choć dziś zawodnicy inkasują, oczywiście, nieporównanie więcej, kontrakty opiewają już na miliony dolarów. Ale chcę podkreślić, że nigdy nie byłem materialistą. Gdybym zarobił jedną trzecią tego, co zarobiłem, też byłbym szczęśliwy.

W NFL silnie zaznaczył swoją obecność. Znakomicie wiodło mu się w 1976 roku - z 23 kopnięć 18 dało jego drużynie punkty. To był najlepszy wynik w lidze!

Biorąc pod uwagę poziom, jaki jest w NFL, można przyjąć, że w tamtym sezonie Polak w swoim fachu był numerem 1 na świecie. Jego zespół do potentatów jednak nie należał.

- Mimo to na każdym meczu w Nowym Orleanie meldował się komplet - 80 tysięcy widzów - opowiada pan Ryszard. - Toczyła się zażarta batalia o bilety. Amerykanie na punkcie tego sportu mają bzika. Okresami bywałem więc dość popularny. Matka i ojciec, już od czasów, gdy uczęszczałem do liceum, lubili wycinać z gazet artykuły o mnie. Uzbierało się ich kilkaset.

Trochę w Polsce, trochę w Stanach

Karierę futbolisty zakończył w 1979 roku w drużynie New York Jets. Ciągnęło go do biznesu. Miał swoją firmę w Nowym Jorku: załatwiał kontrakty na układanie marmuru, granitu.

W latach 90. zaczął sprzedawać w Polsce łyżworolki, rozpropagował tego typu formę spędzania czasu. Dzisiaj, będąc już na emeryturze, promuje nad Wisłą futbol amerykański, szkoli kickerów w warszawskich klubach.

- Trochę mieszkam w Polsce, a trochę w Stanach. Często odwiedzam rodzinne strony. Mam krewnych w Strzyżowie, Brzeżance, Rzeszowie. Zwiedziłem kawał świata, dużo widziałem, ale kiedy przebywam w Bieszczadach, nad Soliną, to myślę, że nigdzie nie jest tak ładnie jak tu…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24