Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracuję w niedziele i święta. Nie mam innego wyjścia

Bartosz Gubernat
Przedstawiciele Solidarności w niedzielę nawoływali klientów sklepów do bojkotu zakupów w niedziele.
Przedstawiciele Solidarności w niedzielę nawoływali klientów sklepów do bojkotu zakupów w niedziele. Krzysztof Kapica
- Kiedy w lecie inne dzieci jadą z rodzicami na basen, ja wykładam na półkach towar. Czasami płaczę i mówię sobie, że od jutra dość. Ale zaciskam zęby i następnego dnia przychodzę do pracy. Nie mam innego wyjścia.

Pani Krystyna (prawdziwe imię do wiadomości redakcji) od czterech lat pracuje w jednym z największych podkarpackich hipermarketów. Jest sprzedawcą. Zanim dostała się do pracy przez sześć lat nie miała stałego zatrudnienia. Dorabiała na umowach krótkoterminowych, czasem bawiła znajomym dzieci.

- Miesięcznie nie byłam w stanie wyciągnąć więcej niż 700 zł. Mąż pracuje za najniższą krajową, dlatego często starczało nam tylko na opłaty. Przy trójce dzieci było nam naprawdę ciężko. Dlatego kiedy koleżanka powiedziała mi, że są przyjęcia w hipermarkecie od razu złożyłam swoje CV - mówi kobieta.

Po serii szkoleń pani Krystyna dostała pracę. Podpisała umowę na czas nieokreślony, dostała pełny etat. Na początku nie narzekała. Od poniedziałku do piątku system zmianowy, w weekendy dyżury. W miesiącu wypadała jej jedna sobota i jedna niedziela. W wyjątkowych sytuacjach dwie. Ale pracodawca szybko przemeblował grafik.

- W ubiegłym roku na 50 niedziel pracowałam ponad dwadzieścia razy. Owszem, dostałam za to wolne w środku tygodnia, ale to marne pocieszenie. Kiedy inni rodzice zabierali latem dzieci nad wodę albo do parku, ja pracowałam. W tygodniu coraz częściej mam drugą zmianę. Przy trójce dorastających chłopców to trudna sytuacja. Ciężko chociażby dopilnować, czy odrobili zadanie. Kiedy wracam do domu śpią, rano też ich nie widzę, bo są w szkole. Ale wyjścia nie mam, bo zarobić muszę, a 50-letniej kobiety bez grupy inwalidzkiej nikt do lepszej pracy nie przyjmie - żali się kobieta.

Z szacunków NSZZ Solidarność wynika, że w każdą niedzielę w polskich sklepach pracuje 250 tysięcy osób. To jedna czwarta wszystkich zatrudnionych w sektorze handlowym. Dlatego w ubiegłą niedzielę związkowcy w całej Polsce namawiali klientów do bojkotu hipermarketów w siódmy dzień tygodnia. Podobną akcję przeprowadzono niemal we wszystkich krajach Europy.

- Chcemy uświadomić społeczeństwo, że w polskich sklepach nie szanuje się ludzi. Jedna trzecia umów o pracę to tzw. śmieciowe, na czas określony, zlecenie itp. Pracownik nie ma przez to zapewnionych podstawowych świadczeń, układając grafik pracy nikt nie liczy się z jego potrzebami. Dlatego wiele osób zamiast spędzić niedzielę w domu, przy obiedzie z rodziną, siedzi przy kasie, albo rozkłada towar na półkach hipermarketu. A jak się nie podoba, to do widzenia. Tak dalej być nie może - mówi Bujara. I dodaje, że kiedy Solidarność walczyła o zamknięcie sklepów w 13 ustawowo uznanych świąt, nawet jego koledzy nie wierzyli w powodzenie akcji.

- Dzisiaj w Boże Ciało, Trzech Króli czy święto Wniebowzięcia NMP nikt nie pracuje. I jakoś sklepy nie upadły - przekonuje związkowiec.
Jego zdaniem zakaz handlu w święta wyszedł marketom na dobre. Solidarność obliczyła, że przed wolnymi dniami obroty w sklepach rosną nawet trzykrotnie.

- Bo kiedy klienci wiedzą, że sklep będzie zamknięty, robią zakupy na zapas. Wówczas kupują nawet więcej niż potrzebują, tak na wszelki wypadek, żeby czegoś nie zabrakło. Właściciele hipermarketów dobrze o tym wiedzą, ale nie chcą się do tego przyznać - uważa Bujara.

Warunki dyktuje klient

Inaczej problem postrzegają sprzedawcy. Michał Sikora, rzecznik Tesco Polska nie zgadza się z argumentami związkowców.

- Bo nasi pracownicy nie protestują. Nie mamy skarg, co dowodzi, że przestrzegamy prawa. Zresztą jesteśmy pod stałym nadzorem Państwowej Inspekcji Pracy, a kontrole nie wykazują żadnych niedociągnięć. Praca w niedzielę? Wychodzimy naprzeciw klientom. Dziś tempo życia jest takie, że w ciągu tygodnia ludzie nie mają czasu na zakupy. Skoro chcą je robić w weekend, my musimy dać im taką możliwość. Przecież to oni tak naprawdę płacą nam pensje - mówi Sikora.

Jego firma na Podkarpaciu ma dziewięć sklepów, w tym cztery hipermarkety. Pracuje w nich 1250 osób. W całej Polsce aż 28 tysięcy osób.

- Zatrudniamy tylko na umowy o pracę. Ludzie starając się o zatrudnienie w naszych sklepach są świadomi, że są otwarte przez cały tydzień - dodaje rzecznik Tesco.

Z argumentami przedsiębiorców zgadza się Andrzej Sadowski, ekonomista z centrum im. Adama Smitha.

- Czasy się zmieniły, epoka PRL-u, kiedy od południa w sobotę do poniedziałkowego rana sklepy były zamknięte na cztery spusty dawno minęły. Dzisiaj rynek rządzi się innymi prawami, firmy pracują na jak najwyższe zyski. Związkowcy zamiast protestować powinni zapytać pracowników hipermarketów, czy praca w niedzielę nie jest lepsza od bezrobocia. Bo obawiam się, że jeśli sklepy zostałyby zamknięte, część osób zasiliłaby szeregi bezrobotnych - mówi Sadowski.

- Niestety to prawda. Liczba etatów jest u nas dostosowana do ilości pracy. To logiczne, że skrócenie tygodnia oznaczałoby mniejszą liczbę zadań, a co za tym idzie, część ludzi nie miałaby co robić. Zapewne rozwiązalibyśmy z nimi umowy - potwierdza Sikora.

- Bzdura! Pracownicy są ponadnormatywnie obciążeni, wielu z nich wykonuje pracę za dwie, trzy osoby. Kto będzie pracować, jeśli sklepy zmniejszą zatrudnienie? - ripostuje Alfred Bujara.

PIP: nie jest tak źle

Co na to Państwowa Inspekcja Pracy? Według Dawida Barana, rzecznika rzeszowskiego inspektoratu czasy, kiedy pracownicy marketów dźwigali kilkusetkilogramowe skrzynie minęły.

- Owszem, 5-6 lat temu mieliśmy sporo zastrzeżeń do organizacji pracy w dużych sklepach, ale dzisiejsze kontrole dowodzą, że jest o niebo lepiej. Duże sieci, jak Tesco czy E.Leclerc nie mogą sobie pozwolić na łamanie prawa, bo im się to po porostu nie opłaca. Wiele sieci zainwestowało w specjalne wózki do transportu palet z ładunkami, pracownicy pracują w tygodniu tyle czasu, na ile pozwala kodeks pracy. Praca w niedzielę to nie przestępstwo. Zgodnie z przepisami trzy na cztery niedziele można spędzić w pracy. Czwarta musi być wolna - wyjaśnia Dawid Baran.

- Owszem, to prawda. Ale przecież wszyscy wiemy, że odpoczynek w środku tygodnia to kiepska rekompensata. To weekend powinien być wolny. Tymczasem u nas grafik był ustawiony tak, że w pracy można było spędzić nawet trzy niedziele. I to za najniższą krajową. Dlatego powiedziałam pas - mówi Agnieszka Hryniewicka z rzeszowskiego oddziału Solidarności, która w hipermarkcie pracowała przez trzy i pół roku.

Wśród argumentów przemawiających za skróceniem tygodnia pracy coraz częściej przewija się także głos kościoła. Księża narzekają na spadek zainteresowania mszami świętymi, co odbija się także na wysokości niedzielnych składek na tacę. Według Andrzeja Sadowskiego to jednak kolejne chybione wytłumaczenie.

- Kto chce iść do kościoła, zrobi to, niezależnie od tego, czy w niedzielę robi zakupy, czy nie. Równie dobrze można zabronić chodzenia w niedziele do kina, bo w tym czasie przecież też są msze. Żyjemy w wolnym kraju i każdy człowiek powinien mieć prawo wyboru, także w kwestii zakupów. Przypominam, że w Niemczech zamykano już sklepy, przez co w pewnej chwili w weekend chleb można było kupić tylko na stacji benzynowej. Doprowadziło to do fali niezadowolenia i otwarto je z powrotem. Nie idźmy tą drogą - apeluje Sadowski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24