Iga Dżochowska wciąż walczy o prawa zwierząt, do swojego domu i ogrodu przygarnęła całe stadko bezdomnych i schorowanych istot. A teraz męczy ją myśl o jeszcze jednej. - To sunia. Piękna, mądra i bezdomna - dowiaduję się przez telefon. Jadę więc do Przemyśla, żeby poznać psa. Jadę i myślę, czy to możliwe, że zwierzę chce popełnić samobójstwo...
Kobieta w eleganckim samochodzie
Babcia, która mieszkała zaraz obok przejścia dla pieszych przy ulicy Sanockiej, wszystko widziała. Tuż za pasami zatrzymała się jakaś kobieta w bardzo eleganckim samochodzie i wypchnęła psa. Ruszyła. Zwierzę zaczęło biec za autem. Kobieta musiała to widzieć, bo zatrzymała się, a kiedy pies dobiegł, otwarła drzwi, jeszcze raz odepchnęła go i odjechała.
- To było jakieś osiem lat temu - opowiada Iga. - Wprowadziłam się tutaj rok później. Po jakimś czasie zauważyłam, że przy Sanockiej, obok przejścia, wciąż siedzi taki pies - grzbiet w centki, panterka. Deszcz, słońce, mróz, a on ciągle przy tych pasach. Jakby czekał.
Znów minął jakiś czas i pies zaczął znikać na pobliskich działkach nad Sanem.- Ktoś mi powiedział, że tam jest jeszcze drugi bezdomny pies. Wzięłam jedzenie, swoje psiaki do towarzystwa, bo trochę się bałam, i poszłam ich szukać. Szybko znalazłam w jednym z ogródków. Wchodzę i nagle widzę nad krzakami słomiany kapelusz. Przestraszyłam się, ale zaraz mówię: "Dzień dobry, proszę się mnie nie bać. Ja z jedzeniem dla piesków". Wciąż odwrócona postać przyznaje męskim głosem: "One takie biedne. Jednego wziąłem ze schroniska, drugi się przybłąkał... Niech pani nie patrzy na moją twarz". Tak mnie ostrzegł. Zobaczyłam ją po dwóch dniach, kiedy wróciłam z kolejną porcją jedzenia. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałam. Rak zdeformował nos, szczękę. "Leczę się" - usłyszałam - "ale wolę mieszkać tutaj, na działce, wśród drzew i kwiatów. Z psami i kotem". Pomyślałam, że jest tak samo bezdomny jak jego zwierzęta.
Pomnik szczerzy kły
Tak naprawdę pan Wilu, jak nazywają go sąsiedzi z działek, ma dom. Ale przez znaczną część roku pomieszkiwał w malutkim domku letniskowym na działce. Samotny, bez żony i dzieci, schował się tutaj przed światem. Ostatnio jednak nie przyjeżdża.
Właśnie stoję przed tym zielonym azylem i szeroko otwieram oczy na widok dziwacznej rzeźby przedstawiającej psa. Ulepiona z cementu, z rozdziawioną paszczą jakby rozparła się w samym centrum zarośniętego już mocno ogródka. Tuż obok - nagrobek z kamienia. Jak głosi napis, postawiony dla Myszka. Być może to jego rzeźba kłapie na mnie zębami?
- Ten Myszek to był poprzedni pies pana Wilu - tłumaczy zza płotu Władysław Chudzik, sąsiad z działek. - Pochował go tutaj i pomnik postawił. Potem miał tego Miśka, trochę agresywnego, i suczkę - łagodną, chociaż nigdy nikomu nie dała się pogłaskać.
Skromniutki domek przypomina raczej schowek na narzędzia, za to przytuliły się do niego dwie psie budy. - Najpierw sunia spała w jednej razem z Miśkiem, jeszcze i kot do nich się wpychał, a potem przytargałyśmy z Patrycją drugą budę - mówi Iga. - Sunia była wysterylizowana. Rok temu wygląd psów mnie zaniepokoił, więc poprosiłam, żeby obejrzał je pan Piotr, zaprzyjaźniony lekarz weterynarii.
- Oba miały pchły i bakteryjne zapalenie skóry, podleczyłem je - przyznaje doktor Piotr Pawlikowski. - Ale potem Misiek zachorował i nie udało się go wyleczyć.
W lutym ktoś zadzwonił do Igi, że pan Wilu nie przyjeżdża, a z psami chyba dzieje się coś złego. Nie mogła iść, więc poprosiła o pomoc przyjaciół. - Misiek ledwo dychał, był odwodniony - wspomina Patrycja Szymaneczko. - Wyciągnęliśmy go z doktorem Piotrem z budy. Nie udało się go uratować. Zdechł w lecznicy.
Psie czekanie
Patrycja jest szczupłą blondynką o delikatnej urodzie. Stoimy obok siebie. Nie jestem już na działkach, ale znów przy Sanockiej, tyle że bliżej centrum. Patrzę na psa. Właśnie pojawił się pod sklepem i wietrzy nosem w naszym kierunku.
Jesteśmy daleko, ale on jakby wiedział, że właśnie jego szukamy. Czarny pysk i uszy, a reszta jaśniejsza, w centki. Ładny. Widziałam go już wcześniej, na działkach. Krótko, bo uciekł. Iga mówiła, że na pewno poszedł pod sklep. I rzeczywiście, jest.
- Przychodzi tu od śmierci Miśka - mówi kobieta. - To był jej przyjaciel i zarazem przywódca. Odkąd go nie ma, wygląda, jakby straciła poczucie sensu. Nie wie, co z sobą począć. Przeniosła się tutaj, wystaje pod sklepem, ludzie ją przeganiają, a ona wciąż wypatruje kogoś na ulicy. Tego dziadka z działek, a może psiego kolegi... Czasem rzuci się nagle na ulicę, jakby wreszcie ich zobaczyła po drugiej stronie. Lubi pobiec chwilę za kimś idącymi z psem. Za mną też biega. Bo ja mam dwa psy od doktora Fedaczyńskiego. I kota przygarniętego, i ślepą papugę. Chciałam jej pomóc, dać ciepły kąt, bo był mróz. Złapałyśmy ją z córką. Ale w mieszkaniu wpadła w panikę, moje zwierzęta ją obszczekały, nie wiedziałam, co robić, pozwoliłam uciec.
- Szukam jej domu - kiwa głową Iga. - Przygarnęłam kota z tej działki. Nie mogę wziąć kolejnego psa. Nie udało się jeszcze nikogo znaleźć. Ona jest bardzo łagodna, ale nieufna.
- To prawda - przyznaje Władysław Chudzik. - Nigdy nikogo nie zaatakowała, kiedy przychodzi ktoś na działki, biegnie na powitanie, macha ogonem. Z jednej stronny - towarzyska, a z drugiej - boi się ludzi jak skrzywdzone zwierzę.
- Na działki też na początku nie chciała przychodzić. Dopiero za tym Miśkiem się odważyła - przypomina sobie Ewa Prochoniak. - Wszyscy ją tu dokarmiamy. Ale po śmierci tamtego psa załamała się. Gdzieś wychodzi, wypatruje.
W Krakowie przed laty też był taki pies. Jego właściciel zmarł w 1990 roku na atak serca w pobliżu ronda Grunwaldzkiego. Dżok, czarny mieszaniec, został i czekał w tym miejscu długie dni na swojego pana. Mieszkańcy Krakowa dokarmiali go, a psia wierność budziła podziw i zdumienie. Sprawa stała się głośna.
Po roku pies pozwolił się przygarnąć Marii Müller. Po siedmiu latach nowa właścicielka zmarła. Dżok uciekł i wałęsał się w pobliżu terenów kolejowych, aż w końcu wpadł pod koła jadącego pociągu. Jego historia stała się niemal legendą Krakowa.
Przypomina o niej pomnik psa, który Dżokowi wystawili ludzie na bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą, w pobliżu Wawelu i mostu Grunwaldzkiego. Jest na nim napis: "Pies Dżok. Najwierniejszy z wiernych, symbol psiej wierności. Przez rok /1990-1991/ oczekiwał na rondzie Grunwaldzkim na swojego pana, który w tym miejscu zmarł".
- Boję się, że i ona w końcu zginie po kołami samochodu - martwi się Iga. Doktor Piotr Pawlikowski mówi, że chociaż pies jest nieufny, dobrze byłoby znaleźć mu dom. Zazwyczaj strażnicy miejscy wyłapują bezdomne psy i przewożą do lecznicy, skąd po zbadaniu zwierzęta trafiają do schroniska, a potem do adopcji. - Jeśli psa nie adoptuje się ze schroniska lub ośrodka adopcyjnego, przygarniając go lub jakiegokolwiek bezdomnego psa, dla własnego bezpieczeństwa najlepiej od razu udać się z nim do lekarza weterynarii na kontrolną wizytę - podkreśla doktor Piotr.
Wołałem ją Siwka
Z panem Wilu rozmawiam przez telefon prawie godzinę. Jest w swoim domu, w Brzegu, na Śląsku. - Umieram - mówi. - Wiem, że Siwka czeka. Ale ja nie wrócę już do Przemyśla.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Nagłe wieści o Janinie i Tadeuszu z "Sanatorium miłości"! Znamy sensacyjne szczegóły
- "Nasz Nowy Dom" czekają spore zmiany! Romanowska nie pomoże już biednym rodzinom
- Tak córka Marty Kaczyńskiej radzi sobie w Korei. Niesamowite, jak się zmieniła [FOTO]
- Prześledziliśmy przemianę włosów Majdana. Było ściernisko, a dziś jest San Francisco