Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratownik medyczny o pracy w czasach pandemii: Wiozłem pacjenta z udarem od szpitala do szpitala, trwało to sześć godzin

Andrzej Plęs
Karmi się nas obietnicami, że przybędzie szpitalnych łóżek, przybędzie respiratorów. Tylko kto będzie obsługiwał te respiratory?
Karmi się nas obietnicami, że przybędzie szpitalnych łóżek, przybędzie respiratorów. Tylko kto będzie obsługiwał te respiratory? Andrzej Banaś
Strasznie jest patrzeć, jak przerażony starszy człowiek po prostu się dusi, wysuszonymi, starczymi rękami czepia się nas i nawet nie jest w stanie wypowiedzieć swojego przerażenia - mówi Przemysław Król, ratownik medyczny leżajskiego oddziału Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie i instruktor w Podkarpackim Centrum Ratownictwa Medycznego.

Rusza pan na kolejny dyżur, z bagażem doświadczeń i obserwacji ostatniego, covidowego półrocza. Jakie myśli się wtedy w panu kłębią?
To już nie jest przede wszystkim lęk przed koronawirusem, teraz to przede wszystkim obawy, co zrobić z pacjentem. To jest teraz wąskie i coraz węższe gardło naszej służby zdrowia. Nie ma miejsc na oddziałach, nie ma miejsc w izolatkach. Niektóre oddziały są w ogóle pozamykane, i to nie dermatologie, tylko OIOM-y, ortopedie, SOR-y. I to jest dla nas wiodąca myśl przez każdym kolejnym dyżurem.

Jak taka kryzysowa sytuacja wygląda w praktyce?

Przyjeżdżamy do pacjenta, oceniamy stan i potrzebę transportu do szpitala, oczywiście wywiad epidemiologiczny. Jeśli transport jest konieczny, kontaktujemy się z dyspozytorem i ten ma teraz ustalić miejsce transportu. I zaczyna się loteria.

Pracuję w Leżajsku. Wszystkie szpitale są zakorkowane, nadzieja jest jeszcze w Rzeszowie, Stalowej Woli, Nisku, Przeworsku, w Łańcucie. Mamy pacjenta w karetce, dyspozytor rozpaczliwie szuka dla niego miejsca, w którymkolwiek szpitalu, my czekamy, aż znajdzie. To czasem drwa dwie - trzy godziny, czasem więcej. A ludzie nie przestali chorować na zawały serca i mózgu, tu liczy się każda minuta. Pacjent ma duszność i inne objawy koronawirusa - trzeba założyć, że jest zakażony, bo przecież bez testu nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić. Nie ma objawów - to wcale nie znaczy, że nie jest „bezobjawowy”. Za każdym razem to gra w niewiadome.

A kiedy udało się dla pacjenta znaleźć miejsce?
To nie musi być dla nas koniec problemu. Niech to będzie szpital w Leżajsku, gdzie ostatnio „padła” cała diagnostyka obrazowa: cały personel medyczny jest zakażony. Nie ma komu zrobić tomografu, rezonansu, czy zwykłego prześwietlenia. Właśnie wiozłem tak pacjenta po wypadku zderzenia czołowego, dostałem odmowę przyjęcia, bo nie ma go jak szybko zdiagnozować. Poszkodowany na noszach, my staramy się utrzymać mu parametry życiowe, dyspozytor szuka nowego miejsca, w końcu znajdzie, może będzie w odległości 30 kilometrów, może 130.

Udało się. Tym razem nawet szybko „zwolniło się miejsce” przy Lwowskiej w Rzeszowie, nie zawsze pacjent i my mamy tyle szczęścia. Zaczynają uwydatniać się braki w systemie, więc kiedy słyszymy, że służba zdrowia się nie stara, to pojawia śmiech przez łzy. Pacjentów jest zbyt wielu w jednym czasie. Nie przykryjemy całego ciała zbyt krótkim kocem.

A jeśli pacjent nie ma tyle szczęścia?
Najbardziej boję się tego, że pewnego razu pacjent udusi mi się w karetce, bo nie będzie dla niego miejsca w żadnym szpitalu. A już zdarzyło mi się „tłuc” pacjenta w ramach reanimacji, stojąc karetką pod szpitalem, który okazał się być zamkniętym. Nawet nas nie wpuszczono do środka, bo była dezynfekcja.

Przed miesiącem wiozłem pana z udarem, odbijaliśmy się od szpitala do szpitala. W Rzeszowie nie było miejsc, docieraliśmy do Stalowej Woli, kiedy dostaliśmy stąd odmowę, bo okazało się, że w szpitalu jest podejrzenie covidu. W końcu tego pacjenta z Leżajska udało się przekazać do Mielca. Cała operacja, tylko z tym jednym pacjentem, trwała sześć godzin.

Normalnie po każdym transporcie wyskakujemy z kombinezonów: dezynfekcja siebie, karetki. Jak jest chwila, prysznic. Nowy kombinezon do nowego wezwania. Po kilku turach w hermetycznych kombinezonach i oddychania przez maski - każdy z nas z karetki nie wyszedł, tylko wypadł. Zresztą nawet jak znajdzie się dla pacjenta miejsce w którymś ze szpitali w województwie, to wcale nie musi oznaczać pełni sukcesu dla pacjenta. Jednego z chorych odwieźliśmy na oddział ratunkowy, a tu na izolatce spędził kilka dni. I tu sobie pod presją psychiczną kilka dni czekał na wyniki testów covidowych, bo laboratoria się spóźniały. Po trzech dnia w kompletnym odosobnieniu niektórzy pewnie kwalifikowaliby się zaraz potem na oddział psychiatryczny, który de facto też zamknięty.

Dużo było takich dramatycznych sytuacji przez ostatnich sześć miesięcy?
Na początku epidemii - nie. Liczba chorych była niska. Na początku pacjenci ukrywali, że być może są zakażeni, czy wręcz chorzy. Z własnego doświadczenia pamiętam przynajmniej kilkanaście takich przypadków. Po dwóch - trzech miesiącach skończyło się, jak nożem uciął. Może w wyniku ogólnopolskiego apelu ratowników medycznych, by nie ukrywać, bo to niebezpieczne dla wszystkich. Może dlatego, że diagnostyka stała się częstsza i precyzyjna.

Przykład: częstego i powszechnego pomiaru temperatury ciała tak łatwo oszukać się nie da. Problem z pacjentem covidowym jest taki, że nie bardzo wiadomo, jak im pomóc. Nie może chodzić, szary, spocony, z trudem łapie oddech, rodzi się dylemat: kiedy kończy się wydolność oddechowa i należy podłączyć pod respirator. Wszystko po to tylko, by można go było bezpiecznie przetransportować do szpitala.

To dotyczy tych najcięższych przypadków.
Tak. Tych w „wieku podeszłym”, więc na ogół z mocno nasilonymi objawami, które nie są jednoznaczne.

Strasznie jest patrzeć, jak walczą o każdy oddech. Naprawdę strasznie patrzeć, jak przerażony starszy człowiek po prostu się dusi, wysuszonymi, starczymi rękami czepia się nas i nawet nie jest w stanie wypowiedzieć swojego przerażenia.

I nie ma magicznego sposobu, by to cierpienie zlikwidować. Możemy mu w tym cierpieniu tylko ulżyć, środkami farmakologicznymi, ale w niektórych przypadkach doświadczenie podpowiada, że jego godziny są policzone. Opieka nad osobą w podeszłym wieku jest trudna. Gdy dojdzie choroba, osoby te wymagają specjalnej opieki przez 24 godziny. Przez ostatnie trzy miesiące takich przypadków było mnóstwo. Piętnaście lat w zawodzie, uodporniło mnie w znacznym stopniu, a nie jestem w stanie na to emocjonalnie nie reagować.

Co dyżur, to wejście na pole minowe?
Od marca już trzy razy byłem na kwarantannie, codziennie obawa o bezpieczeństwo rodziny. Większość moich kolegów przed wyjściem na dyżur zabiera ze sobą spakowaną na tydzień torbę rzeczy osobistych. Kiedy kilku z nas trafiło na kwarantannę, wśród mieszkańców bloku, w którym mieszkam, dało się zauważyć pewną nerwowość. Teraz już moje obawy są mniejsze, bo jest dobrej jakości sprzęt ochronny, nauczyliśmy się pracować w wysokim reżimie sanitarnym, minimalizujemy ryzyko. Co nie zmienia faktu, że ludzie się nas boją i trudno ich o to winić. Wszyscy - pod pływem sytuacji - stali się bardziej nerwowi, impulsywni. Po naszych pacjentach też to widać. Kiedy nie działają zimne argumenty, czasem jak najlepszy antydepresant działa zwykłe pochylenie i dotknięcie ręki. Wysłuchanie.

Z perspektywy doświadczeń ratownika medycznego: co - przy takiej progresji zakażeń - będzie za tydzień czy dwa?
Coraz częściej jestem pełen podziwu dla pielęgniarek w szpitalach, dla lekarzy, bo już teraz robią więcej, niż mogą. Karmi się nas obietnicami, że przybędzie szpitalnych łóżek, przybędzie respiratorów. Rzeczywistość jest taka, że nie można zostawić przy respiratorze osoby bez doświadczenia. To nie tak działa, tu nie ma zastosowania reguła z wojska, że „sztuka jest sztuka”. A i „sztuk” w kadrach medycznych ubywa, zakażają się, chorują albo w najlepszym przypadku trafiają na kwarantannę. Łóżka można wstawić gdziekolwiek, ale żadne z nich nie będzie samoobsługowe.

Na koniec 2019 roku mieliśmy w Polsce 3,2 lekarza na tysiąc mieszkańców. Średnia europejska to 5,7. W Grecji to niemal 9. Jesteśmy w ogonie Europy i w tak mocno kryzysowej sytuacji, jak obecnie, ten brak lekarzy, pielęgniarek, i innego personelu wyłania się w sposób coraz bardziej dramatyczny. Szczęście w nieszczęściu, że znakomita większość z nich ma wolę i siłę brać dodatkowe dyżury. Żeby się system do końca nie załamał. A coraz częściej mam wrażenie, że jesteśmy już na granicy wydolności opieki zdrowotnej.


FLESZ: Jak rozróżnić koronawirusa od grypy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24