Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodacy zamordowali go w Anglii. Rodzina szuka pomocy, by sprowadzić zwłoki

Roman Kijanka
- Zasłużył na godny pogrzeb. Chcemy, by jego syn mógł kiedyś zapalić świeczkę na jego grobie - mówi Barbara Ważna, siostra Jana Stochniałka.
- Zasłużył na godny pogrzeb. Chcemy, by jego syn mógł kiedyś zapalić świeczkę na jego grobie - mówi Barbara Ważna, siostra Jana Stochniałka. Roman Kijanka
Wyjechał do Anglii za chlebem. Tam zginął. O morderstwo oskarżono trzech Polaków. Teraz rodzina chce sprowadzić zwłoki, by spoczął w rodzinnej Ustjanowej. Bez pomocy nie dadzą rady.

Boston, Anglia, Wigilia. Jan wychodzi z domu i już nie wraca. Rodzina rozpoczyna poszukiwania. Będą trwać miesiąc.

28-letni Jan Stochniałek pochodzi z Ustjanowej kolo Ustrzyk Dolnych. W Bostonie mieszka przy Albert Street. W mieszkaniu zostawia wszystkie rzeczy, także dokumenty.

- W Wigilię brat przysłał nam jeszcze SMS-a z życzeniami - Barbara Ważna, mieszkająca w Cieszanowie koło Lubaczowa siostra Jana, przez łzy stara się opowiedzieć tragiczną historię. - 3 stycznia przyjechała do kraju jego dziewczyna i wtedy dowiedzieliśmy się, że zaginął. Najpierw szok. Potem zaczęłam dzwonić po znajomych. Nikt go od wigilii nie widział.

9 stycznia brat i matka Jana zgłaszają zaginięcie w komendzie policji w Ustrzykach Dolnych. Jednak to siostra bierze na barki sprawę poszukiwań.

- Zajęłam się ogłoszeniami w internecie, założyłam konta na portalach o osobach zaginionych - opowiada Barbara. - Informacje o zaginięciu brata pojawiły się na wielu serwisach.

Do dzisiaj, wpisując w internetową przeglądarkę: Jan Stochniałek, wyskoczy wiele stron i próśb takich jak ta:

Jeżeli ktoś widział mojego brata, proszę o kontakt. Na Jana czeka cała rodzina a najbardziej jego 3-letni synek Hubert.

Barbara kontaktuje się też z Itaką. By rozpocząć poszukiwania, fundacja prosi o potwierdzenia, że Jan jest uznany za osobę zaginioną, a ona jest jego siostrą. Tu potrzebne są zaświadczenia z ustrzyckiej policji i trzeba na nie czekać. W końcu Jan trafia na listę poszukiwanych przez fundację.

Barbara opowiada: - 25 stycznia zadzwoniłam do funkcjonariusza prowadzącego sprawę zaginięcia mego brata w komendzie w Ustrzykach. Pytałam, czy policja w Anglii już została zawiadomiona. Dowiedziałam się, że dokumenty są dopiero tłumaczone i niedługo angielskie służby otrzymają informację.

Rozżalona takim biegiem sprawy znajduje w internecie numer telefonu do polskiego konsulatu w Manchester.

- Kazali mi wysłać maila z opisem okoliczności zaginięcia i rysopisem. Wysłałam im 26 stycznia. A na drugi dzień...

Zabili go rodacy

Piątek, 27 stycznia. Do Barbary dzwonią z policji w Bostonie.

- Po niemal godzinnej rozmowie detektyw zapytał, czy jestem sama w domu. Odpowiedziałam, że są inni dorośli. Wtedy mi powiedział… - kobiecie trudno znaleźć słowa.

Detektyw mówi, że zakończono poszukiwania jej brata. To jego ciało znaleziono dwa dni wcześniej w przepływającej przez Boston rzece.

- Najprawdopodobniej został zamordowany - twierdzi policjant.

Dopytuje jeszcze, czy może w jakiś sposób pomóc rodzinie. Radzi, gdzie w Polsce mogą szukać wsparcia oraz zapewnia, że zaraz po wykonaniu sekcji będzie można zabrać ciało do Polski, a służby angielskie pomogą w załatwieniu formalności.

Prowadzący sprawę inspektor podejrzewa, że Jan stał się ofiarą napaści. Nie wyklucza, że do tragedii doszło poza miastem, a ciało Polaka przypłynęło do centrum z nurtem rzeki.

Angielska policja prowadzi śledztwo. Apeluje o sygnały, przepytuje miejscowych rybaków i spacerowiczów, czy będąc nad rzeką przed kilkoma tygodniami, nie zauważyli nic podejrzanego. Do detektywów napływają informacje. Większość z nich pochodzi od mieszkających w okolicy Polaków.

- Brat wierzył ludziom, nikomu nie odmówił pomocy. Może dlatego był lubiany i miał wielu znajomych - ocenia Barbara.

Po dwóch tygodniach trzech Polaków zostaje oskarżonych o zabójstwo rodaka. Sławomir D., Piotr Szymon F. i Bartłomiej M. odpowiedzą za napaść i umyślne spowodowanie śmierci. Trafiają do aresztu. Pierwsza rozprawa odbędzie się 25 maja.

Barbara: - Nie wiem, jak brat zginął. Policjanci powiedzieli tylko, że ma poważne obrażenia głowy.

W środę, 22 lutego, dociera kolejna wiadomość. Policja zatrzymała jeszcze jedną osobę, która może być związana z zabójstwem. Dla potwierdzenia konieczna jest następna sekcja zwłok. Po niej można załatwiać formalności związane z wydaniem ciała.

Jak powiedzieć ojcu?

- Ojciec ciągle nie wie o śmierci syna. Boimy się, że ta wiadomość może go zabić - mówi Barbara. - 14 lutego miał imieniny. Wszyscy złożyli mu życzenia, tylko Janek nie zadzwonił. Do teraz zastanawia się, dlaczego.

Ojciec zamordowanego ma 77 lat, jest ciężko chory. Skoki ciśnienia krwi mogą być dla niego śmiertelne. O śmierci syna rodzina chce mu powiedzieć, gdy już załatwią wszystkie formalności i będzie można sprawdzić ciało do Ustjanowej.

Kiedy mija pierwszy szok, siostra zaczyna szukać informacji o sposobie sprowadzenia ciała brata do Polski.

- Jedna z firm oferuje, że zadbają o wszystko i przywiozą je do Ustjanowej. Chce za to 30 tys. zł. Druga zrobi to samo taniej. W końcu trafiam na zakład, który przywiezie ciało za 10 tys. - opowiada Barbara. - Dla nas to kwota nie do zdobycia. Tyle razy nam pomógł, teraz nawet nie stać nas, by go godnie pochować - płacze.

O wsparcie przy sprowadzeniu zwłok rodzina zamordowanego prosi konsula w Manchester.

- Odpowiedział, że służby dyplomatyczne wcześniej pomagały w takich przypadkach. Teraz nie mają na to pieniędzy - mówi Barbara. - Policja z Bostonu kontaktowała się z brytyjskimi instytucjami charytatywnymi. Niestety, oni też nie pomogą. Tłumaczą, że takich przypadków jest kilka tygodniowo i zgromadzone przez nich pieniądze nie wystarczą. Napisałam nawet do premiera, nie dostałam żadnej odpowiedzi - zrozpaczona kobieta nie wie już, do kogo ma się zwrócić o pomoc.

Pomagają zwykli ludzie

Z własnych oszczędności rodzinie udaje się zgromadzić kilkaset złotych. To wszytko co mają. Z pomocą ruszają mieszkańcy Ustjanowej. Rada parafialna przekazuje im 3400 zł.

- Na pewno im pomożemy - zapewnia Grażyna Lechowicz, kierownik Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Ustrzykach Dolnych. - Rozmawialiśmy z firmą pogrzebową. Rodzina otrzyma rachunek dopiero po przywiezieniu zwłok, a firma jest gotowa rozłożyć zapłatę na raty. Z pomocą deklarują się lokalne firmy. Nasze wsparcie będzie zależało od sytuacji, w jakiej znajdzie się rodzina - zapewnia G. Lechowicz.

Po artykule we wtorkowych Nowinach kontaktują się z nami czytelnicy gotowi wesprzeć rodzinę Stochniałków. Na konto matki zamordowanego zaczynają wpływać drobne kwoty. Pieniądze zbierają między sobą pracownicy bieszczadzkiego starostwa.

Sprawa staje się głośna. Oprócz wsparcia i słów otuchy, w internecie pojawiają się też głosy uderzające w rodzinę. Że żerują na ludzkich uczuciach.

- Chcemy tylko, by brat spoczął w rodzinnej wsi - zapewnia Barbara. - By miał godny pogrzeb, bo zasłużył na to. I by jego 3-letni syn mógł kiedyś zapalić świeczkę na grobie ojca. Tylko tyle.

* * * * *

Jan Paweł Stochniałek miał wrócić na stałe do Polski 15 stycznia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24