Myśleli o tej podróży od trzech lat, ale w tym roku chcieli jechać rowerami na południe Francji.
- Kupiliśmy na tę okazję mapy, przewodniki. Nagle dzień przed wyjazdem stwierdziliśmy: "A czemu by nie wybrać się do Polski?". I tak zrobiliśmy - opowiada Magdalena Fajgier, pielęgniarka z Londynu, pochodząca z Krzemienicy koło Łańcuta.
Najpierw popłynęli promem z Dover do Dunkierki w północnej Francji. I tu zaczął się rowerowy maraton.
- To była spontaniczna podróż. Przez długi czas nie mieliśmy nawet mapy! Patrzyliśmy tylko, aby po lewej stronie mieć morze. Dzięki temu nie zboczyliśmy z trasy - śmieje się urodzony w Belfaście Robert Rea, mąż Magdy, nauczyciel matematyki z Ashford. - Jechaliśmy jak zahipnotyzowani, czuliśmy wolność.
Mieli tylko rowery, sakwy, oraz przyczepkę, do której Robert przymocował polską flagę.
Ach, ta piękna Holandia
Holandia okazała się rajem dla rowerzystów. Cała pokryta ścieżkami rowerowymi, więc nie mieli problemów z szybkim przemieszczaniem się.
- Spodobał nam się ten styl życia. Spotykaliśmy dziadków, którzy zabierali swoje wnuki na wycieczki rowerowe, a nawet matki, które przewoziły na rowerach wózki dziecięce - opowiada Magda.
Jak wyglądał dzień w podróży?
- Wpadliśmy w pewną rutynę: codziennie wstawaliśmy rano, pakowaliśmy bagaże, jedliśmy śniadanie i ok. godziny 9 - 10 wyruszaliśmy w trasę. Bez pośpiechu, na luzie - wspomina Magdalena.
Czasem jedli w jakiejś restauracji, a czasem sami w polowych warunkach gotowali makaron lub kuskus. Dziennie przemierzali ok. 110 km. Starali się omijać duże miasta.
Magda: Jazda sprawiała nam przyjemność, radość, Nie czuliśmy się zmęczeni ani fizycznie, ani psychicznie. Nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać następnego dnia. Nie wiedzieliśmy, jak daleko dojedziemy, nie rezerwowaliśmy wcześniej żadnego noclegu. Preferowaliśmy pola namiotowe, ale raz rozbiliśmy namiot na dziko, na jakimś polu.
Pogoda sprzyjała wyprawie. Deszcz przeszkodził im tylko raz. - To był dzień, w którym pobiliśmy nasz dzienny rekord - przejechaliśmy 160 kilometrów. Moglibyśmy jechać jeszcze dalej, ale właśnie zaczęło padać - opowiada Robert.
Tu kończy się świat
Wtedy przypadkiem natrafili na niezwykłą miejscowość o nazwie Körzin.
- Wyglądała na wioskę artystów. Brukowane ulice, domy pomalowane w dziwne kolory, kwiaty przy każdym domu - opisuje Magda. - Ludzie, których spotkaliśmy w tej wiosce, byli mili i otwarci. Pewna kobieta w kawiarni opowiadała, że 13 lat temu wyprowadziła się z oddalonego ok. 50- 60 km Berlina, by w Körzin znaleźć ciszę i spokój. Uważała, że na końcu tej wioski już "kończy się świat".
Trzynastego dnia podróży przekroczyli granicę polsko-niemiecką. - To było takie miłe uczucie, gdy we Frankfurcie przejeżdżaliśmy przez most na Odrze!
Witamy w PKP
Ostatnią część trasy pokonali pociągiem. Nie dlatego, że zabrakło im sił lub chęci. Po prostu nie starczyłoby urlopu na tak długą podróż rowerem.
W PKP spotkało ich kilka niespodzianek. Na trasie Poznań - Kraków pociąg nagle zatrzymał się, bo okazało się, że… została skradziona trakcja. Niespodzianka czekała ich też w Łańcucie, gdzie trwał remont torów.
W końcu szczęśliwie dotarli do Krzemienicy. Niestety, po trzech dniach już musieli wracać do Anglii. Rowery zostały u rodziców Magdy.
Połączyła ich pasja
Poznali się podczas… podróży rowerem.
- Rower zawsze był moją pasją i przyjemnością, dla męża tak samo. Spotkaliśmy się w Kornwalii, a później zaczęliśmy jeździć wspólnie na przejażdżki. I tak się zaczęło - śmieje się Magda.
Teraz już myślą o kolejnej wyprawie.
- Za rok znów chcielibyśmy przyjechać o Polski, ale inną drogą. Wtedy chcemy przejechać całą trasę na rowerach - zapowiada Robert.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?