Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeszowianin najlepszym kierowcą kartingowym w Polsce

Anna Janik
Jako zwycięzca krajowego turnieju Red Bull Kart Fight w kwietniu rzeszowianin Adrian Puc będzie reprezentował Polskę na światowym finale zawodów w Austrii. Liczy, że sukces pozwoli mi znaleźć sponsorów i realizować swe marzenie.
Jako zwycięzca krajowego turnieju Red Bull Kart Fight w kwietniu rzeszowianin Adrian Puc będzie reprezentował Polskę na światowym finale zawodów w Austrii. Liczy, że sukces pozwoli mi znaleźć sponsorów i realizować swe marzenie. Red Bull Kart Figh
Chciał być żużlowcem, próbował swoich sił na motocrossie, ale największe sukcesy rzeszowianin Adrian Puc zaczął odnosić w kartingach.

Już w podstawówce Adrian Puc oświadczył, że będzie żużlowcem. Mama, która nie chciała podpisać zgody na udział w zajęciach szkółki żużlowej, obiecała, że zrobi to dopiero, kiedy Adrian przyniesie do domu świadectwo z paskiem.

- Uczyłem się ostro pół roku, nie widywałem z kumplami, dostałem się do VI LO - opowiada 30-letni dziś Adrian. - Wtedy mama oświadczyła, że to była podpucha, żebym się uczył. Nie odzywałem się do niej pół roku, kiwałem tylko głową - wspomina z uśmiechem. - Żużel do dziś mi towarzyszy, bo jestem zagorzałym kibicem Stali. Chodzę na każde zawody, jeżdżę za chłopakami po kraju. Zupełnie jak przed latami, kiedy świat speedway'a odkrył przede mną mój dziadek.

Zarabiał i wydawał na motor

Wtedy w pobliżu Rzeszowa istniał tylko jeden tor kartingowy, na którym nastoletni Adrian spędzał całe popołudnia. Były pierwsze amatorskie zawody i puchary. Po latach, już jako pracujący 24-latek, Adrian kupił pierwszy motor crossowy. W zawodach startował cztery lata, zdobywając kilka pucharów.

- Zrezygnowałem, bo cross to była finansowa studnia bez dna. Bez sponsorów nie byłem w stanie pokryć kosztów wyjazdów, naprawy sprzętu, który zużywał się już podczas treningów - opowiada. - Pewnego wieczoru siadłem na kanapie, przeliczyłem to wszystko i z bólem serca stwierdziłem, że nie mogę dalej wydawać wszystkiego, co zarobię na hobby.

Przerwa trwała aż do ubiegłego roku, kiedy w Rzeszowie znów otworzyły się tory kartingowe, a stara pasja wróciła. Adrian znów startował w zawodach, dodatkowo prowadząc szkółkę kartingową.

I tak do czerwca 2013, kiedy ruszyły eliminacje do prestiżowego turnieju Red Bull Kart Fight, mającego wyłonić najlepszego kierowcę amatora w kraju.

O włos od porażki

Wzięło w nich udział ponad 2,5 tys. osób, rywalizujących na 37 torach w kraju. Liczył się czas jednego okrążenia. Adrian najlepszy wynik osiągnął aż na trzech torach, co dało mu awans do półfinałów regionalnych w Tarnowie. Startowało tam 60 najlepszych zawodników z południa kraju. Adrian wywalczył finał rzutem na taśmę.

- W kartingach bardzo dużą rolę odgrywa sam bolid. Niby wszystkie wózki mają taką samą pojemność, ale wystarczy inna opona, inna zbieżność i jest różnica w jeździe - tłumaczy. - Ja dostałem najgorszy gokart, bo podczas kwalifikacji, jadąc na innym sprzęcie, byłem drugi, a później wszyscy mi odjeżdżali.

Na szczęście Adrianowi udało się wyprzedzić jednego z rywali i awansować do krajowego finału w Krakowie. Specjalnie na tę okazję organizatorzy przygotowali pełen zakrętów, szybki i trudny do wyprzedzania tor uliczny o długości 950 metrów. Imprezę na żywo relacjonowały media, a zmagania 18 finalistów oglądało 10 tys. osób.

- Czułem się jak prawdziwy VIP. Znajomi z opaskami w paddocku, ja w kombinezonie oglądałem tor, ludzie wokół skandowali. Niesamowita sprawa - uśmiecha się. - Nastawienie przed wyścigiem było takie jak zawsze. Jestem zodiakalnym lwem i zawsze, kiedy startuję, chcę wygrywać. Nie po trupach do celu, ale walcząc do końca.

Manewr godny Kubicy

Ale wygrać wcale nie było łatwo. Zarówno w półfinale, jak i w finale Adrian startował z drugiej pozycji, walcząc o pierwsze miejsce z Jakubem Kłękiem. W pierwszym wyścigu nie potrafił wyprzedzić rywala, ale w drugim długo i cierpliwie trzymał się za jego plecami.

Kiedy na jednym z zakrętów Kłęk wyniósł się poza optymalny tor jazdy, Adrian zdecydował się wjechać między bandy ochronne a gokart rywala, zapewniając sobie zwycięstwo. Jak komentowali obserwatorzy, takiego manewru nie powstydziłby się żaden kierowca F1.

- To, co się działo później, było nie do opisania. Flesze aparatów, wywiady, zdjęcia, konferencje. Adam Małysz, który był gościem honorowym imprezy, szturchnął mnie tylko i powiedział, żebym zaczął się przyzwyczajać - opowiada Adrian. - Nie miałem nawet czasu z nim za bardzo porozmawiać, zdążyłem mu tylko powiedzieć: Adaś, czy ty wiesz, ile ja łez wylałem, jak ty skakałeś i wygrywałeś - śmieje się 30-latek.

Jak dodaje, jego wygrana to spore osiągnięcie, bo choć zawody przeznaczone były dla amatorów, w praktyce do finału dostali się zawodnicy startujący w zawodach po kilkanaście lat. Tyle, że bez licencji PZMot-u.

Jeszcze trudniejsza rywalizacja czeka Adriana w kwietniu. Jako reprezentant Polski wystąpi na światowym finale turnieju na specjalnym torze Red Bull Ring w Austrii, na którym w będą organizowane zawody F1.

Dla sportu chce zmienić całe życie

Zmierzy się tam 20 kierowców z Europy, Azji, Ameryki Południowej.

- Oglądałem na youtube poprzedni finał w Bolonii. To jest już bajka. Każdy ma swój boks, swojego gokarta o większej mocy prosto z fabryki. Do tego kask z wymalowaną flagą narodową, imienne kombinezony - kręci głową. - Łatwo nie będzie, bo przecież w takich krajach jak Włochy, Niemcy lub Belgia na kartingach jeździ się od dziecka. Planem minimum jest pierwsza dziesiątka, ale jeśli będę najlepszy na świecie no to ludzie... - uśmiecha się.

Jeszcze w tym roku planuje pierwsze wyjazdy na treningi na otwartych torach. Dostaje też zaproszenia na zawody w Polsce i za granicą. Tyle że na razie z nich rezygnuje, bo nadal nie ma sponsora, który pomógłby w pokryciu chociażby kosztów dalekich wyjazdów.

Adrian bardzo liczy na pomoc firm, lokalnych władz, a zwłaszcza prezydenta miasta, które reprezentuje. Zwłaszcza, że zawodów nie traktuje tylko jako przygody. Marzy, żeby stały się okazją do zmiany życia i robienia tego, co najbardziej kocha.

- Ja mam dopiero 30 lat, co jak na sporty motorowe nie jest wcale dużo. Trenując, mogę trzymać kierownicę jeszcze ze 20 lat. Tyle, że bez pomocy finansowej sam nie dam rady, już raz to przerabiałem - wzdycha. - Może jeśli na światowym finale zrobię dobry wynik, to ktoś mnie zauważy i będzie chciał pomóc? To było moje marzenie od dziecka i może wreszcie uda mi się je spełnić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24