- Jestem na ostatnim zdjęciu Bożenki. Widać na nim, jak ja, tylko ja, szeroko się do niej uśmiecham. Nie mogę do dzisiaj wybaczyć sobie tego śmiechu - kobieta połyka łzy.
Anna Zagdańska z Kielc trzy lata temu płynęła łodzią po Sanie. W czasie spływu utonęły cztery nauczycielki z Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 w Kielcach i młody flisak spod Sanoka.
Mamo, zmierz się z tym bólem!
Ciała Bożeny Obary poszukiwano najdłużej - 3 tygodnie. Kiedy ją odnaleziono, w plecaku natrafiono na zardzewiały w wodzie aparat cyfrowy. Zdjęcia udało się odzyskać. Nauczycielka uwieczniła na nich ostatnie chwile przed tragedią. Rodzina podjęła decyzję o opublikowaniu zdjęć. Pokazano je w trzecią rocznicę tragedii na Sanie. Wiszą na wystawie w szkole, w której pracowały nauczycielki.
- Prosiłam, by nie wywieszać tego zdjęcia, ale córka powiedziała mi, że nie mogę przez całe życie uciekać przed wspomnieniem tej tragedii. Dlatego tu przyjechałam - dodaje pani Ania.
W trzecia rocznicę tragicznego spływu jego uczestnicy postanowili dokończyć przerwaną podróż. Spotkali się w Trepczy. Tu doszło do tragedii. Dwa lata temu w tym strasznym dla nich miejscu stanął krzyż, zbudowany z wioseł. Powstał z inicjatywy ks. Piotra Rymarowicza.
- Wtedy nie byłem tutaj proboszczem - wspomina ksiądz - ale na wieść o tym wypadku modliłem się razem z moimi parafianami za ofiary i ich rodziny. Dwa miesiące później znalazłem się w Trepczy. Później, ilekroć przejeżdżałem koło Sanu, myślałem o tej tragedii i innych tragicznych wypadkach. Jeszcze przed tym spływem utopiło się tu dwóch braci, którzy przyjechali z ojcem nad San z Grabownicy. To miejsce wymagało "umodlenia". Postawiliśmy więc krzyż wzywający do modlitwy, ale i jako przestrogę.
Tak ciężko stanąć nad tą rzeką
W pierwszą rocznicę hołd ofiarom tragicznego spływu oddali głównie mieszkańcy Trepczy i rodziny ofiar. Uczestnicy spływu nie byli w stanie zmierzyć się z tragicznymi wspomnieniami.
- Bali się spotkania z tą wodą - tłumaczy ks. Piotr.
Każdego roku nad brzegiem Sanu staje Stanisława Baran, matka Bożeny.
- Tak trudno mi pogodzić się z jej odejściem - mówi starsza pani. - Miała dopiero 35 lat. Ciężko co roku wracać nad tę przystań, ale z drugiej strony rozpaczałabym, gdybym nie mogła tu przyjechać.
Tydzień temu, w czwartek wielu uczestników tragicznego spływu stanęło nad Sanem po raz pierwszy od tamtego dnia. Wśród nich Wanda Orkisz.
- Minęły trzy lata, ale nadal nie mogę pogodzić się z tym, co się stało, bo poszliśmy na ten spływ jak owce na rzeź...
- Każdego roku w tym dniu wracałam myślą do tych wydarzeń. Musiałam tu wrócić, by zobaczyć znowu tę rzekę - dodaje Krystyna Mazurek.
- W pierwszy rok po tragedii nie mogliśmy nawet o niej rozmawiać - dadaje Anna Zagdańska. - W zeszłym roku jeszcze żeśmy bali tu przyjechać. Nawet teraz, gdy zobaczyłam napis "Ziemia Sanocka wita", poczułam w sobie strach.
Wszyscy wchodzili do łodzi…
San wydawał im się przyjazną rzeką.
- Rok przed tym spływem byliśmy na wycieczce w Woli Michowej. Postanowiliśmy zwiedzić sanocki skansen, leżący nad Sanem. Wtedy woda była po kolana - wspomina Paweł Pietraszak, organizator szkolnych wycieczek.
W dniu tragicznego spływu, który odbywał się drugiego dnia wycieczki, San przekroczył stan ostrzegawczy. Rzeka była mętna i groźna. Na jej powierzchni widać było zdradliwe wiry i płynące nurtem konary.
- Poczułam lęk - zdradza Wanda Orkisz. - Bałam się wejść do łodzi. Podeszłam do organizatora i zapytałam, jaka jest głębokość. Powiedział mi, że półtora metra. Pomyślałam, że przesadzam, a zresztą wszyscy wchodzili spokojnie do łodzi. Nie chciałam się wyłamywać… Dopiero na procesie dowiedziałam się, że San miał wtedy 9 metrów głębokości.
Wcale nas nie huśta
- Na początku było spokojnie - ciągnie dalej pan Paweł. - Kolega, który płynął w pierwszej łodzi, zaczął nawet żartować, co to za spływ, jak nas nie huśta….
Zły omen pojawił się wraz z pierwszymi wirami. Flisakowi z drugiej lodzi pękła żerdź. Próbował wydobyć ją z toni, ale nie zdołał.
- Płynęliśmy dalej, ale zaczęło nas znosić na prawą stronę - opowiada pan Paweł. - Krzyczałem na flisaka. Kobiety wpadły w panikę. Chciały wyskakiwać z łodzi. Udało nam się je uspokoić, ale wtedy zniosło nas pod drzewa. Jeden z konarów o mało nie poobcinał nam głów. Wtedy zobaczyłem jedną z koleżanek. Płynęła środkiem rzeki.
Nauczyciel wskoczył do wody. Chciał ją ratować. - Nie udało się... Ta rzeka ciągle mi się śni.
Tragedia na środku rzeki
- Na początku nawet nie byłam przerażona - przyznaje Krystyna Dulnik. - Byłam na łodzi, która się nie wywróciła. Wydawało mi się, że do brzegu można spokojnie dopłynąć. Wtedy zobaczyłam topiące się koleżanki. Strasznie krzyczały o pomoc.
Ludzie zaczęli wołać do rybaków, którzy byli po drugiej stronie rzeki, by ich ratowali, ale wędkarze nie usłyszeli.
- Wydobyli nas strażacy - opowiada pani Ania. - Dopiero w wozie strażackim usłyszałam przez radio, że są ofiary. Wpadłam w szok. Zaczęłam się dusić. Trafiłam do szpitala. To wszystko wróciło, gdy znowu stanęłam nad tą wodą. Popatrzyłam w nią i zobaczyłam… dno. Tego się nie spodziewałam.
Paweł Pietraszak, jako jedyny uczestnik spływu znalazł w sobie tyle siły, by miesiąc po tragedii wrócić nad rzekę.
- Znowu była spokojna. Dzieci kapały się w wodzie i pływały na materacach. Nie mogłem w ogóle rozpoznać tego miejsca - dziwi się mężczyzna.
Wybaczamy, ale wyrok jest za niski
1 maja, w trzecią rocznicę feralnego spływu, nad Sanem stanęła kamienna tablica ufundowana przez parafian z Trepczy, z napisem: "Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem będą pocieszeni. Tym, którzy utracili bliskich, ku pokrzepieniu serc".
- Wiem, że powrót w to miejsce nie jest dla nich łatwy, ale to moralny obowiązek tych ludzi - uważa ks. Piotr, który stał się duchowym opiekunem uczestników spływu. - Dzięki temu zostaną przełamane bolesne wspomnienia, bo świadectwo przebaczenia dali już wcześniej.
Na początku marca sąd w Kielcach skazał Stanisława Ż, organizatora spływu, na karę 3 lat więzienia za spowodowanie katastrofy na wodach śródlądowych. Paweł Pietraszak uczestniczył we wszystkich rozprawach jako oskarżyciel posiłkowy.
- Już rok po tragedii powiedziałam, że nie czuję do mieszkańców Bieszczadów urazu. Jednak trudno mówić o wybaczeniu w obliczu takiego wyroku. Ten wyrok jest za niski.
Z 29 uczestników spływu tym razem przyjechało w Bieszczady 20 osób. Program był niby ten sam, co podczas tamtej feralnej wycieczki, a jednak inny. Tak jakby w Bieszczadach nie było żadnej wody.
- Już nigdy nie wsiądziemy na łódź i nie weźmiemy udział w żadnym spływie - Krystyna Dulnik mówi w imieniu wszystkich kolegów. - Uraz pozostał do końca życia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Ksiądz ze "Złotopolskich" wybrał sutannę, bo kochał się w mężczyźnie?!
- Porwała Mateuszka w "M jak Miłość". Nieznana historia Joanny Kasperskiej
- Aktorka Lena Góra prawie pokazała widowni obnażony dekolt! To działo się na scenie
- Maffashion i Michał mają wspólne plany po "TzG". To sporo mówi o ich relacji