Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć miała dać im kasę na życie

Adam Wilma/Gazeta Pomorska
Lekarz wystawił kartę zgonu. Pieniądze z polis płynęły na konto. Tylko nigdzie nie było grobu.
Lekarz wystawił kartę zgonu. Pieniądze z polis płynęły na konto. Tylko nigdzie nie było grobu. FOT. ARCHIWUM
Plan był taki: Dorota ubezpieczy się w kilku towarzystwach, a później umrze. - Wszystko, co się stało, było spowodowane tym, że kocham mojego syna Piotrka - tłumaczyła w sądzie.

Dorota Szymańska z wykształcenia była polonistką, ale żyła z pośrednictwa ubezpieczeniowego. Pomagała też mężowi, który prowadził w Chojnicach (woj. pomorskie) interesy w branży budowlanej.

Jakoś się kręciło. Pech chciał, że nadeszło załamanie w deweloperce. I jeszcze ta sprawa z Piotrkiem, która zupełnie Dorotę dobiła.

Problem za prawko

Na początku 2007 Szymańscy skontaktowali się z Kamilem Pokorskim, z którym Piotrek poznał się kilka lat wcześniej w kafejce internetowej. Poprosili o przysługę.

Nic wielkiego, Kamil miał tylko pożyczyć dowód osobisty, na podstawie którego wyrobią Piotrkowi paszport. Później Kamil zgłosi zaginięcie paszportu i sprawa załatwiona.

- Piotrek ma problemy z policją, musi wyjechać z kraju - tłumaczyła Dorota.
Problemy Piotrka to dwa rozboje z udziałem niebezpiecznego narzędzia, zaoczny wyrok i list gończy.

Kamil się zgodził, zwłaszcza że Darek, ojciec Piotrka, obiecał tysiąc złotych na kurs prawa jazdy. Do stawki dorzucił załatwienie szkoły wojskowej, bo chłopakowi omsknęła się noga na egzaminach.

Dorota jeszcze szepnęła coś o stypendium z funduszy europejskich, więc Kamil bez wahania rozstał się z dokumentem.

Blankiet paszportowy wypisała Dorota, na druku wkleili zdjęcie Piotrka.
Trzeciego października osoba legitymująca się paszportem na nazwisko Kamil Pokorski przekroczyła granicę ze Słowacją.

Chłopak potrzebował pomocy

Kilka miesięcy wcześniej Dariusz Szymański, zaczął zadawać dziwne pytania lekarzowi, u którego leczył się od paru lat w Szpitalu Specjalistycznym w Chojnicach. Interesowały go trudne do zdiagnozowania choroby, które mogą skutkować nagłym zgonem.

Doktor Bartosz Wodnik, neurochirurg, adiunkt w Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza w Bydgoszczy, zastanawiał się w czym rzecz. Wówczas Szymański opowiedział o dramacie swojego dziecka, wrażliwego i pobudliwego chłopaka, dla którego więzienie byłoby nieszczęściem.

Ten chłopak potrzebował pomocy. Ściślej mówiąc - poważnego zastrzyku gotówki, żeby urządzić sobie życie za granicą.

Szymański miał precyzyjny plan: Dorota ubezpieczy się na życie w kilku towarzystwach, a później umrze. To znaczy umrze na niby, ale Wodnik wystawi jej akt zgonu. A gdy do szpitala w Bydgoszczy trafią nierozpoznane zwłoki,
Szymański rozpozna je jako szczątki własnej żony. Zgarnie kasę z polis i rozpoczną życie na nowo.

Pomogłem przez litość

Wodnik odmówił. Szymański przyszedł na kolejny dyżur, i znowu swoje. Zamiast o dyskopatii, wciąż mówił o nieszczęściu dziecka. Oczywiście jego plan nie pomijał gratyfikacji dla doktora Wodnika, któremu miało przypaść 10 procent, nie mniej niż 100 tysięcy, a niewykluczone że 300.

Tym razem Wodnik zmiękł.

Dorota Szymańska: - On, jak mówił, nie chciał ryzykować biorąc drobne kwoty za operacje. Chciał porzucić pracę i odmienić swoje życie.

Wodnik: - Szymańscy musieli wiedzieć o moich problemach z kokainą.
Przez cały 1997 rok dr Wodnik był już w ciągu. Jeden z pacjentów załatwiał mu najlepszy towar - w bryłkach, a nie w oszukanym proszku.

W połowie roku nie był w stanie uciągnąć dnia bez 3-4 gramów. U dilerów zostawiał 5-7 tysięcy miesięcznie, a do spłaty miał kredyt za porsche (w innym miejscu Wodnik wspomina o BMW), więc z 10 tysięcy pensji pozostawały grosze.

Tym bardziej, że Wodnik nie był typem sknery. Wspomina że podczas imprezy częstował koką również kolegów z pracy.

W takiej sytuacji stówka od Szymańskiego mogła załatać budżet. Ale przecież pieniądze to nie wszystko. - Pomogłem przez litość dla syna Szymańskiego - zapewnia lekarz.

Pierwsza śmierć Doroty

Żeby śmierć Doroty była prawdopodobna, Wodnik poradził częste wizyty w przychodni. Zawsze z tymi samymi objawami. Miała ją boleć głowa i dręczyć nudności. Chodziło o to, aby w papierach pojawił się w końcu wpis: “zmiany o charakterze malformacji naczyniowej" .

Wodnik: - Łudziłem się, że u Szymańskiej zmiany w mózgowiu zostaną wykryte podczas badań. Takie zmiany ma wiele osób, bez objawów.

Darek przekazał lekarzowi paszport żony, jako gwarancję zapłaty. Wodnik włożył go do swojej szpitalnej szafki.

Spotykali się co jakiś czas. Szymański relacjonował postępy w “chorobie", Wodnik dawał wskazówki, jak chorować skutecznie.

W maju 2008 roku lekarz przyjął Dorotę w bydgoskim szpitalu. Założył kartę nr 19954/08. Ale pech chciał, że specjalistyczne badania nie wykazały żadnych odchyleń od normy. Kolejna wizyta w szpitalu również nic nie dała.

Mimo wszystko Dorota “umarła" na krwotok śródmózgowy i niewydolność krążeniowo-oddechową. Tej karty zgonu Szymańscy nie wykorzystali. Było jeszcze za wcześnie na śmierć.

Czas leczenia Dorota wykorzystała na podpisywanie umów ubezpieczeniowych. Unikała miejscowych agentów, wolała rozmawiać w centralach wojewódzkich, które miały możliwość negocjacji.

Pramerica deklarowała wypłatę 4 milionów, Gerling - 569 tys, Uniqa - 300, Polisa - 100. Łącznie umów było kilkanaście. Teraz trzeba było jeszcze przekazać notarialnie swoją część majątku mężowi i Dorota mogła spokojnie umierać.

Na okoliczność śmierci zniknęła z Chojnic w maju zaszywając się u rodziny w Małopolsce.

Druga śmierć Doroty

Trzeciego lipca ubiegłego roku Darek zadzwonił do Wodnika, który miał akurat dyżur w szpitalu. Ten po raz drugi potwierdził wylew.

Następnego dnia Darek miał już w ręku akt zgonu z Urzędu Stanu Cywilnego, mógł więc wypisywać kwity dla towarzystw ubezpieczeniowych. W formularzu Pramerica Financial napisał:

"Uposażony wrócił do domu około 15.00, zastał żonę leżącą w przedpokoju na podłodze. Lekarz przyjechał około 16.30 i wypisał kartę zgonu".

Teść Doroty opowiedział bajkę jeszcze barwniej: "Jak przyjechaliśmy z synem do ich domu, Dorota była już martwa i leżała pomiędzy kuchnią, a pozostała częścią pomieszczenia. Syn stwierdził, że ona chyba nie żyje. Podszedłem na odległość dwóch metrów. Nie oddychała, widziałem że się nie rusza".

Uniqa i Polisa wypłaciły odszkodowanie bez większych formalności.
300 tysięcy Darek zdążył przekazać przez kolegę synowi. Z obiecaną setką w reklamówce poszedł do Wodnika. Wsadził mu tę reklamówkę do torby, prosząc żeby spalił tylko banderole na plikach banknotów.

Wodnik zawiózł pieniądze do swoich rodziców. Zabrał tylko 14 tysięcy na opłacenie zaległego ZUS-u.

Pramerica wszczęła szczegółowe postępowanie. Allianz i Gerling zwlekały z wypłatą. Prevoir rozważał, czy możliwe jest stwierdzenie wylewu w warunkach domowych. Wątpliwości ubezpieczycieli budził również brak sekcji i krakowski meldunek kobiety.

Szymański był zniecierpliwiony, napisał skargę na opieszałość ubezpieczycieli. Zlekceważył tylko jeden niuans. Zabrakło ciała i pogrzebu. Szczegół ten nie umknął policji, która wypytała wszystkie chojnickie firmy o pogrzeb Szymańskiej. Sprawdzono wszystkie okoliczne cmentarze. Na żadnym nie było grobu Doroty.

Chęć niesienia pomocy

Doktora Wodnika funkcjonariusze zgarnęli wprost ze szpitala. Powiedział prawie wszystko. Był już po odwyku.

W aktach sprawy znaleźć można opinię ordynatora: "Niesamowicie zdolny, twórczy naukowo, doskonale zapowiadający się na przyszłość z zaawansowaną pracą habilitacyjną. Bardzo pracowity i czynny, zwłaszcza dyżurowo.

Współpracownicy podkreślają jego uczynność i chęć pomocy, szczególnie w rozwiązywaniu wysokospecjalistycznych problemów naukowych".

Zdaniem ordynatora Wodnik nie sprawiał w pracy poważniejszych problemów: "Niepotrzebnie zataił swoje problemy zdrowotne".

Dariusz Szymański podczas przesłuchań postanowił milczeć. Sąd Okręgowy w Sopocie skazał go na 3 lata i 3 miesiące więzienia. Bartosz Wodnik ma przed sobą dwa lata odsiadki.

Podobnie Dorota Szymańska. - Doprowadziła mnie do tego wszystkiego bezkrytyczna miłość do syna. Kilka razy roniłam, nie mogłam mieć więcej dzieci. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć pewnych rzeczy, kierując się emocjami i sercem.

Serce Doroty jest daleko poza więzieniem - po Piotrku słuch zaginął.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24