Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sukces naszych studentów. Ten łazik mógłby podbić Marsa!

Beata Terczyńska
Ekipę PRz w USA reprezentowali: Remigiusz Laszczak, Piotr Czachor, Filip Nycz, Michał Kieś, Magdalena Kluz, Wojciech Gołąbek, Radosław Gancarz i Łukasz Bereś .
Ekipę PRz w USA reprezentowali: Remigiusz Laszczak, Piotr Czachor, Filip Nycz, Michał Kieś, Magdalena Kluz, Wojciech Gołąbek, Radosław Gancarz i Łukasz Bereś . archiwum studentów PRz
Ogromny sukces odniosła ekipa studentów Politechniki Rzeszowskiej. W zawodach marsjańskich łazików rozgrywanych na pustyni stanu Utah w USA zdobyli trzecie miejsce.

Sześciokołowa sonda kosmiczna, której waga nie mogła przekroczyć 50 kg, a rozmiar 2 m, bez przygód doleciała w drewnianej pace do Denver.

- Łazik dotarł w nienaruszonym stanie, ale znów - jak przed rokiem - były drobne problemy z odebraniem go od celników amerykańskich. Powalczyliśmy parę dni i przed zawodami udało się - śmieje się Remigiusz Laszczak, student czwartego roku lotnictwa i kosmonautyki PRz, który zajmował się konstrukcją ramy łazika i przekazem video. - To był ostateczny termin, bo zbliżało się amerykańskie święto, tzw. Memorial Day, a w długi weekend nikt nie pracował, także operatorzy lotniska.

Studenci cieszyli się, bo zostało im kilka dni na testy sprzętu na pustyni.
- Myśleliśmy, że i tu na przeszkodzie stanie pogoda, bo odbierając łazika, trafiliśmy na burzę, podczas której w ciągu godziny spadło ok. 10-15 cm gradu, a potem przez 10 godzin podróży do Hanksville non stop lało - śmieją się. - Na szczęście, kilka kilometrów przed celem rozstąpiły się chmury i zrobiło się słonecznie.

W zawodach University Rover Challenge 2014 startowały 23 ekipy z całego świata, m.in. Bangladeszu, Indii, Egiptu i Polski. Każda z nich miała ustaloną przez organizatorów kolejność zadań do wykonania w ciągu trzech dni. Niemożliwe było, żeby w jeden dzień wszystkie zespoły mogły rozgrywać konkurencje tylko na jednym stanowisku.

- Pierwsza konkurencja, która nam przypadła, to przejazd po trudnym terenie i zaliczenie 6 bramek rozrzuconych w promieniu ok. 1,5 km. Pechowo zaczęliśmy więc od zadania w którym istniało ryzyko zniszczenia łazika i końca marzeń o sukcesie w zawodach - mówi Filip Nycz z tego samego roku i kierunku, główny konstruktor manipulatora. - Teren w tym roku był wybitnie ciężki, z uskokami, mocno pochylonymi ścianami, stromymi podjazdami. Trzeba było ustalić strategię, zwracając uwagę na to, że niektóre bramki można było pokonać z dowolnej strony, a do innych dojazd był narzucony. Na zadanie mieliśmy 30 minut.

Zaklinował się między głazami

Gdyby łazik wywrócił się, mogliby go podnieść, wrócić na start i zacząć od nowa. Tyle że kosztowałoby to ich aż 10 punktów karnych na 100 możliwych do zdobycia.

Dwóch operatorów siedziało w bazie i sterowało łazikiem, wykorzystując zamocowane na nim kamery, natomiast reszta ekipy mogła przyglądać się z bliska, idąc obok sędziów.

- Bardziej się denerwowaliśmy, podążając za nim, niż koledzy, sterując sondą, bo widzieliśmy, że chwila i zsunie się po 10-metrowej skarpie - mówi Filip. Remik, który w tym czasie był w bazie przyznaje, że obraz z kamer i czujników jest uboższy, mimo że sprzęt był bardzo dobrej jakości: - Wzrok jednak jest bardziej precyzyjny. Dopiero później dowiedziałem się, że to, co z naszej perspektywy nie było groźnie, z ich wyglądało inaczej. Chłopcy nam pokazali, jak mało brakowało, by łazik spadł w przepaść, jednak się wygramolił.
Każde dotknięcie łazika, czy próba złapania też oznaczało punkty karne. W tym dniu wypadli najlepiej ze startujących ekip. Uzbierali 40 na 100 możliwych punktów. Byłoby lepiej, gdyby nie przymusowa akcja serwisowa. Na przejeździe po wysokich głazach łazik zaklinował się między kamieniami.
Koło najpierw oczyściło ziemię

Pustynia w stanie Utah w środkowym zachodzie USA nie przypominała piaszczystej krainy.

- Akurat w tym roku byliśmy zdziwieni, jak było tu zielono - opisują studenci. - Zakwitły rośliny, kaktusy. Z jednej strony pustynie otaczały skaliste góry. Skały miały kolor od jasno kremowego do czerwieni. Osobliwe miejsce. Patrząc przez małe okienko bazy testowej, można było odnieść wrażenie, że jest się na Marsie. Podobne były: kolory, geologia, formy skalne.

W kolejnym dniu czekały ich dwie konkurencje. Pierwsza to pobór próbki gleby. Ich sonda z wiertłem musiała spod warstwy 5 cm wybrać co najmniej 25 g gleby, wrócić z nią do bazy i przetestować, czy jest tam życie. Testy wyszły szokująco dobrze. Mimo że to pustynia, na której rzadko pada deszcz.

- A propos, właśnie deszcz przerwał nam na jakiś czas zadanie - śmieją się. - Nie pozwoliliśmy, by zniszczył konstrukcję. Woda mogłaby uszkodzić elektronikę, choć wcale tak nie musiało się stać. To loteria. Podczas testów jedna kropla popsuła nam jedno urządzenie.

Zrobili wrażenie na sędziach techniką.
- Byliśmy jedyni, którzy pomyśleli, by zapewnić czystość próbki. Legendary II najpierw rozkopał i oczyścił powierzchnię jednym kołem. Za to zadanie dostaliśmy stówę, maksymalną liczbę punktów.

Drugim była zdalna obsługa panelu inżynierskiego. Łazik miał przejechać ok. 150 m, odkręcić odpowiednie zawory, włączyć pompę nadmuchującą namiot, przy odpowiednim ciśnieniu wyłączyć ją i zakręcić zawory. Typowe zadanie, gdyby astronauci chcieli przenocować w bazie na Marsie.

- Skończyło się zadanie, ale my nie kończyliśmy dnia. Zaczynały się testy, poprawki, rozważania, co ulepszyć w konstrukcji. Spaliśmy ok. 4-5 godzin.

Wiklinowy kosz na miarę złota

Rozdysponowanie narzędzi i paczek do konkretnych astronautów było przedostatnią konkurencją. Najpierw łazik musiał znaleźć je w polu i podnieść.

- Dopiero dwa dni przed zadaniem dowiedzieliśmy się, że organizatorzy skrócą czas o połowę - opowiadają Remik i Filip. - Nie chcąc, by łazik marnował czas, wymyśliliśmy, że domontujemy mu kosz na te narzędzia. Tylko skąd go wziąć? Tu, jeżeli się czegoś z sobą nie przywiezie, to się tego nie ma. Nasza miejscowość, z zaledwie ok. 200 mieszkańcami, leżała na środku "niczego". Do najbliższego szpitala było 60 minut lotu śmigłowcem.

Mimo to poradzili sobie. Na wystawie sklepiku spożywczego z kilkoma artykułami przemysłowymi dostrzegli rzeczy wystawione w. koszykach wiklinowych. Na jednym z nich, o idealnych wymiarach dla ich potrzeb, zobaczyli kod kreskowy. Ubłagali kierownika, by sprzedał im to cudo. Domontowali je do pojazdu.

- Okleiliśmy srebrną taśmą, by nie popękał i jakoś wyglądał - śmieją się. - Przydał się bardzo. W trakcie zadania trzeba też było znaleźć przekaźnik sygnału na pustyni, podnieść go i nawiązać połączenie z bazą. Wymyśliliśmy, że najpierw podniesiemy przekaźnik, wrzucimy go do kosza, a może przy okazji rozwożenia narzędzi gdzieś się nam ten sygnał złapie. I faktycznie. Robiąc jedno zadanie, automatycznie udało się nam rozwiązać drugie.

Ostatnim była prezentacja. Liczyła się nie tylko kreatywność. - Były ekipy ze świetnymi mówcami, ale wcale nie dostały maksa punktów, bo sędziowie nie dali się zwieść. Liczyło się, jak pracowaliśmy nad konstrukcją, podział obowiązków. Wyszliśmy wszyscy na środek i każdy opowiadał o swojej działce.

Ogłoszenie wyników w tym samym dniu poprzedziło barbecue, na którym zajadali się pysznymi hamburgerami z wołowiną. Rzeszowska ekipa zajęła III miejsce. Drugie - team z Missouri University of Science and Technology, a najwyżej na podium stanęli studenci z białostockiej politechniki z łazikiem Hyperion 2. Ta drużyna wydziału mechanicznego wygrała po raz drugi z rzędu jako pierwsza w historii zawodów. Nie było nagród pieniężnych i rzeczowych, a puchary, dyplomy i wielki prestiż.

- Konstrukcyjnie nasz łazik nie odstawał od zwycięskiego - ocenia Remik. - O sile naszej grupy niech też świadczy to, że po ogłoszeniu wyników wróciliśmy do hotelu i każdy zamiast pójść spać, wziął kartkę, ołówek i zapisywał, jak w przyszłości udoskonalić sondę. Dobraliśmy się trochę jak tacy pozytywni maniacy. Nasz magik, Michał Kieś, od elektroniki i sterowania na środku pustyni, potrafił zrobić nowy przełącznik do kamer. W zasadzie z niczego, coś tam lutując, wyczarował płytkę i zaczęła działać lepiej niż fabryczna.

Po zawodach był czas na zwiedzanie kanionów w Hanskville, powrót do Denver, by wysłać łazika do Polski, a potem 6 dni na zwiedzanie Nowego Jorku. A co teraz? - Ulga, że nie trzeba już od rana do nocy grzebać przy łaziku i można się wyspać - żartują.

Choć marzą, by w przyszłym roku znów polecieć na zawody do USA i powalczyć o zwycięstwo. Ale to spore wyzwanie. Ich kosztujące ogrom pracy, a sponsorów i politechnikę ok. 140 tys. zł. Mówią, że mają sporo zaproszeń na wystawy, imprezy z łazikiem. Gratulował im marszałek województwa, zaprosił rektor. A dla nich teraz najważniejsze pozytywnie zaliczyć sesję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24