Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkolne sklepiki i stołówki przeszły rewolucję. Uczniowie narzekają, rodzice się martwią

Anna Janik
Sławomir Kowalski
W sklepikach nie ma już słodyczy i chipsów, a w stołówkach prawie nie używa się soli i cukru. Załamani sprzedawcy narzekają na obroty, a rodzice martwią się, że dzieci chodzą głodne.

- W naszej szkole sklepik był do czerwca. Teraz jest zamknięty, bo widocznie nikomu ten biznes się już nie opłaca. Ponoć zgłosiło się dwóch referentów, ale nie wiadomo, czy zdecydują się prowadzić punkt - mówi pan Dariusz, którego syn chodzi do 2 klasy SP nr 23 w Rzeszowie. -Dzieci nie chcą jeść suszonych owoców albo pić kefirów. Wiem, że te ze starszych klas wychodzą do pobliskiej “Żabki” i tam kupują drożdżówki i słodkie napoje. Tą ustawą wylano dziecko z kąpielą, bo ludzi po prostu nie stać na zdrowe jedzenie. Dziś dając dziecku do szkoły 2 zł nie można liczyć, że zje cokolwiek innego poza batonikiem ryżowym - dodaje.

Nic nie smakuje

Ponieważ nowe wytyczne obowiązują również w szkolnych stołówkach, w których nie można nadużywać soli i cukru rodzice, zmartwieni tym, że dzieci będą w szkole głodne sami wkładają im do plecaków solniczki i kostki cukru, lądujące później w kompotach.

- Ja mam nadzieję, że ta ustawa po prostu padnie - otwarcie mówi pan Stanisław, który prowadzi w ZSO nr 4 w Rzeszowie bar z ciepłymi przekąskami. - Dzieci nie są przyzwyczajone do jedzenia sałatki greckiej lub picia jogurtu naturalnego. Ja kombinuję jak mogę, żeby utrzymać swój biznes. Sam robię kanapki, granolę na bazie miodu, mieszkam ją z owocami i sprzedaję w shakerach, piekę jabłecznik z mąki orkiszowej, kupuję parówki do hot-dogów zawierające 82 proc. mięsa - kręci głową.

I dodaje, że wcale nie ma pewności, czy w ten sposób uzyska takie obroty, które pozwolą mu się utrzymać. Zwłaszcza, że w i hurtowniach brakuje produktów spełniających wyśrubowane normy ministerstwa. Przykład? Zwykły jogurt, uważany powszechnie za zdrową przekąskę. Okazuje się, że na kilkadziesiąt ich rodzajów, jedynie cztery mają odpowiedni poziom tłuszczu, odpowiednio mało cukru i nie zawierają np. syropu glukozowo-fruktozowego.

Producenci się przestawiają

Ale jak przyznaje w tej trudnej sytuacji są światełka w tunelu. Bo sami producenci zaczynają wychodzić naprzeciw nowym realiom i wprowadzają do oferty np. spody do popularnych pizzerinek na razowym cieście albo bułki do hot-dogów z razowej mąki. Z kolei służby sanitarne uspokajają: nowe przepisy wcale nie wymuszają na paniach gotujących w stołówkach całkowitego zrezygnowania z soli i cukru.

- A niestety z naszych obserwacji wynika, że przepisy są właśnie w ten sposób nadinterpretowane. Dzienne zapotrzebowanie organizmu na sól to 5 g na dobę, co oznacza, że sól może być użyta podczas gotowania w granicach rozsądku, bo trudno nie posolić mięsa lub zupy - tłumaczy Jaromir Ślączka, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Rzeszowie.- Odnośnie cukru to przepisy nie normuje go w posiłkach, ale według naszej interpretacji zawartość cukru na 100 g produktu nie może być wyższa niż 10 g. To oznacza, że śmiało można podać dzieciom np. makaron z serem posłodzonym cukrem lub naleśniki posypane cukrem pudrem - tłumaczy.

Szczegółowa interpretacja nowych zapisów wkrótce ma zostać wyłożona w specjalnym poradniku, który opracowuje ministerstwo. Na razie to sanepid prowadzi szkolenia dla właścicieli sklepików, a wkrótce eksperci ruszą też w teren.
- Nie ma co popadać w skrajności, tylko z rozsądkiem stosować dopuszczone w przepisach produkty. Makaron z białej mąki lub pierogi mogą być z mąki pszennej, bo nigdzie nie jest napisane, by miały być z razowej - dodaje dyrektor Ślączka. - Główną przesłanką nowych przepisów było wyeliminowanie potraw słonych, tłustych, wysoko słodzonych, a ze sklepików batoników, żelek sprzedawanych na sztuki. Pamiętam takie kontrole stołówek, podczas których okazywało się, że na gar, w którym było 62 kg ziemniaków panie kucharki wsypywały 1 kg soli, bo miały tak zawyżoną tolerancję. Nowe przepisy mają to zmienić i zahamować galopujący problem otyłości wśród dzieci - dodaje.

Dietetycy są za zmianami

Czy to w perspektywie lat faktycznie się uda? Dietetyczka Paulina Górska nie ma wątpliwości, że tak o ile do wyrabiania u dzieci zdrowych nawyków przyczynią się rodzice.

- U dzieci przyzwyczajenie do określonego smaku dużo łatwiej zmienić niż u dorosłych. Wystarczy kilkanaście razy podać dziecku taki produkt lub danie. Nie można zakładać, że jeśli teraz coś dziecku nie smakuje to zawsze tak będzie - tłumaczy ekspertka Centrum Dietetycznego NutriPoint w Rzeszowie. - Nie może być też tak, że to w domu dziecko zje to, czego nie dostanie w szkole, bo to mija się z celem. Dla rodziców, którzy dbają o prawidłowe nawyki żywieniowe u swoich pociech ta ustawa to wręcz ułatwienie, bo zmusza ona właścicieli sklepików do większej dbałości o to, co sprzedają - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24