Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna o pasażera na przystankach. Wszystkie chwyty dozwolone?

Andrzej Plęs
Pasażer zbiorowy to bardzo pożądany "towar”. Niestety, w ostatnich latach "towaru” nie przybywa. Przybywa za to chętnych do wożenia.
Pasażer zbiorowy to bardzo pożądany "towar”. Niestety, w ostatnich latach "towaru” nie przybywa. Przybywa za to chętnych do wożenia. Marek Dybaś
Na przystankach trwa bitwa o pasażera. Na ogół partyzancka, ale zdarzają się zamachy, sabotaż, akty terroru.

Rozkłady jazdy prywatnego przewoźnika zdarte przez konkurencję, więc pasażerowie nie widzą, o której odjeżdża bus. Paradoksalnie "zdartemu" przewoźnikowi sabotaż konkurenta jest na rękę, bo nie musi się trzymać własnego rozkładu jazdy.

I zjawia się w zatoczce na minutę lub dwie przed swoim rywalem z branży. I zgarnia pasażerów z przystanku, i inkasuje za bilety. Bywa - cena jest umowna, bo cennika przejazdu trudno się doszukać.

Jak konkurent nie chce stracić, musi być szybszy, więc w zatoczkach przystankowych toczy się wojna o to, kto pierwszy. Atmosfera rywalizacji udziela się kierowcom, bo żaden nie lubi, jak mu się nagle przed maskę wpycha konkurencja.

A jak się wpycha, to czasem w powietrzu latają słowa ciężkie, jak kamienie. I niekiedy na słowach się nie kończy.

Na wojnę prywatnych przewoźników bezsilnie patrzą publiczni: miejscy i PKS. Ich rozkłady jazdy obowiązują, spóźnienia w kursach piętnowane są przez pasażerów, za wcześnie na przystanek przyjechać i wyprzedzić konkurencję nie wolno. Ile kosztuje kurs - wiadomo z cennika, którego nie da się ruszyć z dnia na dzień.

Duży może... nagwizdać

Kryzys? W ciągu ostatnich dwóch lat liczba koncesjonowanych pojazdów do przewozu pasażerów wzrosła w kraju o 10 procent. Liczba pasażerów tak bardzo nie wzrosła, więc nasiliła się bratobójcza wojna branżowa o pasażerów.

Że na postojach taksówek dochodzi niekiedy do mordobicia między kierowcami konkurujących korporacji, do rysowania karoserii aut, przecinania opon taksówkom, do tego życie nas przyzwyczaiło.

Nieco bardziej wyrafinowana wojna toczy się o pasażera zbiorowego. I to wszędzie, ale bardzo dobrze to widać na przykładzie Jasła, gdzie o względy podróżnych konkurują komunalny Zakład Miejskiej Komunikacji Samochodowej z przynajmniej dwoma małymi, prywatnymi przewoźnikami i jeszcze jasielskim PKS, też już prywatnym.

Największy z nich PKS, co wcale nie znaczy, że może najwięcej. Może nawet mniej, bo musi ściśle trzymać się godzin kursowania, w "papierach" musi wszystko grać, bo dużego kontrolują nieustannie.

Takie prawo (unijne), że prywatny o dotacjach może tylko pomarzyć, więc jest na przegranej pozycji w walce z publicznym. Publiczny może dostać unijną kasę, choćby na odnowienie taboru. Jak rzeszowski MPK.

W nieco lepszej sytuacji jest miejski, jasielski ZMKS. Jak mu brakuje do pierwszego, to jego właściciel - samorząd, zawsze może coś dorzucić z miejskiej kasy, albo poręczyć kredyt miejskim budżetem.

Upadłości i bankructwo mu raczej nie grożą, ponieważ upadłość miejskiej spółki - jak upadłość szpitala publicznego - jest niepolityczna.

Tyle, że dużego - czyli PKS i ZMKS -obowiązują pewne rygory: rozkład jazdy - obowiązujący i na przystanek nie może podjeżdżać, kiedy chce. A mały, prywatny może, bo nikt go nie kontroluje. Ceny biletów: duży ma ustalone i nie może ich zmieniać z dnia na dzień. A każda zmiana musi być poprzedzona informacją dla podróżnych.

- Mały prywatny stosuje inną politykę - opisuje to jeden z pracowników jasielskiego przewoźnika publicznego. - Kierowca busa pyta pasażera: po ile dzisiaj jeździ PKS? To my jeździmy 20 groszy taniej. I tak się podbiera pasażerów.

Duży - wedle przepisów - musi mieć zawsze kosztowną w utrzymaniu bazę z warsztatami naprawczymi, parkingami. Małego ten rygor nie obowiązuje. Swoje pięć busów może parkować na przydomowym podwórku.

Bus jak sklep

Dużego skontroluje policja skarbowa, urząd skarbowy, Inspekcja Transportu Drogowego, urząd marszałkowski, który wydaje koncesje przewoźnikom. Duży musi mieć w autobusie specjalną kasę fiskalną, tzw. bileterkę, która wypluwa pasażerom bilety.

A na bilecie jest: jaka firma wydała bilet, skąd pasażer wykupił przejazd i dokąd, cena biletu i podstawa ulgi za przejazd, jeśli ulga pasażerowi się należy.

Mały przewoźnik też wydaje niby - bilety. Na ogół w postaci paragonu ze zwykłej sklepowej kasy fiskalnej. Jest na nim - jaka instytucja wydaje i cena. I tylko nie ma, za co klient zapłacił.

Dyrektor jasielskiego PKS wybrał się w delegację do Krakowa pojazdem konkurencji, po powrocie rzucił w księgowości rozliczenie z załączonym paragonem.

Tak na dowód, że jednak poniósł koszty podróży. Jego podwładni w księgowości kręcili nosami, bo paragon, owszem, był. Tylko nie wiadomo za co.

Paragon z kasy fiskalnej do dla przewoźnika może być żyłka złota, bo pozwala na dowolność kształtowania ceny przejazdu.

Dziś to może być np. 2,50 zł, jutro 2,70, a pojutrze 2,30 na tej samej trasie. W zależności od tego, jak konkurencja kształtuje ceny przejazdów, co pozwala "podbierać" konkurencji pasażerów.

Jest i sposób na sięgnięcie po publiczną kasę, który może przychodzić do głowy nieuczciwym przewoźnikom podczas sprzedaży biletów miesięcznych:

- Taki przykład: pasażer wykupuje bilet miesięczny na krótszą trasę od miasta B do C, a przewoźnik mówi mu, że dostaje bilet na całą trasę do A do D, ale klient płaci tylko za ten krótszy kurs - opowiada jeden z pracowników jasielskiego transportu publicznego. - Pasażer ucieszony, bo może za darmo jeździć dłuższą trasą. Tylko urząd marszałkowski wypłaca przewoźnikowi dotację za codzienne kursy pasażera na całą trasę.
Czyli płaci za fikcję.

Nasz klient - nasz zysk

Jeden z prywatnych przewoźników jasielskich ogłasza się, że do Krosna (25 kilometrów) dojeżdża w 30 minut. Miejscowy PKS - 43 minuty.

Ani jeden ani drugi nie omijają żadnego z przystanków między miastami, więc prywatny musi nieźle posuwać, żeby zdążyć w pół godziny. Ci z PKS wściekają się, że dla ceniącego czas pasażera ten kwadrans oszczędności ma ogromne znaczenie, choć umyka mu, że ryzykuje życie w łamiącym ograniczenia prędkości prywatnym busie.

Na długości 25 kilometrów trasy - i krótszych - pasażer na ogół nie oczekuje komfortu podróży, a przewoźnik oczekuje zysków. Więcej pasażerów, to większy zysk. W godzinach szczytu komunikacyjnego prywatne busy wypchane są jak sardynki w puszce, że drzwi wejściowe do pojazdów trzeba zamykać od zewnątrz.

Pasażer może psioczyć i przesiąść się do PKS, ale będzie o kilkadziesiąt groszy drożej. Na ogół woli tańszy, choć tłoczny. Ktoś ukuł określenie: podróż na glonojada, kiedy stłoczeni wewnątrz pasażerowie przyciskają twarze do szyb busa, jak glonojady otwory gębowe do szyby w akwarium.

Zdaniem transportowców Inspekcja Transportu Drogowego niechętnie interweniuje w przypadku przepełnionych busów i autobusów, chyba że otrzyma zgłoszenie od rozwścieczonego pasażera albo zwykły donos od konkurencji.

A unika z prostego powodu: zatrzymując przepełniony pasażerami pojazd, musi wyprosić z pojazdu nadkomplet pasażerów. Reszta jedzie dalej, a rozwścieczony nadkomplet pozostaje w miejscu kontroli i pod opieką inspektorów ITD.

I nie daj Boże, by w tym gronie znalazła się chora staruszka, która jedzie do przychodni. A tym bardziej zmierzający do szkoły nieletni.

W Jaśle prawdziwa bitwa między przewoźnikami rozgrywa się o pracowników dojeżdżających do zakładów Gamrat. Kilka setek luda dziennie, którzy z osiedla muszą dojechać i wrócić. Jakieś 10 kilometrów czystego zysku.

To na tych 10 kilometrach prywatni ścigają się busami, to na tych 10 kilometrach toczą się bitwy na zatoczkach przystankowych i wyścigi pomiędzy nimi. Kierowcy miejskich autobusów i PKS patrzą na to z bezsilną wściekłością i na ogół zbierają z przystanków resztki pasażerów, którzy nie zmieścili się do prywatnych busów.

Bisowanie drogi?

Drobni przewoźnicy tłumaczą, że mogą wozić taniej, bo nie muszą utrzymywać kosztowej i zbędnej "czapy administracyjnej", jak duży przewoźnik, nie tańczą pod dyktat związków zawodowych, których też pasażer musi utrzymywać, choć o tym nie wie.

I nie zatrudniają tabunu prezesów, dyrektorów, wicedyrektorów i kierowników. I są bardziej - "do klienta" - elastyczni. A klient to docenia. I - zapewniają - duży wcale nie jest taki krystalicznie uczciwy.

- Kiedy krośnieński PKS wprowadził na trasy niedużego busa, traciliśmy po 400 złotych dziennie - opowiada jeden z lokalnych krośnieńskich spedytorów. - Na początku działalności to wszyscy tutejsi prywatni byli regularnie kontrolowani, bo słali na nas donosy do straży miejskiej, Inspekcji Transportu Drogowego. Tęsknią za monopolem i zachowują się, jak monopoliści.

Mówi, że małym właściciele przystanków (PKS albo przewoźnik miejski) nie pozwalali korzystać z zatoczek przystankowych. Także odpłatnie.

- Nawet na przystankach miejskich, więc w niektórych miejscach nasi pasażerowie musieli czekać na transport w błocie, na poboczu - opowiada inny prywaciarz. - I straszyli, że zlikwidują linię, jak pasażerowie będą korzystać z prywatnego transportu.

A "bisowanie trasy" dużym też się zdarza - podkreśla. "Bisowanie", czyli wypuszczanie swojego transportu tuż przed lub tuż za pojazdem konkurencji na tej samej trasie.

Walka dużych

Walka o pasażera rozgrywa się także wokół Rzeszowa. W 2010 roku okoliczne samorządy w porozumieniu z PKS-em zawiązały własną Międzygminną Komunikację Samochodową, która obsługuje te same trasy co MPK.

Miejski przewoźnik starał się bronić pozycji, nawet - jak się dowiadujemy - dopłacając sporo do interesu. Teraz jednak (najprawdopodobniej od 1 sierpnia) kursy MPK do większości sąsiednich gmin mają być zlikwidowane.

Inny przykład dotyczy Stalowej Woli. Tutejszy PKS (własność starostwa powiatowego) poskarżył się na miejski ZKMS do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Powodem było udostępnienie prywatnym przewoźnikom zatoczek przystankowych ZMKS, koszt ich utrzymania i - co podkreślał PKS - wykorzystywanie dominującej pozycji przez ZMKS.

UOKiK przyznał PKS rację i nałożył na miasto Stalowa Wola karę 100 tys. zł. PKS nic na tym nie wygrał, a wręcz stracił, bo prywatny przewoźnik zdominował trasę ze Stalowej Woli do Rzeszowa, która była podstawą utrzymania PKS.

***
Na naszych drogach toczy się wojna przewoźników o pasażera. Reguł tej walki nie określają żadne przepisy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24